czwartek, 29 stycznia 2015

Rozdział XIV - "Rozstania i powroty"


~*~*~


  Hermiona szła na palcach, rozglądając się uważnie. Przeklinała się w myślach, że nie zwracała uwagi na czas spędzony z Teodorem w Pokoju Życzeń. Teraz musiała skradać się korytarzami, starając się uniknąć przyłapania. W końcu dotarła do Wieży Gryffindoru. Wyszeptała cicho hasło, ignorując obrażone spojrzenia Grubej Damy. Szybkim krokiem przemierzyła Pokój Wspólny i weszła do swojego dormitorium. Zdziwiła się, dostrzegając postać siedzącą na jej łóżku.
-Ginny, co ty tu robisz? Jest już grubo po dwunastej – zdziwiła się szatynka.
-Czekałam na ciebie. Długo cię nie było – powiedziała rudowłosa, bacznie patrząc na przyjaciółkę. 
-Byłam z Teodorem, zasiedzieliśmy się – wzruszyła ramionami i pochyliła się, starając się ukryć rumieńce wkradające się na jej policzki za kurtyną włosów. W tej chwili modliła się o to, aby Ginny nie potrafiła czytać w myślach. Na wspomnienie ostatnich godzin spędzonych z Nott’em, jej twarz zaczerwieniła się jeszcze bardziej. Panna Weasley wzruszyła ramionami, udając, że nie zauważyła, że policzki Hermiony mają kolor dojrzałej wiśni.
-Nie musisz się tłumaczyć, jesteś dorosła. Przyszłam, żeby pogadać.
-Stało się coś – szatynka spojrzała uważnie na przyjaciółkę. Dopiero teraz zauważyła, że jej oczy są opuchnięte, a na twarzy utrzymują się ślady łez.
-Znów pokłóciłam się z Harry’m. Nie wiem, co się dzieje, ostatnio albo rozmawiamy o meczach, albo na siebie warczymy. Myślałam, że po wojnie wszystko się zmieni, Harry wróci do domu i znów będziemy razem szczęśliwi – wyżaliła się, a jej głos stawał się coraz bardziej płaczliwy.
-Hej, tylko mi się tu nie rozklejaj. A nie myślałaś, żeby od siebie trochę odpocząć? No wiesz, ostatnio spędzaliście ze sobą każdą wolną chwilę, to może być trochę przytłaczające – poradziła jej Gryfonka, kodując sobie w głowie, aby porozmawiać z Potter’em.
-Też mu to powiedziałam, ale jak tak tu siedziałam i czekałam na ciebie, to zrozumiałam, że to nie powinno tak być. Jeśli ludzie naprawdę się kochają, to nie muszą od siebie odpoczywać. Spędzanie razem czasu jest dla nich naturalne, a nie wymuszone. I na pewno nie zwracają się do siebie warcząc – powiedziała, ocierając niechcianą łzę, która samotnie spłynęła po jej policzku.
-Chcesz z nim zerwać? – zapytała cicho. Nie mieściło jej się to w głowie. Zawsze myślała, że Harry i Ginny są dla siebie stworzeni, a teraz słyszy, że rudowłosa ma najwyraźniej co do tego wiele wątpliwości. Wokół musiało krążyć jakieś fatum. Najpierw ona i Ron, a teraz to.
-Nie wiem, Herm, ale ostatnio coraz częściej o tym myślę. W końcu jeśli mamy być razem do końca życia, to nasze drogi o tak się skrzyżują, a jeśli nie, to chyba dobrze zrobię, kończąc to teraz.


~*~*~


            Następnego dnia, z racji tego, że była sobota, większość uczniów pozwoliła sobie na spanie do późna, jednak znajdowali się i tacy, którzy wczesnym rankiem byli już na nogach. Do nich zaliczał się Draco. Od kilkudziesięciu minut leżał bezczynnie i wpatrywał się w sufit. Jednak, gdy do jego uszu dotarło pukanie, musiał zaprzestać tej bezproduktywnej czynności i pofatygować się do drzwi.
-Cześć – przywitał się Teodor i od razu wtargnął do pokoju. Zdziwiony blondyn nadal tkwił w miejscu, trzymając za klamkę, a jego brwi automatycznie podjechały do góry.
-Jasne, możesz wejść. Proszę, siadaj, czuj się jak u siebie – powiedział, nie szczędząc sobie ironii, widząc, że ten już zajął miejsce na kanapie.
-Już nie śpisz? Raczej nie jesteś typem rannego ptaszka – zauważył szatyn, patrząc badawczo na przyjaciela.
-Nie mogę spać – wzruszył ramionami, rzucając się na łóżko.
-Stało się coś? – zapytał, podchodząc do szafki, która, jak już wiedział, była ukrytym barkiem Malfoy’a. Rozlał whisky do szklanek i podał mu jedną z nich, która w przeciągu chwili została opróżniona.
-Wszystko okej, czemu pytasz? – zdziwił się, jednak widząc wymowne spojrzenie przyjaciela, dodał – Rozmawiałeś z Granger, mam rację?
-Niestety – westchnął i upił łyk trunku – Strasznie się tym przejmuje.
-Jest na mnie zła?
-Nie, myślę, że bardziej zszokowana tym, czego się dowiedziała. Daj jej czas na przetrawienie tego.
-Właśnie czas to jest to, czego mi brakuje najbardziej – powiedział, niecierpliwie przeczesując włosy. Zauważywszy niezrozumiałe spojrzenie Teodora, kontynuował – Boję się, że powie wszystko Potter’owi. Tylko dzięki niemu nie trafiłem do Azkabanu. Jeśli dowie się, że kogoś zabiłem, to może cofnąć swoje wstawiennictwo w Ministerstwie.
-Nie sądzę, żeby Hermiona rozgadywała to na lewo i prawo. To naprawdę dla niej trudne. Gdy wczoraj rozmawialiśmy, ciągle palcami przesuwała po swojej bliźnie – Ślizgon udał, że nie zauważył grymasu, który nagle pojawił się na twarzy blondyna.
-Chyba dobrze wam się układa – powiedział, chcąc zmienić temat. Spojrzał na przyjaciela z udawanym zainteresowaniem, jednak rozbawiony uśmiech mimowolnie wkradł mu się na usta.
-Dlaczego mam wrażenie, że chodzi ci o coś konkretnego? – zapytał Teodor, marszcząc brwi.
-Wczoraj dość późno wróciłeś – zachichotał, widząc jak Nott nieudolnie stara się ukryć uśmiech – Święta Granger jednak nie jest tak święta? – Draco zaśmiał się, gdy Ślizgon rzucił w jego kierunku poduszką – Ale tak na serio, dobra jest? – zapytał, szczerząc zęby.
-Najlepsza – uśmiechnął się szelmowsko i podszedł do karafki, by znów rozlać trunek.


~*~*~


            Sobotnie popołudnie okazało się ciepłe, w porównaniu do poprzednich dni. Chcąc skorzystać z ładnej pogody, para Gryfonów wybrała się na spacer na błonia. Szli w ciszy, odwlekając rozmowę, która, jak doskonale zdawali sobie z tego sprawę, była nieunikniona.
-Harry… - zaczęła, lecz urwała, nie wiedząc, co powiedzieć.
-Wiem, Gin – westchnął cicho.
-Dlaczego teraz? Wcześniej układało się tak dobrze, byliśmy niezniszczalni, nawet daleko od siebie, a teraz… - spojrzała na niego i znów zabrakło jej słów, jednak widziała w oczach bruneta, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co za chwilę ma się stać. Położyła mu dłoń na policzku, uśmiechając się lekko – Przeżyliśmy razem bardzo wiele. Nasza miłość to najlepsze, co mnie w życiu spotkało. Szkoda tylko, że gdzieś po drodze zgubiłam siebie – kilka łez spłynęło po jej policzkach. Pozwoliła Harry’emu je zetrzeć – Kocham cię – wyszeptała. Podszedł do niej i skradł ten ostatni pocałunek. Delikatny, subtelny i bardzo powściągliwy. Nie chcieli tego pogarszać.
-Ja ciebie też, Gin – powiedział cicho, patrząc w jej oczy, teraz wypełnione łzami. Kiwnęła głową i odeszła, zostawiając go samego. Stał tak, patrząc jak jej sylwetka maleje, w końcu znikając we wrotach zamku. Od dłuższego czasu wiedzieli, że to nieuniknione, lecz to wcale nie sprawiało, że było łatwiej. Podniósł dłoń do policzka, gładząc miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się ręka Ginny i nagle odczuł, jak bolesne było to rozstanie.


~*~*~


            Siedzieli w bibliotece, pogrążeni w lekturach. Wielu uznałoby to za szalenie dziwne. W końcu mało kto chciałby spędzać sobotni wieczór w ten sposób, ale Hermiona uparła się, by napisać zaległe prace, przez co niedzielę mogli mieć wolną, podczas gdy inni męczyć się będą z różnymi esejami. Teodor, jako, że pragnął spędzić trochę czasu z Gryfonką, chcąc nie chcąc przystał na jej propozycję. I tak oto znaleźli się razem otoczeni książkami, starając się skończyć wypracowania dla Slughorna.
-Te już chyba nie będą potrzebne, tak? – zapytał, wskazując na dość pokaźny stosik książek. Gdy Hermiona pokręciła przecząco głową, zabrał je, znikając za regałem. Kilka minut później wrócił i opadł na krzesło.
-Dzięki – uśmiechnęła się, dając mu buziaka – Ginny zerwała dziś z Harry’m, wiesz? Jakoś dziwnie się czuję. Byłam pewna, że już zawsze będą razem – powiedziała, spoglądając na szatyna.
-Mówiłaś, że od dawna im się nie układa. Chyba lepsze to niż ciągłe kłótnie.
-Może i tak… - westchnęła – Ale myślę, że i tak kiedyś się dotrą.
-„Kochać, to także umieć się rozstać. Umieć pozwolić komuś odejść, nawet, jeśli darzy się go wielkim uczuciem” – zaczął recytować, patrząc na Hermionę – „Miłość jest zaprzeczeniem egoizmu…”
-„…zaborczości, jest skierowaniem się ku drugiej osobie, jest pragnieniem przede wszystkim jej szczęścia, czasem wbrew własnemu” – wcięła się Gryfonka.
-Vincent van Gogh – zaśmiał się.
-Całkiem mądry, jak na człowieka, który obciął sobie ucho – uśmiechnęła się – Koniec tych pogaduszek, muszę skończyć esej.
-Ja już skończyłem – wzruszył ramionami.
-To coś poczytaj, został mi tylko koniec – rzuciła i zabrała się za pisanie wypracowania.
Kilkanaście minut później udało jej się skończyć pracę i wreszcie mogła odsapnąć. Wyciągnęła się na krześle i obrzuciła spojrzeniem Ślizgona, którzy pogrążony był w lekturze jakiejś niewątpliwie ciekawej książki. Co jakiś czas przerzucał strony i przeczesywał włosy. W końcu jej wzrok padł na czarny punkt odbijający się na tle jasnej skóry przedramienia.
-Opowiesz mi? - zapytała drżącym głosem, przesuwając smukłymi palcami po lekko wyblakłym Czarnym Znaku. Chłopak najpierw spojrzał na nią zdziwiony, odrywając się od lektury, jednak czując na skórze ciepłą dłoń dziewczyny, zrozumiał, o co chodziło.
-Hermiona, wiesz, że nie lubię - powiedział, kręcąc głową, lecz szatynka szybko wpadła mu w słowo.
-Proszę, bardzo chcę wiedzieć, jak to jest - urwała, odwracając wzrok.
-Ciągle myślisz o Malfoy'u? - gdy ta lekko kiwnęła głową, westchnął przeciągle, przeczesując włosy.
-Nie myśl, że go bronię, ale uważam, że nie powinnaś go osądzać. Wielu waszych też zabiło w czasie wojny mnóstwo ludzi, nawet ci tobie najbliżsi nie zawahali się przy rzucaniu śmiertelnych zaklęć.
-Ale oni nie stali z wyciągniętą różdżką, mierząc w bezbronnego kilkunastoletniego chłopca, Teoodor, rozumiesz? To właśnie ten obraz mam ciągle w głowie. Colin zawsze chodził za Harry'm, uwielbiał go. Gdy przybył nie rozstawał się z aparatem, błagając go o zdjęcia i autografy - uśmiechnęła się na wspomnienie o swoim wiecznie wzburzonym przyjacielu, który wręcz nie znosił tego szumu wokół siebie. Nagle do jej głowy wpadł jeszcze jeden fakt, o życiu młodego Creevey'a - Wiesz, że on też był mugolakiem? - zauważyła, że szatyn lekko drgnął na tę uwagę - Myślisz, że...
-Uwierz mi, że to nie miało na to najmniejszego wpływu. Zginąłby nawet, gdyby jego krew była czystsza niż łza - przerwał jej, nie ukazując żadnej reakcji na słowa Gryfonki. Wyraz jego twarzy pozostawał nieodgadniony  - Dla Bellatrix liczyło się tylko to, że nie był po naszej stronie.
-Czy tak było zawsze? Zabij albo zostań zabity? - zapytała, a ton jej głosu wskazywał na to, jak porusza ją ta rozmowa.
-Do siedziby trafiały jedynie osoby, które mogły się przydać. Zwykle posiadali informacje, które jakoś trzeba było z nich wyciągnąć. Chyba domyślasz się, jak - spojrzał w jej stronę i zauważył, że oczy dziewczyny są szeroko otwarte. Kiwnęła głową, chcąc dać mu znać, by mówił dalej - Czarny Pan zbierał wtedy wszystkich i wybierał jednego ze Śmierciożerców, by wycisnął z przesłuchiwanego jak najwięcej. Nie mogłeś się zawahać. Wystarczyła jedna sekunda zwlekania, by dać mu pretekst do tortur. No chyba, że nie byłeś nikim ważnym, wtedy zabiłby zarówno ciebie, jak i twoją ofiarę. 
-Czy ty kiedyś kogoś przesłuchiwałeś? 
-Nie, nigdy. Myślę, że to ze względu na mojego ojca. Czarny Pan cenił go ze względu na jego pochodzenie. Poza tym najczęściej ktoś zgłaszał się na ochotnika, zdziwiłabyś się, jak niektórzy się do tego rwali - te słowa sprawiły, że Hermiona już nie wytrzymała i z jej oczy rzewnie popłynęły łzy. Wspomnienie Bellatrix, która z szerokim uśmiechem torturowała szatynkę, powróciło ze zdwojoną siłą. Nott, zauważywszy zapłakaną Gryfonkę, przygarnął ją do siebie ramieniem.
-Nie powinienem był tego mówić, przepraszam - wyszeptał, gładząc ją po włosach.
-Chyba musiałam to usłyszeć. Musiałam zrozumieć - wyszlochała cicho.
-Myślę, że my tego nigdy nie zrozumiemy. Sam uniknąłem tego, co przeżywa teraz Draco, ale wiem, że jest to niewiarygodnie trudne do zniesienia. Chyba nie ma gorszej rzeczy niż życie z piętnem zabójcy - powiedział, a echo jego słów towarzyszyło im przez cały wieczór.


~*~*~


-Co wam podać, chłopcy? – madame Rosmerta uśmiechnęła się, spoglądając na nowo przybyłych zza lady.
-Dziś wpadliśmy tylko na chwilę po kilka kremowych piw. Sześć? – zwrócił się do przyjaciela Ron.
-Podobno ma przyjść Angelina, niech będzie osiem, madame – puścił oczko kobiecie, na co ta zarumieniła się i zniknęła na zapleczu. Rudzielec posłał Francuzowi wymowne spojrzenie, jednak ten jedynie wzruszył ramionami, unosząc kącik ust do góry. Po chwili Rosmerta wróciła, stawiając butelki wypełnione pysznym trunkiem na ladzie.
-To będzie szesnaście sykli – podliczyła ich kobieta. Fabien odliczył stosowną sumę i zapłacił.
-Do zobaczenia, belle – uśmiechnął się zniewalająco, na co ta znów spłonęła rumieńcem.
-Jak ty to robisz, że wszystkie na ciebie lecą – zastanawiał się Ron, gdy już wracali do sklepu George’a.
-Ja po prostu kocham wszystkie kobiety – zaśmiał się wesoło Francuz.
-W ten sposób poznałeś Hermionę? Zagadując na ulicy? – zapytał, spoglądając na szatyna.
-Zauważyłem ją w bibliotece – słysząc to, rudzielec uśmiechnął się. No tak, gdzie indziej mogłaby być – Stała zaczytana w jakiejś lekturze. Musiała być po francusku, bo co chwilę patrzyła przed siebie nieobecnym wzrokiem, zapewne starając się przetłumaczyć słowa. Oczarowała mnie. Była taka zwykła, a jednak mogłoby się na nią patrzeć godzinami. Gdy przechodziłem obok niej, trąciłem ją lekko w ramię, przez co torebka, jak i cała jej zawartość rozsypała się po podłodze. Spojrzała na mnie zdziwiona i chyba dopiero po chwili do niej dotarło, co się stało. Zaczęła coś mówić, ale ja skupiałem się już tylko na różdżce, która leżała pośród innych rozrzuconych rzeczy.  Pamiętam, jaki byłem szczęśliwy, kiedy dowiedziałem się, że była czarodziejką – zaśmiał się na to wspomnienie – I ten szok w jej oczach, gdy za pomocą zaklęcia pozbierałem wszystkie jej szpargały. Przedstawiłem się i jakoś się potoczyło. Pokazałem jej magiczny Paryż i od tamtej pary pisaliśmy do siebie listy. Rzadko się spotykaliśmy, ze względu na szkołę. Głównie w wakacje. Nie mam lepszej przyjaciółki niż Hermiona, jest niezwykła – dokończył swoją opowieść.
-I nigdy nie myślałeś, żeby… no wiesz – zaczął nieporadnie Ron. Francuz spojrzał na niego i wybuchł śmiechem.
-Nie, Hermiona to tylko i wyłącznie przyjaciółka. Poza tym dla niej liczyłeś się tylko ty. Ile ja się naczytałem listów o tobie – wzdrygnął się na to wspomnienie – Ugh, nie każ mi tego sobie przypominać. Raz byłeś cudowny, a innym razem, hmm… jak to ona określiła? Ach, tak, skończonym dupkiem – zaśmiał się, widząc minę rudzielca.
-Tak, czasem mieliśmy trochę pod górkę – podsumował Ron.
-I myślisz, że warto było to niszczyć? – zapytał cicho, patrząc uważnie na przyjaciela.
-Nie zaczynaj znów – westchnął, odwracając wzrok. Przyspieszył lekko kroku i już po chwili znajdowali się w sklepie George’a.
-Hej, Angelina – przywitał się Ron, widząc dziewczynę rozmawiającą z jego bratem.
-Cześć wam – uśmiechnęła się.
-Pójdziesz na górę? Zaraz do ciebie dołączę – powiedział starszy Weasley, zerkając na brunetkę. Tak jedynie kiwnęła głową i skierowała się w kierunku schodów.
-Zostanie tu do jutra, nie macie nic przeciwko? – zapytał Georgie. Jako, że ostatnio Angelina dosyć często pojawiała się w sklepie, chłopakom nie robiło to problemu.
-Jasne – rzucił Ron, patrząc jak jego brat sięga po dwa kremowe piwa i również udaje się na piętro.
-Myślisz, że oni tak na poważnie? – Fabien spojrzał na rudzielca, gdy już był pewien, że George go nie usłyszy. Ten jedynie wzruszył ramionami.
-Nie wiem. Mam wrażenie, że starają się nie dopuszczać do siebie myśli o śmierci Freda. No wiesz, w Hogwarcie zawsze trzymali się razem, pewnie chcą przywołać tamte wspomnienia, wypierając teraźniejszość – powiedział, odwracając się, by nie dostrzegł jego zbolałego wyrazu twarzy – Kiedyś spotykała się z Fredem – dodał mimochodem, co wywołało zdziwione spojrzenie Fabiena skierowane w jego kierunku.
-A teraz z jego bratem bliźniakiem?
-Też tego nie rozumiem, ale to chyba przejściowe. Widziałeś ją kiedyś tego następnego dnia? – zapytał, zerkając w stronę Francuza. Gdy ten pokręcił głową, zaśmiał się cicho – No właśnie. Zawsze ucieka przed śniadaniem.


~*~*~


            Niedzielne popołudnie Draco postanowił spędzić w swoim pokoju, nadrabiając wszystkie zaległości w nauce. Chociaż przy innych mógł udawać, że nie przejmuje się szkołą, to nie zapominał, że w tym roku czekały na niego najważniejsze egzaminy. Zamierzał z wszystkich otrzymać co najmniej powyżej oczekiwań. Ze znudzeniem przeglądał właśnie podręcznik od Numerologii, gdy do jego uszu dotarło ciche pukanie. Krzyknął, dając zezwolenie na wejście i odwrócił głowę w stronę drzwi. Niemałe było jego zdziwienie, gdy dotarło do niego, że w jego dormitorium właśnie znalazła się Hermiona Granger.
-Teodor mnie wpuścił – powiedziała cicho, widząc niezrozumiały wyraz twarzy Ślizgona. Kiwnął powoli głową i wskazał ręką kanapę. Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie i skorzystała z propozycji blondyna. Ten przez chwilę jej się przyglądał, wspominając wczorajszą rozmowę z Nott’em. Zdając sobie sprawę, o czym myśli, potrząsnął głową, chcąc odzyskać rezon.
-Rozmawiałam wczoraj z Teodorem – zaczęła.
-Ja też. Nawet dziś na śniadaniu zamieniłem z nim parę zdań, ale szybko zniknął – Draco najwyraźniej nie miał zamiaru jej niczego ułatwiać. Jeśli przyszła po coś konkretnego, to niech powie, o co jej dokładnie chodzi.
-Zawsze jesteś takim dupkiem, czy to praca na pół etatu? – spojrzała na niego zirytowana.
-Myślałem, że Nott choć trochę utemperuje twój charakterek – odgryzł się, co wywołało cień uśmiechu na twarzy Gryfonki. Może jednak jest szansa, że wszystko wróci do normy.
-Nie myśl, że bym na to pozwoliła – odpowiedziała zadziornie.
-Tak, słyszałem od Teo, że lubisz, hm… dominować – uniósł do góry jedną brew, widząc, że na jej policzki wkradają się tak niechciane przez nią rumieńce.
-Nie o tym przyszłam porozmawiać – spoważniała.
-Tak właśnie myślałem – westchnął, wiedząc, że znów wracają do trudnych tematów, których żadne z nich nie miało ochoty podejmować.
-Chciałam powiedzieć, że ten sekret jest u mnie bezpieczny. Z nikim się nim nie podzielę – powiedziała, spuszczając wzrok.
-Granger, nie myśl o tym zbyt dużo. To, co było, minęło. Musimy ruszyć dalej. Równie dobrze ty mogłaś zginąć w czasie wojny. Czy chciałabyś, żeby teraz twoi przyjaciele zadręczali się twoją śmiercią? – zastanowił się, czy trochę nie przegiął. Wiedział, że Gryfonka faktycznie kilkukrotnie otarła się o śmierć.
-Nie – wyszeptała. Oboje poczuli, że powietrze wokół zrobiło się nagle cięższe i zrozumieli, że wkraczają na dosyć delikatne i niepewne tereny. Milczeli przez kilka minut.
-Malfoy? – powiedziała w końcu cichym głosem. Spojrzał na nią pytająco – Wybaczam ci – blondyn zmarszczył zdziwiony brwi – Nie chodzi mi tu tylko o… – zawahała się, jak dokończyć -…wojnę. Wybaczam ci wszystko.
Nie musiała wyjaśniać. Doskonale ją zrozumiał. Nagle poczuł, że też powinien coś powiedzieć.
-Przepraszam za, hm, no w sumie, to wszystko – lekko zbity z tropu, spojrzał w kierunku dziewczyny. Ze zdziwieniem spostrzegł, że ta uśmiecha się rozbawiona.
-Czy Draco Malfoy właśnie przeprosił Hermionę Granger? – zapytała, na co ten się zaśmiał. W tym momencie udało im się oczyścić atmosferę, a przeszłość postanowili zostawić za sobą. Gryfonka podniosła się z miejsca i wyjrzała przez okno.
-Tylko nie mów nikomu – udał przestraszonego, lecz na jego twarz wkradł się szelmowski uśmiech.
-No, teraz to już zupełnie wszystko wróciło do normy – parsknęła śmiechem, widząc niezrozumiały wzrok Ślizgona – Ten twój uśmiech niegrzecznego chłopca, przez który kolana wszystkich dziewczyn  się uginają.
-Przytrzymać cię na wszelki wypadek? – zapytał, unosząc jedną brew.
-Jakoś dam sobie radę – zaśmiała się. Przez chwilę panowała między nimi cisza, którą Hermiona postanowiła przerwać – Więc… nadal potrzebujesz korepetytorki? – wskazała kilka podręczników, znajdujących się na biurku Ślizgona.
-Przyznaję, że od czasu naszej ostatniej lekcji trochę kuleję z Transmutacji – uniósł lekko kąciki ust – Środa?
-Wiesz o której – delikatny uśmiech rozjaśnił jej twarz, gdy podchodziła do drzwi – Ach, no i oczywiście porozmawiam z Teodorem na temat dzielenia się niektórymi… szczegółami – dodała, wywracając oczami.


~*~*~

                                                                                                                   
            Kolejne dni dłużyły się niemiłosiernie. Każdy odliczał czas do wycieczki do Hogsmeade. Oczywiście informacja o otwarciu Magicznych Dowcipów Weasley’ów dotarła do wszystkich. W końcu nadszedł tak upragniony weekend. Gdy grupa uczniów ostatniego roku wreszcie dotarła do nowego sklepu, musieli się nieźle natrudzić, by przecisnąć się przez tłum roześmianej młodzieży. Gryfonka, popchnięta któryś raz z kolei, odwróciła się, by powiedzieć coś osobie, która tak napierała na nią swoim ciałem, jednak, gdy się odwróciła, w głębi sklepu dostrzegła tak znajomą jej twarz.
-Fabien! – krzyknęła, chcąc zwrócić na siebie uwagę Francuza, który właśnie flirtował z grupą dziewczyn. Hermiona ze zgrozą zauważyła, że są to tak znienawidzone przez nią Ślizgonki. W końcu przecisnęła się do przyjaciela i szturchnęła go lekko w bok.
-O, Hermiona, cześć – wyciskał ją, zanosząc się śmiechem - Szukałem cię, wiesz? Poznaj dziewczyny, to są – zaczął, lecz Gryfonka szybko mu przerwała.
-Nie trzeba, znamy się dość dobrze – wycedziła – I dlatego myślę, że powinniśmy już iść – złapała go za rękę i zaczęła ciągnąć w tylko sobie znanym kierunku. Francuz, chcąc nie chcąc, poszedł za przyjaciółką, rzucając ostatnie spojrzenie w kierunku dziewczyn, których twarze wyrażały właśnie rządzę mordu.
-Ta mała szlama coraz bardziej działa mi na nerwy – zagrzmiała Daphne, patrząc, jak Gryfonka odchodzi z przystojnym szatynem.
-Może i tak, ale za to jej trafiają się najlepsi – powiedziała tęsknie Astoria, co wywołało jedynie okrzyk złości wściekłej blondynki.

-Chyba należą ci się podziękowania, nie? Właśnie uratowałam cię od stada żmij – zaśmiała się Hermiona.
-Inteligencją to one nie powalały, muszę przyznać. Jedno słowo i śliniły się jak głupie – powiedział, wykrzywiając twarz w nieprzyjemnym dla oka grymasie – A tak w ogóle, to gdzie mnie ciągniesz?
-Zabieram cię na kremowe piwo. Poznasz moim przyjaciół – uśmiechnęła się rozbawiona, widząc iskierki pojawiające się w oczach Francuza - I ostrzegam, że wszystkie dziewczyny są zajęte – pogroziła mu palcem – Ale jest jeszcze Malfoy. A ty akurat tak lubisz blondynki – zaśmiała się, widząc zabójczy wzrok szatyna. W końcu dotarli do Pubu pod Trzema Miotłami. Hermiona wszystkich przedstawiła i po chwili siedzieli już wygodnie przy sporym stoliku.
-Przy takim ruchu nie doczekamy się kremowych piw nawet na gwiazdkę – powiedział Harry, obrzucając spojrzeniem zatłoczony bar.
-Dzień dobry, madame – wszyscy odwrócili wzrok na Fabiena, który wstał i z uśmiechem machał do Rosmerty. Ta, cała w skowronkach, od razu podeszła do ich stolika.
-Och, a ty znów tutaj, kochanieńki? – uśmiechnęła się.
-Nie mogę się oprzeć, tutaj obsługa jest wyjątkowo miła – puścił jej oko, na co ta się spłoniła.
-To co dla was będzie? – zapytała, nadal ciesząc się z powodu komplementów sypanych ze strony szatyna. Ten szybko podliczył towarzystwo.
-Osiem kremowych piw, madame.
-Już się robi – obdarzyła Francuza jeszcze jednym uśmiechem i poszła, aby przynieść zamówienie. Po chwili każdy miał już w ręku kufel wypełniony przepysznym trunkiem.
-Widzę, że ktoś tu ma niezłe chody – uniosła brwi Gryfonka.
-Nie musisz być zazdrosna – szturchnął ją lekko w bok, na co ta zaśmiała się perliście.

W tym samym czasie pewna Ślizgonka przechadzała się między półkami w Magicznych Dowcipach Weasley’ów. Wokół panował taki harmider, że nawet nie zauważyła, że od pewnego czasu ktoś jej się przygląda.
-Chyba tego nie potrzebujesz – spod ziemi wyrósł obok niej rudowłosy chłopak. Ta obdarzyła go przelotnym spojrzeniem i odłożyła buteleczkę z eliksirem miłosnym na miejsce – Jestem George – przedstawił się.
-To twój sklep? Robi wrażenie – powiedziała, rozglądając się dookoła – Tylko trochę tu za głośno i kolorowo. Można zwariować – podsumowała.
-Zawsze można wyjść. Masz ochotę na spacer?
-Nie powinno cię tu być? – spojrzała na niego z zainteresowaniem.
-Jak już powiedziałaś, to mój sklep – zaśmiał się – To jak?
-Czemu nie – wzruszyła ramionami.
-W takim razie prowadź… - spojrzał na nią pytająco.
-Tracey – rzuciła krótko.
-Panie przodem, Tracey – uśmiechnął się lekko. Chodzili uliczkami Hogsmeade, rozmawiając o wszystkim, co wpadło im do głowy.
-A twoje ucho? Co z nim? – zapytała nagle.

-Ech, stara sprawa – machnął ręką – Dostałem od Snape’a. Naprawdę o tym nie słyszałaś? – pokręciła przecząco głową – Po wszystkim ja i mój Fred uwielbialiśmy się z tego nabijać. Przyznaję to z ciężkim sercem, ale niektóre żarty były naprawdę słabe – chociaż starał się niczego nie zdradzić, to Ślizgona zauważyła, że wzmianka o bliźniaku lekko go zabolała.
-Przykro mi z powodu twojego brata – powiedziała cicho. George odwrócił się w jej stronę i uśmiechnął się smutno.
-Słyszałaś o nim, a o moim uchu nie? Fred nawet po śmierci jest sławniejszy ode mnie – uniósł kąciki ust w dziwnym geście, który miał być chyba uśmiechem. Odwrócił wzrok w stronę swojego sklepu i westchnął – Chyba powinienem już wracać.
Tracey jedynie kiwnęła głową i stała w miejscu i patrzyła, jak sylwetka chłopaka powoli się zmniejsza. W końcu westchnęła cicho i ruszyła w stronę zamku.


~*~*~


No i jest kolejny. Piszę, dopóki mam czas (czyt. ferie) i chęci. Mam nadzieję, że do końca tygodnia uda mi się skończyć następny rozdział. Chcę już wejść w fabułę całą parą, nie lubię takich początków. Co do aska, to kilkoro z Was pozytywnie przyjęło mój pomysł, więc postanowiłam go zrealizować. Link znajduje się w stronach po prawej stronie. Mam nadzieję, że zaznaczycie tam jakoś swoją obecność, a ja zaspokoję Waszą ciekawość. To chyba tyle na dziś, pozdrawiam, BlackCape. :)

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Rozdział XIII - "[Nie]codzienne problemy"


~*~*~


Piątkowy poranek zbytnio nie różnił się od reszty. Większość uczniów była już na śniadaniu, jedynie pewna czarnowłosa brunetka pędziła w stronę lochów, by zabrać różdżkę, którą najwyraźniej zostawiła w dormitorium. Gdy wreszcie znalazła się w Pokoju Wspólnym, skierowała się w stronę swojej sypialni. Już złapała za klamkę, gdy do jej uszu dotarł znajomy głos, stłumiony przez drzwi. Zamarła w bezruchu i przysłuchiwała się rozmowie Ślizgonek, które znała aż za dobrze.
-Daf, no powiedz w końcu. Trzymasz to w tajemnicy, jakbyś dokonała niewiadomo czego – Astoria miała lekko zirytowany głos.
-Bo tak jest. Już niedługo ta szlama odczepi się od Nott’a. Dziewczyny są na śniadaniu? – zapytała Daphne. Tracey domyśliła się, że któraś pokiwała twierdząco głową, bo po chwili kontynuowała – Wysłałam jej list, w którym napisałam o Colinie – Davis usłyszała, jak Ślizgonki wciągają ze świstem powietrze. Ciarki przebiegły ją wzdłuż kręgosłupa, a bicie serca lekko przyspieszyło. Każdy, kto miał jakiekolwiek powiązania ze Śmierciożercami, znał tę historię. A panna Greengrass najwidoczniej nie zdaje sobie sprawy, jak źle postępuje, ujawniając ją.
-Draco cię zabije, jeśli się dowie – powiedziała Astoria. Jej głos przesiąknięty był niepewnością. Najwyraźniej miała wątpliwości, co do czynów siostry.
-Spokojne, As, to był anonimowy list. Przecież nie jestem głupia. Wiem, że Malfoy się wścieknie, ale jakoś trzeba się pozbyć tej szlamy.
-Ale ona jest z Teodorem, nie Draco. Nie bardzo wiem, co chcesz osiągnąć, skłócając ją z Malfoy’em – rzuciła Milicenta, która do tej pory milczała.
-Nott też nie jest święty. Granger szybko się zorientuje, że wszyscy Śmierciożercy są ulepieni z tej samej gliny – nawet jej nie widząc, Tracey mogła przysiąc, że blondynka miała właśnie na twarzy wredny uśmiech – No już, chodźmy, chcę jeszcze zdążyć na śniadanie.

Brunetka zamarła. Musiała szybko się schować. Ślizgonki nie mogły się dowiedzieć, że słyszała ich rozmowę. Szybko otworzyła najbliższe drzwi i weszła po cichu do pokoju. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Było to dormitorium jakiegoś młodszego rocznika. Usłyszała stukot obcasów i na moment wstrzymała oddech. Po kilku minutach odważyła się pójść po różdżkę i wrócić na śniadanie.

-Hej, długo cię nie było – przywitała ją Pansy, gdy usiadła przy stole.
-Zupełnie zapomniałam, gdzie ją odłożyłam - uśmiechnęła się – I nie chcę wiedzieć, czemu leżała pod materacem – dodała, mając nadzieję, że to wystarczy, by panna Parkinson nie zadawała więcej pytań. Ta jedynie w odpowiedzi zaśmiała się i zabrała się za dalsze jedzenie śniadania.

Po kilkunastu minutach większość uczniów zaczęła opuszczać Wielką Salę. Także Ślizgonki postanowiły iść już pod salę.
-Hermiona! Hej, Hermiona! – krzyczała Pansy.
Zdziwiona szatynka odwróciła głowę, by zobaczyć, kto ją woła. Gdy już przecisnęła się przez tłum studentów wylewających się z Wielkiej Sali, przywitała się z uśmiechem z dziewczynami.
-Podobno za dwa tygodnie jest wyjście do Hogsmeade. Wiesz coś o tym? – zapytała Ślizgonka.
-Tak, McGonnagall coś o tym wspominała. Wybieracie się? – spojrzała na obie pytająco, choć wiedziała, że od Tracey raczej nie uzyska odpowiedzi. Pansy niedawno je zapoznała, lecz od tamtej pory nie zamieniły ze sobą słowa. Nie można powiedzieć, że się nie lubiły, po prostu trudno było się im dogadać. Hermiona odczuwała, że panna Davis jest raczej specyficzna. Cicha i oziębła. Jej zupełne przeciwieństwo. Akceptowały jednak swoją obecność, która ograniczała się raczej do wspólnych wypadów z Pansy.
-Jasne. Myślałam, że może wybierzemy się naszą paczką. No wiecie, my, Ginny, Potter, Teo i Blaise. No i Draco – dodała, patrząc niepewne na przyjaciółkę. Chyba każde zdążył zauważyć, że coś wydarzyło się pomiędzy dwójką prefektów. Unikali się jak ognia, nie odzywali nawet słowem, a gdy pytano ich, co się stało, szybko zmieniali temat.
-Nie wiem, Pansy, dwa tygodnie to dużo czasu, jeszcze to przemyślimy. Nie chcesz iść z Blaise’m? Dawno nie byliście na randce, prawda? – Hermiona uśmiechnęła się niemrawo.
-Och, przestań już, doskonale wiem, że chodzi ci o Malfoy’a. Czemu nie powiesz mi, o co wam poszło? – zirytowała się.
-O nic nie poszło, chyba po prostu nie przepadamy za swoim towarzystwem – zaśmiała się nerwowo – Trudno żeby tak nie było po ostatnich latach, prawda?
-Nie uważasz, że już wystarczy? – obie spojrzały zdziwione na Tracey, która beznamiętnie patrzyła wprost na Hermionę.
-Ale o co cho… - nie dokończyła, bo Ślizgonka jej przerwała.
-Po prostu przyznaj, że unikasz Malfoy’a, bo dowiedziałaś się o Colinie – brunetka nie odwróciła wzroku, nawet, gdy usłyszała zduszony okrzyk Pansy.
-To ty wysłałaś mi ten list? – wydukała Gryfonka.
-Nie ja, Greengrass. Musi bardzo chcieć, żebyś się odczepiła od Ślizgonów – powiedziała od niechcenia.
-To prawda? – zapytała cicho, co było ledwie dosłyszalne, bo wokół krzątali się rozgadani uczniowie.
-Teraz pytasz? Po tym, jak już doszło do konfrontacji między tobą, a Malfoy’em? Wnioskując po waszych zachowaniach, oczywiście – dodała, uśmiechając się. Nie doczekawszy się odpowiedzi, kontynuowała – Nie powinnaś go za to piętnować. Nie wyobrażasz sobie, jak było mu trudno. Nie myśl, że w czasie wojny, gdy wy ratowaliście świat, my siedzieliśmy przy kominku, popijając wino. Każdego dnia martwiliśmy się o naszych rodziców, którzy codziennie stawali oko w oko z Czarnym Panem. Uwierz lub nie, ale Śmierciożercy nie żyli w pięciogwiazdkowych hotelach, wypoczywając nad basenem. Każdego pieprzonego dnia walczyli o życie. A teraz, gdy my rozmawiamy sobie na korytarzu, oni, włączając w to mojego ojca, tkwią w Azkabanie, nie mając szans na wyjście. Nie wolno ci tak traktować Draco tylko za to, że jakimś cudem tego uniknął. Możesz nie chcieć mieć z nami nic do czynienia, ale nie masz prawa uważać się za lepszą od siebie – przez jeszcze jedną chwilę patrzyła jej prosto w oczy, po czym odwróciła się na pięcie i podążyła korytarzem.
-Nie bierz tego do siebie, Herm, ona bardzo cierpi. Jej ojciec… Zrozum – Pansy poklepała ją po ramieniu i ruszyła za Tracey, pozostawiając Hermionę samej sobie.


~*~*~


            Pierwszą lekcją siódmoklasistów były Eliksiry. Profesor Slughorn nie był chyba w humorze. Rzucił jedynie, że mają przygotować Eliksir Słodkiego Snu, którego dokładny sposób przygotowania znajdował się na tablicy, nakazał skompletować potrzebne ingrediencje i wrócił na swój fotel, mając chyba zamiar przespać całą lekcję. Draco lekko ociągał się z pójściem do schowka, bo wolał przeczekać cały ten tłum. W końcu ruszył w stronę pomieszczenia sąsiadującego z salą i zabrał się za szukanie potrzebnych składników.
-Malfoy – usłyszał czyjś cichy szept. Obejrzał się za siebie i zauważył Pansy, która właśnie nerwowo rozglądała się na boki.
-Mogę się dowiedzieć, co robisz? – zapytał rozbawiony, przez co oberwał od dziewczyny w ramię – Ał, za co to?
-Cicho bądź, muszę ci coś powiedzieć. Wszyscy już chyba się zabrali za robienie eliksirów – wyciągnęła różdżkę i rzuciła zaklęcie wyciszające na schowek – No – uśmiechnęła się zadowolona.
-O co chodzi? – zdziwił się Draco. Musiało chodzić o coś ważnego, w innym wypadku Pansy nie zachowywałaby się tak dziwnie.
-O co poszło tobie i Hermionie? – zapytała prosto z mostu.
-Jeśli o to chciałaś zapytać, to niestety cię zawiodę, bo nie mam zamiaru o tym rozmawiać – odwrócił się z zamiarem odejścia, jednak Ślizgonka przycisnęła go do ściany.
-Ale ja mam zamiar o tym rozmawiać, rozumiesz? Poszło o coś konkretnego? – wycedziła, wyraźnie zirytowana.
-W sumie to nie. Powiedziała, że nie może wyzbyć się dawnej urazy czy coś w tym stylu – wzruszył ramionami.
-Gówno prawda. Dowiedziała się o Colinie – blondyn zamarł na krótką chwilę.
-A-ale jak to? Od kogo? Skąd wiesz? – wydusił z siebie Draco.
-Greengrass wysłała jej anonimowy list. Tracey podsłuchała, jak mówiła dziś o tym dziewczynom. Pytanie tylko, skąd ona to wiedziała – Pansy spojrzała na niego, a w jej oczach tliła się żądza mordu. Zrozumiał, że nie puści jej tego płazem. Sam też miał ochotę ją zabić.
-Pewnie od starego Greengrass’a. Zawsze miał długi język po Ognistej Whisky – Malfoy zacisnął gniewnie pięści – Nic z tym nie rób, nikomu nie mów. Sam to załatwię – dodał już nieco spokojniej.
-Draco, nie musisz. Nie jesteś w tym sam – powiedziała łagodnie, kładąc mu rękę na ramieniu.
-Nie, Pans, muszę to załatwić sam. Jeśli tego nie zrobię, to będzie już zawsze się za mną ciągnęło. Dzięki, że mi powiedziałaś – uśmiechnął się.
-Od tego są przyjaciele – westchnęła ciężko.
-Nie martw się, będzie dobrze – puścił jej oko i wyszedł, zabierając potrzebne ingrediencje.
-Oby – powiedziała cicho i wróciła do swojej ławki.


~*~*~


            Po dzwonku wszyscy zaczęli zgarniać swoje rzeczy i ruszyli do wyjścia, wylewając się na korytarz. Także Hermiona zbierała się do wyjścia, wpychając do torby kociołek i podręcznik od eliksirów. Następną jej lekcją miały być Starożytne Runy. Szła powoli korytarzem, upewniając się, że nie musi po nic wracać do dormitorium, gdy nagle poczuła, że silne męskie ramiona obejmują ją w talii i wciągają do ciemnego pomieszczenia. Szybko rozpoznała w nim jeden ze składzików na stare środki do czystości Filcha.
-Nie krzycz – usłyszała przy uchu rozbawiony głos i od razu się rozluźniła.
-Na Merlinia, wystraszyłeś mnie – zganiła go, patrząc na pozór groźnie.
-Mamy – spojrzał na zegarek – 7 minut. Chcesz je przegadać? – zapytał, uśmiechając się szelmowsko. Widząc jej zadziorny wyraz twarzy, przyciągnął ją do siebie i namiętnie wpił w jej wargi. Ta natychmiast odwzajemniła pocałunek. Jej ręce powędrowały na jego kark, upuszczając torbę.  Kilka minut później rozbrzmiał dźwięk dzwonka, co wywołało grymas na ich twarzach.
-Musimy iść, Buckland nie lubi spóźnień – powiedziała Hermiona.
-Ja muszę iść do Hooch, chciała coś omówić, pewnie chodzi o ustalenie dat meczy. Wszyscy kapitanowie idą – uśmiechnął się zawadiacko.
-Zdrajca – mruknęła cicho, szturchając go w bok.
Szybko opuścili składzik i żegnając się krótkim pocałunkiem, rozeszli się w różnych kierunkach. Hermiona w pośpiechu przemierzała korytarze, szukając w torbie swojego podręcznika. Nagle zza rogu wyłoniła się postać. Gryfonka, nadal zanurzona wśród swoich książek, odbiła się, gwałtownie upadając i boleśnie obijając sobie tył. Podniosła wzrok, a jej oczom ukazał się Malfoy, uśmiechając się szelmowsko. Pomógł jej wstać i pozbierał szybko opasłe tomiska, które wypadły z torby szatynki.
-Dzięki – rzuciła krótko i odwróciła się na pięcie, by pójść na lekcje, jednak zatrzymał ją głos blondyna.
-Chyba powinniśmy porozmawiać – powiedział, przeciągając sylaby.
-Już wiesz? – zapytała cicho, rozglądając się po korytarzu w poszukiwaniu ratunku. Nic. Nikt. Pusto. Wszyscy są na lekcjach. Wszyscy poza nimi.
Draco nie odpowiedział, pokiwał jedynie głową, podchodząc bliżej. Hermiona jak na zawołanie zrobiła kilka kroków w tył, w końcu natykając się na ścianę.
-Chyba się nie boisz – wyszeptał, ponownie zmniejszając dystans między nimi. Dzieliło ich jedynie kilkadziesiąt centymetrów. Doskonale słyszał, jak przełykała ślinę, mógłby także przysiąc, że czuje bicie jej serca.
-A powinnam? – spojrzała mu w oczy, jednak widząc natarczywość jego spojrzenia, odwróciła wzrok.
-Nie, nie sądzę – odpowiedział, robiąc krok w tył – A ty? Myślisz, że powinnaś się mnie bać?
-Zabiłeś człowieka.


~*~*~


-No, no, całkiem nieźle to wygląda – powiedział Ron z uznaniem.
-W zasadzie już moglibyśmy otwierać –  w drzwiach pojawił się Fabien, niosąc kolejny karton wypełniony gadżetami.
-George chce jeszcze poczekać. Za dwa tygodnie Hogwart ma wyjście do Hogsmeade, to świetna okazja. No wiesz, mnóstwo dzieciaków gotowych oddać rodzinne majątki, by móc wyrządzić komuś kawał godzien zapamiętania – zaśmiał się rudzielec – Tym bardziej, że sklep Zonka został zamknięty. Początkowo George chciał go odkupić, ale ktoś go uprzedził i jest tam teraz jakiś sklep z szatami – wzruszył ramionami i wyszedł po kolejne pudło.
-Na pewno nie chcesz zostać? – zapytał szatyn, doganiając chłopaka. Musiał przyznać, że zdążył go polubić. Odkąd rozpoczął pracę w Magicznych Dowcipach Weasley’ów, to właśnie Ron zapoznawał go ze wszystkim. Razem pomagali przygotowywać lokal do otwarcia, spędzając ze sobą naprawdę dużo czasu.
-Nie, muszę wrócić na Pokątną. Ktoś musi być na miejscu. Poza tym tak chyba będzie lepiej  - powiedział cicho, łapiąc spory karton.
-Dla ciebie czy dla niej? – naciskał Fabien.
-Dla wszystkich – odpowiedział, wracając do sklepu.
-Jestem pewien, że ci wybaczy. Ona to zrozumie. Hermiona to cholernie mądra dziewczyna. Jeśli się dowie, co tobą kierowało, to nie będzie miała wątpliwości, że miałeś na celu przede wszystkim jej szczęście – pocieszył do Francuz. Odkąd Ron opowiedział mu całą historię, zmienił o nim zdanie. Początkowo uważał, że ten po prostu przestał kochać Gryfonkę, jednak tu najwyraźniej chodziło o coś znacznie większego.
-Kiedy się dowie? Ona jest teraz z Nott’em! Tym pieprzonym Śmierciożercą! Wszystko się popieprzyło, więc muszę wracać na Pokątną, zanim będzie jeszcze gorzej, rozumiesz?! – zdenerwowany wypuścił z rąk pudło i usiadł, opierając się o najbliższą ścianę – To wszystko miało wyglądać inaczej – wyszlochał, chowając twarz w dłoniach.
-Dobrze wiesz, że tak musi być. Musimy to po prostu przeczekać, jeszcze się wszystko ułoży – Fabien usiadł obok przyjaciela i uśmiechnął się przepraszająco – Chodź, jeśli chcesz jeszcze dziś odwiedzić Norę, to musimy się pospieszyć, te pudła same się nie wniosą – powiedział, szczerząc zęby w głupim uśmiechu. Wyciągnął różdżkę i przelewitował większość pudeł do środka.


~*~*~


         O dziwo nie zabrzmiało to jak oskarżenie czy wyrok. Równie dobrze Gryfonka mogłaby mówić o pogodzie, jednak coś w jej oczach sprawiało, że Malfoy czuł się jak największy złoczyńca świata. Według niej bezlitośnie i z zimnym sercem zamordował niewinnego chłopca.
-To prawda? – zapytała tak cicho, że ledwo dosłyszalnie. Przy plecach czuła zimną kamienną ścianę i miała wrażenie, że ten chłód ją przenika.
-Tak – powiedział krótko. Oczy Hermiony jak na zawołanie wypełniły się łzami. Patrzył w nie przez kilkadziesiąt sekund, aż w końcu poczuł, że musi jej o tym opowiedzieć. Musi w końcu to z siebie wyrzucić – Bitwa trwała zaledwie kilkadziesiąt minut, w pewnym momencie uciekając przed zaklęciami znalazłem się w pustym korytarzu. Nagle zza rogu wyskoczył ten Creevey. Zaczął miotać we mnie jakimiś klątwami. Z łatwością wszystkie blokowałem i odbijałem. W końcu któraś w niego trafiła, różdżka wyleciała mu z ręki, a sam upadł kilka metrów dalej. Chciałem go tam już zostawić, ale nagle obok pojawiła się moja ciotka – głos mu się urwał. Odszedł kilka metrów i oparł się o ścianę, osuwając się po niej.
-Bellatrix? – zapytała cicho, choć dobrze znała odpowiedź. Ten pokiwał jedynie głową.
-Powiedziała, że świetnie się spisałem, teraz wystarczy już tylko go zabić. Naprawdę nie chciałem tego robić, jednak ona nalegała. Powiedziała, że albo go zabiję, albo ona wykończy nas obu. Nie miałem wyjścia, musiałem – zaszlochał cicho.
-Nie musiałeś. Zabiłeś niewinnego, bezbronnego chłopca, Malfoy. To było jeszcze dziecko – jej głos brzmiał dziwnie głośno w tym pustym korytarzu. Dlaczego to powiedziała? Czy chciała jeszcze bardziej go dobić? Wiedziała, że bardzo tego żałował. Jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie.
-Wiem, myślę o tym każdego dnia. Każdego dnia żałuję, że stchórzyłem i zrobiłem to, co rozkazała mi ciotka. Uwierz mi, Granger – jego głos wyrażał szczery ból, zrobiło jej się go żal.
-Wierzę – to jedno słowo dało mu ogromną nadzieję. Nadzieję, że nie każdy będzie go osądzał, nie każdy będzie go postrzegał jako tego najgorszego – Nie powiem nikomu, nie musisz się martwić – dodała, odwracając wzrok.
-Dziękuję.
Odwróciła się, by odejść, lecz zatrzymał ją cichy głos.
-Po usłyszeniu prawdy czy uratowałabyś mnie? No wiesz, wtedy, kiedy Crabbe wzniecił pożar w Pokoju Życzeń – dodał, widząc zaskoczenie w jej oczach - Czy wróciłabyś, żeby mnie uratować? – nie wiedział, czemu o to zapytał. Po prostu chciał to wiedzieć.
-Tak, postąpiłabym dokładnie tak samo – powiedziała ledwo dosłyszalnie, lecz z taką pewnością w głosie, że Draco nie miał wątpliwości w prawdziwość jej słów. W ciszy patrzył, jak jej sylwetka się oddala, w końcu niknąc za rogiem. Został sam, lecz wcale się tak nie czuł. Zrozumiał, że w tej chwili coś zmieniło się na zawsze.


~*~*~


         Po kolacji większość uczniów siedziała w Pokojach Wspólnych. Nieliczni postanowili wyjść na błonia czy też spędzić piątkowy wieczór bibliotece. Także Harry i Ginny rozkoszowali się ciepłem bijącym od kominka, zajmując swoje ulubione fotele.
-Skończ już wreszcie. Zrozumiałam, że musimy się ostro wziąć do pracy, za pierwszym razem. Naprawdę wystarczy – powiedziała poirytowana Gryfonka.
-Musimy w tym roku zdobyć puchar. A żeby to zrobić, musimy dużo trenować. Jutro pójdę do McGonnagall, żeby ustalić harmonogram treningów. Mówię Ci, Gin, w tym roku puchar jest nasz. Nie mamy najgorszej drużyny, damy radę – podekscytowany Harry zdawał się nie zwracać uwagi na narzekania rudej.
-Wystarczy! – krzyknęła, co zaowocowało kilkoma wścibskimi spojrzeniami skierowanymi na parę – Mam już tego dosyć! Ciągle tylko quidditch i quidditch, ile można?! Jakbyś nie zauważył, to ja jestem twoją dziewczyną, a nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio spędziliśmy razem czas, tak po prostu – wyrzuciła z siebie wściekła Ginny.
-O co ci chodzi? Przecież właśnie spędzamy razem czas! – Harry również podniósł głos.
-Tak, słuchając twojego monologu o treningach i meczach. Nie męczy cię to?
-Przecież ty też jesteś w drużynie. Myślałem, że ciebie też to interesuje.
-Tak, Harry, ale nie naszym kosztem. Chcę rozmawiać z moim chłopakiem, a nie kapitanem Gryfonów – powiedziała już nieco ciszej.
-Przecież jestem!
-Nie, nie sądzę – odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi.
-Gdzie idziesz?! – zawołał za nią.
-Na spacer. Ten, na który ty powinieneś mnie dziś zabrać, tak jak Teodor Hermionę. Nie czekaj na mnie – wykrzyczała, a jej oczy się zaszkliły.
-Gin, no co ty… - nie dokończył, bo ta szybko wybiegła z Pokoju Wspólnego. Harry rozejrzał się po pomieszczeniu. Teraz już wszystkie spojrzenia kierowane były w jego stronę. Szybkim krokiem wrócił do swojego dormitorium, trzaskając przy tym drzwiami. Dałby wiele, żeby móc teraz pogadać z Ronem.

~*~*~



Cześć i czołem! Jakoś się spięłam i w dwa dni napisałam zupełnie nowiutki rozdział. Jeszcze ciepły! Mam nadzieję, że się Wam spodoba. Myślałam, aby założyć aska, może tam chętniej dawalibyście znać, co Wam się podoba czy nie. Co o tym myślicie? Bardzo się cieszę natomiast, że nawet, gdy rozdziały pojawiają się niesystematycznie (co raczej się nie zmieni), to liczba wyświetleń rośnie. W każdym razie pozdrawiam, Wasza BlackCape.