~*~*~
Mroźny wiatr nieustannie smagał zarumienione od zimna twarze
uczniów, jednak większość zdawała się tym nie przejmować. Wszyscy swoją uwagę
skupiali na wylewnych pożegnaniach i ostatnich rozmowach przed powrotem do
szkoły. Wśród młodszych roczników zauważyć można było większe przejęcie.
Najmłodszym z pewnością najtrudniej było ponownie rozstać się z rodziną, w
dodatku na tak długi czas. Chociaż w Hogwarcie przynależeli do domów, które w
teorii miały zastępować najbliższych, to w praktyce tęsknili za tym rodzinnym
ciepłem, którego zaznali, spędzając święta w domu. Uczniowie wyższych klas
zdecydowanie lepiej radzili sobie z pożegnaniami. Niektórzy od razu ruszyli do
swoich przyjaciół, chcąc pochwalić się tegorocznymi prezentami, które znaleźli
pod choinką. U innych można było dostrzec irytację, gdy rodzice na siłę starali
się przedłużyć chwilę rozstania. Zapewne uważali, że nie są już dziećmi i nie
muszą tak przeżywać kolejnej rozłąki. Wśród tłumu ludzi, znajdującego się na
dworcu, znajdowali się także George i Tracey, która również wracała go
Hogwartu. Rudzielec szedł obok dziewczyny, ciągnąc za sobą wózek z jej kufrem.
Zaśmiał się cicho, gdy kątem oka zobaczył chłopaka, wyglądającego na nie więcej
niż czternaście lat, który ostentacyjnie wzdychał i przewracał oczami,
jednoznacznie chcąc dać swoim rodzicom do zrozumienia, że najchętniej pobiegłby
do swoich kolegów, zostawiając za sobą mamę prawiącą mu morały. Ta jednak,
niczym niezrażona, ciągnęła swój monolog, prosząc syna, by pisał przynajmniej
raz w tygodniu i nie rozrabiał w szkole. George’owi aż przypomniały się czasy,
gdy sam był w wieku tego chłopca, zachowując się łudząco podobnie do młodego
ucznia. Też nie lubił, gdy pani Weasley prawiła jemu i Fredowi kazania na temat
dobrego zachowania i ocen. Na wspomnienie szkolnych czasów, coś boleśnie
ścisnęło go w żołądku. To już nigdy nie powróci, jednak nie ze względu na to,
że już dawno temu rzucił szkołę, ale dlatego, że brakuje jego kompana do psot i
swawoli. Ilekroć powracał myślami do przeszłości, zawsze obok siebie widział
Freda. Zgrani bracia, ramię w ramię bez względu na wszystko. Westchnął cicho,
chcąc odrzucić przykre myśli. Nie mógł teraz pozwolić, by zawładnęły nim żal i
smutek. W tej chwili liczyła się Tracey i nie chciał, by się o niego martwiła.
- Stało się coś? – zapytała Ślizgonka, patrząc na niego
uważnie. W jej oczach dostrzegł troskę i nie mógł się nie uśmiechnąć. Doskonale wiedział, że gdyby nie ta dziewczyna,
to w jego życiu byłoby o wiele więcej smutku i przygnębienia. Nadawała jego
życiu jakiś sens, wnosiła do niego chociaż odrobinę koloru, który tak bardzo
kontrastował z szarością, która nim zawładnęła. Działało to jednak w dwie
strony. Po tym czasie spędzonym z Tracey, zdawał sobie sprawę z tego, że ta na
pozór silna dziewczyna wewnątrz była zagubiona i pokrzywdzona. W
przeciwieństwie do niego, panna Davis nie miała szczęśliwego dzieciństwa,
oddanych przyjaciół i kochającej rodziny. Wszystko w jej życiu było na pokaz,
musiała stwarzać pozory, by nie narazić się na złość ojca i odrzucenie
przyjaciół, którzy byli nimi jedynie z nazwy. Czasem przed snem leżał i
zastanawiał się, jak mogło dojść do tego, że ich drogi się skrzyżowały. Za
każdym razem dochodził do wniosku, że właśnie tego chciał los. Najwidoczniej
musieli na siebie trafić, by Tracey wyrwała go z żałosnego stanu przygnębienia,
a on mógł odwdzięczyć się bezwarunkową i czystą miłością, która była jedyną
rzeczą, jakiej brakowało w życiu Ślizgonki.
- Wszystko w porządku, po prostu to miejsce przywraca wiele
wspomnień – uśmiechnął się smutno. Niespodziewanie Tracey przylgnęła do niego
całym ciałem, co sprawiło, że rudzielec lekko się zachwiał. Plecami jednak
natrafił na wózek z kufrem Ślizgonki, przez co nie doszło do upadku młodej
pary. Gdy wreszcie zapanował nad równowagą, objął dziewczynę równo mocno. Nigdy
nie był typem romantyka, jednak w tej chwili nie mógł odgonić natrętnych myśli,
które mówiły mu, że w ramionach trzyma całe swoje szczęście. Uchylił
przymknięte powieki i napotkał ciepłe spojrzenie jakiejś starszej kobiety.
Uśmiechnęła się serdecznie, a w jej oczach dostrzegł rozczulenie. Tak pewnie
widzieli ich ludzie dookoła – jako szaleńczo zakochaną w sobie parę, która
świata poza sobą nie widzi. Cóż, było w tym o wiele więcej niż przysłowiowe
ziarenko prawdy. Niechętnie i z pewnym ociąganiem odsunął od siebie Ślizgonkę.
- Muszę już iść, Trace – powiedział, na co dziewczyna
odpowiedziała niezadowolonym jęknięciem. Wydęła wargę i spojrzała na niego spod
byka. W tej chwili wyglądała jak naburmuszona dziewczynka, której odmówiło się
ulubionej słodyczy. Przez moment nawet czekał, aż tupnie nóżką ze
zdenerwowania.
- I naprawdę nie zobaczę cię cały tydzień? – zapytała
zbolałym tonem. Odkąd poznała George’a, spotkania z nim były jedynym, co się
dla niej liczyło. Nie miała pojęcia kiedy młody rudzielec stał się jej tak
bliski, jednak ani trochę jej to nie przeszkadzało. Wprowadził do jej życia ten
brakujący czynnik, którego nieobecność odczuwała przez długi czas, nieświadoma,
że znajdował się tak naprawdę na wyciągnięcie ręki.
- Trochę zaniedbałem sklep w Londynie i muszę na chwilę tu
zostać, żeby wszystko uporządkować – powiedział, przeklinając w myślach siebie
i swojego brata, któremu powierzył londyński interes. Był głupi, że wierzył, że
Ron da sobie ze wszystkim radę. Przecież doskonale sobie zdawał sprawę z tego,
jak ciężkie jest prowadzenie sklepu. Jak mógł być tak bezmyślny, że powierzył
pieczę nad tak dużym imperium komuś zupełnie zielonemu w tych sprawach? Od
teraz obiecał sobie, że będzie częściej tam zaglądał – Wrócę najszybciej, jak
się da, obiecuję – przyciągnął do siebie Tracey, składając na jej ustach czuły
pocałunek – Leć już, bo jak tak dalej pójdzie, to cię nie puszczę, a już i tak jestem
spóźniony na spotkanie – dodał, zerkając na zegarek. Dziewczyna dała mu jeszcze
jednego buziaka, po czym wsiadła do pociągu, wlokąc za sobą kufer. Od razu
podeszła do okna i złapała jego spojrzenie. Kocham
cię – wyczytał z jej warg. Odwzajemnił jej wyznanie, po czym puścił jej
oczko i ruszył przez tłum. Co ta
dziewczyna ze mną wyprawia – pomyślał, kręcąc ze zdumieniem głową. Odkąd
urocza Ślizgonka zawładnęła jego życiem, nie poznawał siebie. Patrząc jednak na
to, jak ostatnio wyglądało jego życie, uważał to zdecydowanie za zmianę na
lepsze.
~*~*~
Hermiona
pakowała ostatnie rzeczy, rozglądając się po swoim utrzymanym w nienagannym
porządku pokoju. Po szybkim rozeznaniu była pewna, że spakowała wszystko.
Zamknęła wielki kufer i za pomocą czarów zniosła go na dół. Całość umieściła
przy ścianie na korytarzu i ruszyła do salonu, by jeszcze chwilę spędzić z
mamą. Pan Granger, po zapewnieniach Hermiony, że sama dotrze na dworzec,
poszedł do pracy. Jean natomiast postanowiła, że tego dnia weźmie wolne, aby jej
córka nie opuszczała pustego domu. Oczywiście wolałaby odwieźć Gryfonkę na
miejsce, żeby spędzić z nią jak najwięcej czasu, ale ta jak zwykle musiała
postawić na swoim i orzekła, że nie potrzebuje eskorty. W przedpokoju Hermiona spojrzała raz jeszcze na
wielki kufer. Dziwnie się czuła, wiedząc, że po raz ostatni wyrusza do
Hogwartu. Został jej jeden semestr nauki, potem Owutemy, a następnym krokiem
było już rozpoczęcie dorosłego życia. Ten fakt wydawał się jej być
surrealistyczny. Nie wyobrażała sobie wyprowadzki z rodzinnego domu, podjęcia
pracy i życia na własną rękę. Wiedziała jednak, że taka była kolej rzeczy. Nie
mogła przecież jako dorosła osoba siedzieć rodzicom na głowie. Gdyby uczyła się
w mugolskim świecie, to dopiero kończyłaby liceum, potem zapewne poszłaby na
studia. Wśród czarodziei jednak wszystko działo się o wiele szybciej. Tutaj w
wieku osiemnastu lat najlepszą drogą dla młodego człowieka jest podjęcie pracy
i zdobywanie doświadczenia. Nie była pewna,
czy była na to wszystko gotowa. Gdyby ktoś wcześniej zadał jej to pytanie, z
pewnością odpowiedziałaby, że tak. Dawniej po ukończeniu Hogwartu planowała
zatrudnić się w Ministerstwie, poślubić Rona i założyć rodzinę. To z tym
rudzielcem, który niespodziewanie złamał jej serce, wiązała przyszłość.
Wszystko jednak runęło w gruzach, gdy nagle odszedł, porzucając Hermionę i jej
marzenia, co do wspólnej przyszłości. Teoretycznie na miejscu Rona powinna
widzieć teraz Teodora, jednak nie była pewna co do tego, czy to było to. Nie
wiedząc czemu, ostatnio nachodziło ją coraz więcej wątpliwości, co tylko
budziło jej niepokój. Co do Rona nie miała żadnych zawahań, była gotowa
wkroczyć z nim w dorosłe życie, ale gdyby ktoś zapytał ją, czy widzi się u boku
Teodora, odpowiedź nie była tak oczywista. Jej rozmyślania zostały przerwane
przez nagły wybuch śmiechu jej mamy. Zmarszczyła brwi w geście zdziwienia, nie
mając pojęcia, kto tak zabawiał jej rodzicielkę. Przecież jej tata niedawno
wyszedł. Czyżby odwołał wszystkich klientów, żeby jednak odwieźć córkę na
dworzec? Wydawało jej się to najbardziej prawdopodobną opcją. Bo kto inny
mógłby to być? Uznałaby zapewne, że to jakaś znajoma jej mamy, gdyby nie tak
wczesna godzina. Nie zwlekając dłużej, weszła do salonu, skąd dochodziły czyjeś
przytłumione głosy. Gdy w końcu zobaczyła, kto raczył wpaść z nagłą wizytą,
zamarła. Spodziewała się wszystkiego, ale nie to, że zastanie swoją mamę w
najlepsze gawędzącą z Malfoy’em przy herbacie. Nie dowierzając, potarła oczy,
jednak Ślizgon nadal zajmował miejsce na ich trochę już przestarzałej kanapie.
- Co ty tu robisz? – zabrzmiało to trochę bardziej ostro niż
planowała, jednak teraz się nad tym nie mała zamiaru zastanawiać. Chyba nie
zdawali sobie sprawy z jej obecności, bo słysząc głośne pytanie Gryfonki,
odwrócili zaskoczeni głowy w jej stronę. Hermiona spojrzała na Malfoy’a, który
jak zwykle wyglądał nienagannie. Czarny golf z długim rękawem i ciemne dżinsy,
chociaż zwyczajne, na nim wyglądały jakby zostały wzięte prosto z wybiegu.
- Hermionko, mogłabyś grzeczniej przywitać naszego gościa –
pani Granger, spojrzała na nią karcącym wzrokiem. Gryfonka nie dowierzała w
absurdalność tej sytuacji. Gdyby ktoś kiedykolwiek powiedział jej, że zastanie
swoją mamę pijącą herbatę z Malfoy’em w jej salonie, to podejrzewałaby go o wypicie
ogromnej ilości wywaru z blekotu.
- Nie szkodzi, Jean – Hermiona uniosła wysoko brwi, gdy
usłyszała, jak Ślizgon zwraca się do jej mamy. Już zdążyli przejść na ty? –
Granger, to znaczy Hermiona – powiedział, w elegancki sposób akcentując jej
imię – Na pewno jest zaskoczona moją obecnością tutaj – dokończył, spoglądając
na panią Granger, która pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Siadaj, nie będziesz przecież tak stać w drzwiach –
zaproponowała kobieta, wskazując miejsce na kanapie, o zgrozo, obok Malfoy’a.
Hermiona widziała ten błysk w oczach matki i wiedziała, że ta już zdążyła
wyobrazić sobie niestworzone rzeczy. Posłusznie usiadła i spojrzała pytająco na
Ślizgona, który odpowiedział jej jedynie
zniewalającym uśmiechem. Musiał się powstrzymywać, żeby nie roześmiać się
głośno, gdy zobaczył wyraz twarzy Granger, jak weszła do salonu. Już żałował, że nie zdążył tego uwiecznić.
- Draco właśnie mówił, że pomyślał, żeby przyjść po ciebie,
abyście razem mogli dotrzeć na dworzec. Nie uważasz, że to bardzo ładnie z jego
strony? – Jean, widząc niezbyt zadowoloną minę córki, postanowiła
interweniować. Od czasu Wigilii zauważyła, że coś jest miedzy tą dwójką i była
pewna, że jej córka potrzebuje jedynie delikatnego pchnięcia, by zdać sobie
sprawę z tego, uczucie między nimi jest niepodważalne.
- Tak, Draco, jak na arystokratę przystało, zachował się jak
dżentelmen – powiedziała Hermiona, starając się utrzymać na twarzy wymuszony
uśmiech. Pani Granger jednak chyba była usatysfakcjonowana odpowiedzią córki,
gdyż pokiwała głową z aprobatą i upiła łyk z filiżanki.
- Może jeszcze herbaty? – zapytała, udając, że nie widzi
gromów ciskanych w stronę Ślizgona przez Hermionę.
- Nie, dziękuję – odpowiedział, posyłając kobiecie piękny
uśmiech – Prawdę mówiąc powinniśmy się zbierać – dodał, spoglądając na zegarek.
Słysząc to, Gryfonka szybko podniosła się z miejsca, ciesząc się, że w końcu ta
całkowicie niedorzeczna sytuacja dobiegła końca. Ślizgon pożegnał się z panią
Granger i zabierając kufry, wyszedł przed dom, gdzie miał zaczekać na Gryfonkę.
W duchu gratulował sobie za ten pomysł z odwiedzinami. Warto było chociażby po
to, by zobaczyć całkowicie wytrąconą z równowagi szatynkę, która nieudolnie
starała się to maskować.
- Nie myśl, że o tym zapomnę – powiedziała cicho Hermiona,
grożąc mamie palcem zupełnie, jakby ta miała pięć lat. Kobieta jednak posłała
jej niewinne spojrzenie, udając, że nie wie, o co chodzi. Świetnie, przekabacił na swoją stronę nawet moją mamę - pomyślała, kręcąc z niedowierzaniem głową,
po czym opuściła dom, rzucając ostatni raz obrażone spojrzenie w stronę
rodzicielki.
~*~*~
Ginny
stała wśród gromady uczniów, lekko drżąc z zimna. Przeczesywała wzrokiem tłum
zebrany na dworcu, jednak nigdzie nie mogła dostrzec osoby, której tak pieczołowicie poszukiwała.
Kątem oka dostrzegła George’a i Tracey, co po razem spędzonej Wigilii przestało
wydawać się jej dziwne. W tym roku wszystko obróciło się o 180 stopni i rzeczy, które dawniej by ją zupełnie
zszokowały, teraz przyjmowała ze stoickim spokojem. Tak było właśnie z nowym
związkiem jej brata, odejściem Rona, a także zachowaniem Hermiony, która będąc
z jednym Ślizgonem, spotykała się z innym. I to nie byle jakim – samym Draco
Malfoy’em, na którego wspomnienie chociażby nazwiska Gryfonka trzęsła się ze
złości. Również Ginny w tym ostatnio napotkała problemy, o które by się nigdy
nie podejrzewała. Gdyby ktoś kiedyś powiedział jej, że sama i z własnej woli
zostawi Harry’ego i wróci do Dean’a, to na pewno by nie uwierzyła. A jednak stało
się, czego bardzo żałowała. Uniknęłaby wtedy wielu komplikacji. Wiedziała
jednak, że musi stawić czoła trudnościom i miało się to stać bardzo szybko, bo
wreszcie znalazła Dean’a, który szedł uśmiechnięty w jej stronę. Gdy wreszcie znalazł się obok dziewczyny,
pochylił się, by pocałować ją w geście powitania, jednak ta odsunęła się
nieznacznie. Spojrzał w jej oczy i zrozumiał, że czeka ich poważna rozmowa.
- O co chodzi? – zapytał prosto z mostu. Na pierwszy rzut
oka można było dostrzec, że coś jest na rzeczy.
- W święta spotkałam się z Harry’m i… - zaczęła, patrząc na
niego zbolałym wzrokiem. To było dla niej naprawdę trudne, jednak wiedziała, że
Dean zasługiwał na kogoś, kto go pokocha. Ona, pomimo wielu prób, nie
potrafiła, jej serce w całości należało do Harry’ego.
- I chcesz do niego wrócić – dokończył za nią, domyślając
się, co miała na myśli Gryfonka. Tak bardzo bał się, że to się stanie, miał
nadzieję, że w końcu dziewczyna zapomni o dawnej miłości. Widział, że nigdy nie
darzyła go silnym uczuciem, ale wmawiał sobie, że z czasem się to zmieni. Teraz
zrozumiał, że był głupi.
- Dean, j-ja naprawdę nie chciałam żeby tak wyszło. To
wszystko moja wina, nie powinnam tak pogrywać – schowała twarz w dłoniach, a
jej ciałem wstrząsnął cichy szloch – Jesteście w jednym domu, w dodatku w tej
samej klasie. Nie chcę, żebyście się przestali dogadywać – spojrzała na niego,
pozwalając kolejnym łzom spłynąć po jej zarumienionych od zimna policzkach. Dean
przyciągnął ją do siebie i zamknął w stalowym uścisku. Starał się nie myśleć o
tym, że to najprawdopodobniej ostatni raz, gdy trzyma ją w ramionach. To było
zbyt trudne.
- Nie będę z nim rozmawiać, dla ciebie ograniczę z nim
kontakt do zera, co nie zmienia faktu, że go nienawidzę. Nienawidzę go za to,
że ma ciebie – mój cały świat.
~*~*~
Przez
tłum rodziców, żegnających swoje pociechy, przeciskała się dwójka Prefektów.
Hermiona nie mogła uwierzyć w to, że przez swoje gapiostwo ledwie zdążyli na pociąg.
W ostatniej chwili wskoczyli do lokomotywy. Ledwie zdążyli przelewitować do
środka ciężkie kufry, a drzwi się zamknęły i pociąg ruszył. Gryfonka spojrzała
na Draco i wybuchła śmiechem. Przez ich szaleńczy bieg pod wiatr, włosy
Ślizgona powykręcane były w różne strony. Chłopak przejrzał się w oknie i
wywrócił oczami, gdy zrozumiał, co spowodowało ten wybuch u Gryfonki. Szybkim
ruchem przeczesał dłonią włosy, co sprawiło, że tym razem ułożyły się w
artystyczny nieład. Hermiona przygryzła delikatnie wargę, musząc przyznać, że
spodobał jej się w tym wydaniu. Od rana mogła obserwować jego gesty, które,
choć wykonywane nieświadomie, u niej wywoływały fale gorąca przebiegająco przez
jej ciało. Styl bycia Ślizgona był niezwykle nonszalancki, a jednocześnie
cechowała go nadzwyczajna elegancka, a także gracja w ruchach. Cały dzisiejszy
poranek spędzony z Malfoy’em mogła uznać za udany. Po opuszczeniu jej domu nie
skierowali się prosto na dworzec. Po drodze Draco zaproponował kawę. Wystrój
kawiarni, na którą wskazał, wręcz przyciągał ludzi, a zważając na chłód
panujący na zewnątrz, Gryfonka po prostu nie mogła odmówić gorącej kawy w tak
przytulnym pomieszczeniu. Zatraceni w rozmowie, nie zauważyli, że byli już
niemal spóźnieni. Szybko teleportowali się na dworzec, dostali się na
odpowiedni peron i w ostatniej chwili wbiegli do pociągu.
- Chodź, znajdziemy resztę – powiedziała, chcąc odciągnąć myśli
od Ślizgona. Ten niezauważalnie skinął głową i ruszył przodem, zaglądając do
przedziałów. W końcu w jednym z nich dostrzegł Blaise’a z Pansy i Teodora.
Otworzył drzwi, po czym, jak na dżentelmena przystało, przepuścił Hermionę,
samemu zabierając się za umieszczenie kufrów w miejscu na bagaże. Kątem oka
zauważył, jak twarz Gryfonki ozdobił niemrawy uśmiech, gdy Teodor na
przywitanie złożył na jej ustach czuły pocałunek. Nott jednak zdawał się nie
zauważyć dziwnego wyrazu twarzy Hermiony i rozpoczął z nią rozmowę na bardziej
i mniej błahe tematy. Draco nie mógł wyzbyć się wrażenia, że odkąd Gryfonka
znalazła się w towarzystwie Teodora, stała się trochę przygaszona. Może jednak
nie wszystko było stracone, a jego szanse na zdobycie zadziornej pani Prefekt
były większe niż się początkowo spodziewał?
~*~*~
Pociąg
jechał już ponad godzinę, a głośne śmiechy i rozmowy uczniów nie ustawały nawet
na chwilę. Niektórzy od żywych konwersacji woleli obserwować nieustannie
zmieniający się krajobraz za oknem. Gdzieniegdzie dało się zauważyć pojedyncze
płatki śniegu, które opadały leniwie, na ziemi tworząc sporą już śnieżną
pokrywę. Ginny nie była pewna, czy lubiła zimę. Co prawda za młodu lubiła
szaleć z braćmi w śniegu, lepić ogromne bałwany i urządzać wielkie wojny na
śnieżki. Teraz jednak zima kojarzyła jej się z koniecznością zakładania wielu
warstw ubrań, by nie zamarznąć, nieustannie czerwonymi policzkami i przemoczonymi
ciuchami, które schły wiekami. Poza tym nie znosiła tego stanu przejściowego
pomiędzy zimą a wiosną, gdy śnieg zaczynał topnieć i wszędzie znajdowała się
ogromna plucha, która w połączeniu z błotem tworzyła obrzydliwą i bagnistą
breję, tak różniącą się od delikatnego białego puchu. Gryfonka westchnęła
ciężko i leniwie przeniosła wzrok na Harry’ego, który obrzucił ją uważnym spojrzeniem.
W duchu dziękowała mu za to, że nie dopytywał o szczegóły przebiegu jej rozmowy
z Dean’em. Rozumiał, że cała ta sytuacja była dla niej ciężka i Ginny chwilami
odnosiła wrażenie, że obwiniał się za to, że postawił ją w takiej sytuacji.
- Nie zadręczaj się tym, teraz już wszystko będzie dobrze –
powiedział, przytulając ją. Gryfonka ufnie się w niego wtuliła i wciągnęła
zapach jego perfum.
- Mam przeczucie, że wreszcie wszystko się ułoży –
uśmiechnęła się do niego blado. Nie była pewna, czy naprawdę tak czuła, czy po
prostu tak bardzo tego pragnęła. Wiedziała jednak, że zrobi wszystko, żeby
więcej nie dopuścić do takiej sytuacji. To zawsze był Harry i po tym wszystkim
zrozumiała, że w czasie napotkania jakichkolwiek trudności, nie powinna uciekać,
a stawić im czoła. Tyle lat walczyła o jego uwagę, a gdy w końcu ją zdobyła, to
zachowała się jak tchórz. Tak nie postępują Gryfoni.
- Już ja się o to posta… - urwał, gdy przez szybę w drzwiach
zobaczył Astorię. Ta, jakby czując na sobie czyjś wzrok, podniosła głowę i
spojrzała prosto w zielone tęczówki Harry’ego. Następnie rzuciła okiem na
znajdującą się w jego ramionach Ginny, a potem znów na bruneta. Uśmiechnęła się
smutno w jego stronę i ruszyła dalej.
- Szkoda, że została wplątana w to wszystko – rzuciła Ginny,
wzdychając ciężko. Harry wytłumaczył jej, że dla niego znajomość z Astorią nie
znaczyła zbyt wiele, jednak wyglądało na to, że Ślizgonka trochę inaczej to
odczuwała. Gryfonka starała się odpędzić natrętne myśli, które wdzierały się do
jej głowy, cienkim głosikiem mówiąc, że każda jej decyzja pociąga za sobą kilka
ofiar.
- Da sobie radę. Zasługuje na kogoś, komu będzie na niej
zależało – chociaż Harry wiedział, że wobec Astorii zachował się jak dupek, to
w tej chwili nie potrafił nie cieszyć się z faktu, że Ginny do niego wróciła.
Wszystko powoli wracało do normy.
~*~*~
Hermiona
krążyła po pokoju, odkładając rzeczy z kufra na swoje właściwe miejsca. Chociaż
wystarczyłoby jedno machnięcie różdżką i wszystko byłoby załatwione w minutę,
to lubiła robić to w mugolski sposób. Poza tym musiała się czymś zająć, by odciągnąć
myśli od Malfoy’a. Była zmuszona przyznać, że odkąd po kolacji opuściła Wielką
Salę, to do jej głowy wciąż powracały wspomnienia poranku ze Ślizgonem. Co on
takiego w sobie miał, że każda rozmowa z nim zapadała w pamięć, a w jego
obecności czas upływał kilka razy szybciej? Dawniej uważała, że Draco jest
jedynie zarozumiałym arystokratą, który zadzierał nosa. A jednak, po bliższym
poznaniu, chłopak wiele zyskiwał. Udowodnił, że nie można odmówić mu
inteligencji i błyskotliwości. Zdecydowanie wolałaby, żeby Malfoy był brzydkim
i głupim bufonem, wtedy z pewnością wszystko nie byłoby dla niej tak
skomplikowane. Jej myśli przerwało ciche pukanie. Nie spodziewała się gości i
zdecydowanie udowadniał to bałagan w jej porządku. Na podłodze walały się
rzeczy, które wyjęła z kufra, ale jeszcze nie zdążyła odłożyć na miejsce.
Machnęła szybko różdżką i w pokoju zapanował porządek. Ruszyła w kierunku drzwi
i uniosła brwi, widząc Malfoy’a opierającego się o ścianę. Spojrzała na niego
pytająco, a ten bez zbędnych ceregieli wszedł do środka, sadowiąc się na jej
łóżku. Przewróciła oczami i zamknęła
drzwi. Odwróciła się w jego stronę, patrząc wyczekująco.
- Nadal nie wytłumaczyłaś mi, po co mugole jedzą beczę soli –
słysząc to nie mogła się nie roześmiać. Ten spojrzał na nią jedynie oburzony,
nie widząc w swoim pytaniu nic śmiesznego. Dla niego naprawdę to było
niezrozumiałe, a mugole wydawali mu się jeszcze bardziej dziwni niż myślał.
Hermiona spojrzała na niego rozbawiona, myślami wracając do ich porannej
rozmowy. Opowiadała o wszystkich przygodach z Harry’m i wydarzeniach, które
razem przeżyli, na koniec podsumowując ich przyjaźń znanym przysłowiem „Chcąc
poznać przyjaciela, trzeba z nim beczkę soli zjeść”. Nie miała pojęcia, że
Ślizgon zrozumie to dosłownie.
- To jest przysłowie, nikt normalny nie zje beczki soli –
powiedziała, po raz kolejny zanosząc się śmiechem. Draco spojrzał na nią
obrażony. Dlaczego się z niego śmiała? Przecież miał prawo nie znać jakichś
głupich mugolskich przysłów – Wybacz, ale twoja nieporadność w mugolskim
świecie mnie rozbraja – posłała mu wesołe spojrzenie. Musiał przyznać jej
rację, wśród mugoli zachowywał się jak małe dziecko we mgle.
- Głupszego przysłowia w życiu nie słyszałem – prychnął pod
nosem.
- Nie bocz się już – Hermiona usiadła obok niego,
szturchając go w bok. Ślizgon spojrzał na nią niby od niechcenia, po czym
wykorzystując jej rozkojarzenie, pchnął ją w tył, przyciskając zaskoczoną
Gryfonkę do łóżka.
- I kto jest teraz nieporadny? – zapytał, unosząc brew.
Zaśmiał się cicho, widząc wyraz twarzy szatynki. Zdumienie nie opuszczało jej
nawet na sekundę.
- To ci się udało – powiedziała, patrząc na niego z
zainteresowaniem. Ślizgon spojrzał na nią uważnie. Zdziwiły go słowa Gryfonki,
był pewien, że odgryzie się jakąś kąśliwą uwagę, a tu nic. Najzwyczajniej w
świecie go chwali. Nie dane mu było dłużej nad tym myśleć, gdyż nagle poczuł
usta Hermiony na swoich. Po chwili przewróciła go na plecy, wkładając w
pocałunek coraz więcej pasji. Nagle, tak szybko, jak to się zaczęło, równie
szybko się skończyło. Gryfonka szybko się od niego oderwała i wstała,
poprawiając koszulę – 2:1 – powiedziała z satysfakcją. Ślizgon spojrzał na nią
z uznaniem. Nie mógł odmówić jej sprytu. Pięknie go wykiwała, wykorzystując
jego słabość do szatynki. Teraz jednak, gdy w tak perfidny sposób pobudziła
jego zmysły, nie mógł tego przerwać. Wstał i ruszył szybko w jej stronę. Złapał
ją w tali i przyciągnął do siebie, gwałtownie wpijając się w jej wargi. Ta, ku
jego uciesze, nie pozostała bierna. Od razu wyczuł, że chce tego nie mniej od
niego. Najwidoczniej nie tylko on tęsknił za jej dotykiem. Wplotła palce w jego
włosy, gdy złapał ją za pośladki i uniósł do góry. Oplotła go nogami i
pozwoliła zanieść się do łóżka.
- Remis – zdołał wyszeptać między pocałunkami. Później pokój
wypełniały już tylko dźwięki ich urywanych oddechów. Ślizgon jednak w pewnej
chwili zdał sobie sprawę z jednego – to nie był jak zwykle upust ich
nastoletnich, buzujących emocji. Draco Malfoy musiał przyznać się przed sobą,
że po raz pierwszy kochał się z dziewczyną.
~*~*~
Mamy kolejny rozdział, który wyszedł, przynajmniej moim zdaniem, całkiem nieźle. Koniecznie dajcie znać, co Wy o tym sądzicie. Ja go lubię między innymi dlatego, że bardzo lekko i łatwo mi się go pisało. Oby to uczucie towarzyszyło mi już do końca, bo, wierzcie mi, nie ma nic lepszego. Nie chcę już dłużej przedłużać, więc raz jeszcze zapraszam do komentowania, bo jest to niesamowicie miłe, gdy mogę się dowiedzieć, co sądzicie o mojej pracy. Następny już niebawem.
Pozdrawiam cieplutko,
BlackCape
bardzo fajne opowiadanie pogmatwane parinigi , ciekawe jak się rozwinie sytuacja, czekam na kolejny rozdział:)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję, cieszę się, że Ci się podoba :)
UsuńRozdział naprawdę bardzo ciekawy i jak sama napisalas również lekki :D. Nie rozumiem trochę dlaczego Hermiona nie może po prostu rozstać się z Teodorem, jestem pewna, że jeszcze bardziej go zrani, gdy on dowie się o wszystkim po czasie. Nie mogę sobie wyobrazić Draco mówiącego do matki Hermiony Jean XD. Czekam z niecierpliwoscia na kolejne :).
OdpowiedzUsuńHermiona sama nie wie, co dokładnie czuje. Nie wie czy to, co czuje do Malfoy'a to coś poważnego, czy lepiej to stłumić z zarodku i zostać przy Teodorze. Ale już niedługo wydarzy się pare rzeczy, które pomogą jej podjąć decyzję. Więcej nie zdradzę i bardzo dziękuję za komentarz :)
Usuń