~*~*~
Niedzielne popołudnie było jednym z najchłodniejszych tej jesieni. Nikt by się nie spodziewał, że już we wrześniu dopadną ich tak niskie temperatury. Wszystko dodatkowo potęgował chłodny wiatr, który nieprzyjemnie owiewał twarze, powodując wielkie rumieńce na policzkach. Hermiona spojrzała na swoje już skostniałe z zimna ręce i w tej samej chwili gorzko pożałowała, że nie zabrała ze sobą rękawiczek. Odwróciła głowę w stronę obejmującego jej szatyna, który zamyślony obserwował jakiś punkt na obrzeżach Hogsmeade. Z jego ust co chwilę wydobywały się kłęby pary. Nagle na swoich policzkach poczuła lodowaty powiew wiatru, który sprawił, że mimowolnie zadrżała z zimna. Teodor, jakby wybudzony z transu, wstał powoli i wyciągnął rękę w stronę Hermiony.
-Chodź,
nie mogę pozwolić, żeby moja dziewczyna się rozchorowała – uśmiechnął się
zniewalająco, na co szatynka w duchu jęknęła. Nott prezentował się zdecydowanie
zbyt dobrze. Uroku dodawała mu dzisiejsza fryzura, rozwiewana przez kolejne
podmuchy wiatru, co dodawało mu wyglądu niegrzecznego chłopca.
-Och,
a więc jestem twoją dziewczyną? Pierwsze słyszę – uniosła brwi w geście
zdziwienia, lecz wszystko psuł uśmiech, który mimo wszystko zdołał się wkraść
na jej twarz.
-Nie
masz innego wyjścia – poruszył w zabawny sposób brwiami, co wywołało wybuch
śmiechu u Gryfonki –Wracajmy już, widzę, że zmarzłaś – dodał po chwili, gdy
zauważył, że Hermiona po raz kolejny zadrżała z zimna. Z lekkim ociąganiem
podniosła się z miejsca i pozwoliwszy się objąć ramieniem, ruszyła wraz ze Ślizgonem
w stronę Hogwartu. Przez kilka minut panowała między nimi cisza. Szatynka
pozwoliła się pochłonąć myślom na temat Teodora. Spędzili dziś razem wiele
czasu. Poświęcił jej całą swoją uwagę. Nie powinna mieć co do niego
wątpliwości, lecz nadal nie dawała jej spokoju sytuacja znad jeziora. Dlaczego
jej wtedy nie powiedział tego, co chciał? Czy zrozumiał, że jednak nic do niej
nie czuje? Przestraszył się? Czy powinna wziąć sprawy w swoje ręce, tak, jak
radziła jej Pansy? Chyba nie miała innego wyjścia. No chyba, że chciała go
stracić. To jednak nie wchodziło w grę. Zatrzymała się gwałtownie. Teodor
spojrzał na nią zdziwiony.
-Stało
się coś? – zapytał, kładąc dłonie na ramionach szatynki.
-Chyba
cię kocham – powiedziała na wydechu – Nie, nie chyba. Na pewno – dodała,
odwracając wzrok. Czekała na jego reakcję. Roześmieje się? Odejdzie? A może
odwzajemnia jej uczucie? – Wypadałoby coś odpowiedzieć – zaśmiała się nerwowo,
gdy przez dłuższą chwilę nie uzyskała odpowiedzi. W końcu odważyła się podnieść
głowę. Pochwyciła jego spojrzenie. Było w nim coś niezwykłego. Coś, co mówiło
jej, że będzie dobrze. Że się im uda. Wpatrywał się w nią jak w najukochańszą
osobę. Po chwili jednak dostrzegła też odrobinę czegoś, co pozwalało jej
zwątpić w happy end.
-Uważasz,
że jestem dla ciebie odpowiedni? – wyraźnie posępniał.
-Co
masz na myśli? – zaniepokoiła się.
-Jesteś
wspaniała. Śliczna, mądra, inteligentna i odważna. Zasługujesz na najlepsze. A
ja? Były śmierciożerca bez matki, z ojcem w Azkabanie. Świetna partia – zaśmiał
się gorzko. Dziewczyna ujęła jego twarz w dłonie i uśmiechnęła się, choć
szczęka drżała jej z zimna.
-Dla
mnie najlepsza – powiedziała – Głupku, ja ci wyznaję miłość, a ty mówisz mi, że
nie jesteś dla mnie odpowiedni. Chyba już za późno, bo szaleję za tobą. Tak
więc albo zaraz ładnie odpowiesz na moje wyznanie, albo wyciągnę różdżkę i już
nie będzie tak miło – uśmiechnęła się radośnie.
-Kocham
cię, wariatko – roześmiał się i porwał ją w ramiona, namiętnie wpijając się w
jej wargi. W tej chwili nie myśleli o przeszłości czy o przyszłości. Było
jedynie teraz, tak idealne, jak tylko mogli to sobie wymarzyć.
~*~*~
Pokój Wspólny Ślizgonów był
wypełniony. Starsze klasy okupowały wygodne kanapy, przez co młodsze roczniku
musiały zadowolić się fotelami, ustawionymi w kątach. Dzisiejszego dnia
niewielu opuściło mury zamku. Niektórych skłoniły do tego nauka i sterta prac
domowych, innych mróz na zewnątrz. Również trójka przyjaciół postanowiła tej
niedzieli nie opuszczać ciepłego, niezbyt zacisznego, Pokoju Wspólnego. Pansy,
zanurzona w lekturze, od czasu do czasu spoglądała na Draco i Blaise’a, który
grali w eksplodującego durnia. W ten sposób spędzili ostatnie kilka godzin.
Niekiedy któryś z chłopaków wygrywał, co owocowało radosnymi okrzykami i
przechwałkami. Brunetka w końcu zamknęła opasłą książkę i obrzuciła wzrokiem
całe pomieszczenie. Jej uwagę przykuła grupa pierwszorocznych, którzy
nieudolnie starali się wyczarować płomień. Widząc ich zaróżowione policzki i
skostniałe palce wywnioskowała, że właśnie wrócili z błoni. Chwilę później ktoś
inny przykuł jej uwagę. Zauważyła, jak Daphne, Astoria i Millicenta zajmują
jedną z kanap. Przez chwilę męczyła się z natłokiem myśli. Nie wiedziała, co
powinna zrobić. W końcu zdecydowana wstała i skierowała się do swojego dormitorium,
w którym aktualnie znajdowała się jedna osoba. Weszła do pokoju i zobaczyła
Tracey. Dziewczyna leżała na swoim łóżku i czytała książkę. Pansy usiadła obok
niej. Ta spojrzała na nią zdziwiona. W końcu nie zamieniły ze sobą słowa, od
czasu odejścia panny Parkinson.
-Wszystko
w porządku? – zapytała, unosząc brwi.
-Nie
– odparła, odwracając głowę w stronę Ślizgonki. Przez dłuższą chwilę panowała
między nimi cisza – Tęsknię, Trace – starła niechcianą łzę, spływającą jej po
policzku.
Panna
Davis spojrzała na byłą przyjaciółkę z nieodgadnioną miną. Odłożyła książkę na
półkę obok łóżka i zmieniła pozycję, siadając na łóżku po turecku. Żadna z nich
nie powiedziała ani słowa przez długie minuty.
-Przepraszam,
wygłupiłam się – Pansy odzyskała rezon i wstała, nie oglądając się za siebie.
Gdy już była przy drzwiach, zatrzymał ją głoś Tracey.
-Ja
też tęsknię – usłyszała – I to cholernie, Pans – gdy dotarły do niej
wypowiedziane słowa, jej oczy zaszkliły się. Podeszła szybkim krokiem do
przyjaciółki, rzucając jej się na szyję.
-Powinnam
była cię zabrać ze sobą – powiedziała – A nie zostawić na ich pastwę. Samą.
-To
był mój wybór, Pansy. Wybór, którego gorzko pożałowałam. Nawet nie wiesz, jak
trudno było mi bez ciebie. Mogłam zamienić słowo jedynie z Millicentą, chociaż
i tak tylko wtedy, gdy nie było przy nas Daphne. Weszła na twoje miejsce,
wiesz? Stara ci się dorównać, ale każdy już wie, że to nie to samo. Chyba tylko
ona się oszukuje, że może cię zastąpić – odpowiedziała, na co Pansy uśmiechnęła
się przez łzy.
-Już
mi nie zależy na byciu na czele. Wreszcie mam prawdziwych przyjaciół, na
których mogę polegać, cudownego chłopaka
i co najważniejsze, chyba właśnie odzyskałam jedną z ważniejszych osób w
moim życiu. Och, muszę przedstawic cię reszcie. Polubisz Ginny i Hermionę.
Naprawdę są świetne.
-Chyba
powinnaś ją ostrzec – powiedziała cicho.
-Kogo?
– zdziwiła się brunetka.
-Granger.
Daphne kiedyś coś napomknęła, że nie pasuje jej, że Teodor tak za nią lata. Od
tamtej pory już nic nie mówiła, ale wydaje mi się, że po prostu mnie wykluczyły
z tej sprawy. Najwyraźniej uważają, że nie jestem godna zaufania – uśmiechnęła
się gorzko.
-I
miały rację – dobiegł ich kobiecy głos. Obie jak na zawołanie odwróciły się w
stronę drzwi, w których stała teraz trójka dziewczyn – Och, widzę, że papużki
nierozłączki znowu są razem. Urocze – zmierzyła wzrokiem obie Ślizgonki, dłużej
zatrzymując się na twarzy Pansy, na której widoczne były ślady łez – Ach,
Pansy, jak już tak sobie rozmawiamy, to przekaż proszę tej swojej szlamie, żeby
nie brała się za chłopaków z nie swojej ligi. Nie dla psa kiełbasa – zaśmiała
się piskliwie. Panna Parkinson natychmiast zerwała się z miejsca i stanęła
przed blondynką, patrząc jej hardo w oczy.
-Dotknij
jej chociaż palcem, a gorzko tego pożałujesz. Może i przyjaźnię się z
Gryfonami, ale nadal jestem Ślizgonką. Spróbuj skrzywdzić któregokolwiek z
moich przyjaciół, a obiecuję, że cię zniszczę – Daphne natychmiast zrzedła
mina. Najwidoczniej nie spodziewała się po Pansy takich słów – I uwierz mi, że
nie są to słowa rzucane na wiatr. Mam ludzi, którzy stoją za mną murem i bez
zawahania mi pomogą. Hermiona, Blaise, Draco, Teodor – zaczęła wyliczać, lecz
przerwał jej kobiecy głos.
-I
mnie – Tracey stanęła obok Pansy z równie bojową miną.
-I
Tracey – dokończyła, spoglądając z uśmiechem na przyjaciółkę.
-Obie
jesteście siebie warte – podsumowała Daphne i wyszła. Zaraz za nią podreptała
Millicenta.
-Nie
myśl, że Daf jest w tym wszystkim sama – powiedziała Astoria, patrząc na Pansy
– Jestem najmilszą suką, jaką kiedykolwiek poznałaś, ale uwierz mi, że nie
chcesz mieć we mnie wroga – i nie czekając na odpowiedz, również opuściła
pokój.
~*~*~
Dla Malfoy’a wtorek był dniem
znienawidzonym. Rytuałem było niechętne zwlekanie się z łóżka, poranna toaleta,
która trwała wieki oraz śniadanie, na którym równie dobrze mogłoby go nie być,
bo jego udział ograniczał się jedynie do grzebania widelcem w talerzu i
wydawania co jakiś czas cichych mruknięć w odpowiedzi na zadawane przez kogoś
pytania. Wszystko to spowodowane było lekcją Transmutacji, która we wtorki
rozpoczynała zajęcia siódmoklasistów i rzucała cień na resztę dnia Draco.
Zdecydowanie wolał, gdy Transmutacje miał na ostatnich godzinach. Zawsze mógł
po nich odsapnąć w swoim dormitorium, a nie biec z językiem na brodzie na
kolejne lekcje. Dzisiejszy dzień również
nie różnił się niczym od wszystkich pozostałych wtorków. Z duszą na ramieniu
powlókł się pod salę. Szybko zorientował się, że cały korytarz jest pusty.
Najwyraźniej wszyscy byli na śniadaniu. Przysiadł na parapecie i zaczął rozmyślać.
Dlaczego tak nie lubił Transmutacji? Tu już nie chodziło o sam przedmiot, który
i tak sprawiał mu niemałe trudności, ale o nauczycielkę. Ach, profesor
McGonnagall. Wiedział, że nie darzy go szczególną sympatią, choć nigdy nie
powiedziała tego głośno. Chyba ogólnie nie przepadała za Ślizgonami, lecz tego
nie ujawniała, w przeciwieństwie do Snape’a, który na każdym kroku wyrażał
swoją niechęć do Gryfonów. Ale nie McGonnagall, ona zachowywała się w 100%
profesjonalnie. Ze wszystkich Ślizgonów on ma chyba najgorzej. Rodzina, która
jawnie popierała Czarnego Pana, fakt, że od początku był wrogiem Złotego Trio –
jej pupilów, aż wreszcie próba zabójstwa Dumbledora i przyłączenie do
Śmierciożerców. To go ostatecznie napiętnowało. Dlaczego jednak ofiarowała mu
odznakę Prefekta Naczelnego? Wierzyła w to, że się zmienił, czy po prostu
chciała mieć pretekst do tego, by móc go pilnować i wzywać do swojego gabinetu
pod hasłem „Sprawy Prefektów”? Tego nie wiedział, lecz każde kolejne zajęcia
Transmutacji napawały go dziwnym uczuciem i niechęcią. Oczywiście nikomu się do
tego nie przyznał, choć większość zauważała jego zachowanie przed lekcjami z
McGonnagall.
-Czemu
nie byłeś na śniadaniu?- pochłonięty swoimi myślami nawet nie zauważył
nadejścia przyjaciół. Spojrzał na Blaise’a i postanowił nie odpowiadać.
-Gdzie
Teo? – zapytał, chcąc zmienić temat.
-O
to powinieneś zapytać Hermionę – poruszył sugestywnie brwiami – Tak go w nocy
wymęczyła, że biedak nie dał dziś rady. Ał, no co ty, przecież wiesz, że się
zgrywam! – zawył, gdy Granger zaczęła okładać go podręcznikiem do Transmutacji.
-Wrócił
do dormitorium po podręcznik – wyjaśniła Pansy, patrząc z rozbawieniem na
Blaise’a, który rzucał obrażone spojrzenia w kierunku Hermiony, rozcierając
sobie ramię.
-Nawet
nie zareagujesz na to, że twój ukochany jest brutalnie torturowany bez powodu? –
oburzył się.
-Sama
bardzo chętnie bym to zrobiła – odpowiedziała zaczepnie Pansy, uśmiechając się
szeroko – Gdybym chociaż miała czym – westchnęła – Zapomniałam podręcznika,
muszę się wracać – mruknęła niezadowolona. Blaise, idziesz?
-Daję
ci ostatnią szansę, kobieto – powiedział, obejmując ramieniem brunetkę.
-Idiota
– pokręciła ze zrezygnowaniem głową i ruszyła korytarzem.
-Teodor
powinien za chwilę tu być – rzuciła nerwowo Hermiona, gdy dostrzegła, że
została z Malfoy’em sama.
-Wszystko
okej, Granger? – zapytał, widząc jej dziwne zachowanie. Ta spojrzała na niego z
szokiem i zaczęła szybko przeszukiwać torbę. Po chwili pokręciła głową i
rzuciła mu blady uśmiech.
-Tak,
jasne, wszystko gra. Och, chyba zapomniałam różdżki. Pewnie zostawiłam ją w
dormitorium. Zaraz wracam – uśmiechnęła się jeszcze raz i szybkim krokiem
ruszyła korytarzem.
Draco
zdziwiony patrzył na oddalającą się sylwetkę Gryfonki i mógłby przysiąc, że z
jej torby wystawała różdżka. Co on takiego zrobił, że Granger prawie przed nim
uciekła? Cóż, na pewno zapyta ją o to na Transmutacji, na której dzieli z nią
ławkę.
~*~*~
Zegarek wskazywał już 22:10, a po
Granger nadal nie było śladu. Zdenerwowany Draco co sekundę rzucał nerwowe
spojrzenia w kierunku portretu Grubej Damy, która nieudolnie udawała, że śpi. Najwyraźniej bardzo ciekawiło ją, co
on robi tu o tej porze pod Wieżą Gryffindoru. Cóż, aktualnie sterczy jak
idiota, bo pewna Gryfonka nie przyszła w umówione miejsce punktualnie, przez co
nie mogą rozpocząć patrolu. W
końcu z dziury, gdzie jeszcze chwilę wcześniej znajdował się obraz, wyłoniła
się Hermiona.
-Malfoy?
Co ty tu robisz? Przecież mieliśmy się spotkać w holu. – zapytała zaskoczona
szatynka.
-Tak,
15 minut temu – warknął w odpowiedzi, na Gryfonka zarumieniła się soczyście.
-Miałam
lekki poślizg – powiedziała krótko.
-Bardzo
cieszy mnie fakt, że w ogóle miałaś zamiar się pojawić – rzucił, doganiając
Hermionę, która już ruszyła korytarzem, rozpoczynając obchód.
-O
co ci chodzi? – zdenerwowała się.
-O
co mi chodzi? O co tobie chodzi? Cały dzień mnie unikasz, o Transmutacji już
nie wspominając. Tak, słyszałem, jak błagałaś Pansy, żeby zamieniła się z tobą
miejscami. Stało się coś? Zrobiłem coś? Jeszcze kilka dni temu, na twoich
urodzinach, normalnie ze mną rozmawiałaś, tańczyłaś, a dziś unikasz mnie jak
ognia. W czym problem? – spojrzał na nią badawczo.
-Chyba
nie powinniśmy się przyjaźnić – odpowiedziała po chwili ciszy – W ogóle nie
powinniśmy się spotykać. Wiem, że mamy wspólnych przyjaciół i czasem będziemy
na siebie wpadać, ale mam nadzieje, że do tego nasze kontakty będą się ograniczać.
A podczas patroli nie musimy rozmawiać.
Tak nawet będzie szybciej – dodała, nie patrząc na niego.
-Skąd
ta nagła zmiana? – zszokowało go to, co usłyszał. Co takiego się stało, że z
przyjaznych stosunków przechodzą na chłodną akceptację swoich obecności?
-Wiem,
że zakopaliśmy topór wojenny, nie chowamy już do siebie urazy, ale ja tak nie
potrafię. Wspomnienia z wojny są jeszcze świeże, wiele się wydarzyło. Wiem też,
że to już wszystko za nami, ale… - urwała, w końcu przenosząc na niego swój
wzrok. Oczy zaszkliły jej się od łez.
-Ale
co? – wyszeptał.
-Ale
ty byłeś z nimi. Byłeś jednym z nich i tego nie potrafię zapomnieć. Tego nie
potrafię ci wybaczyć, chociaż bym nie wiem jak próbowała. Przepraszam.
-A
co z Teodorem? Z nim też masz zamiar tak po prostu skończyć? – zdenerwował się.
-Z
Teodorem przyjaźnię się już od prawie dwóch lat, teraz go kocham. Znam go. On
nie chciał brać w tym wszystkim udziału, nie chciał wojny – zamarła, gdy
zobaczyła furię w jego oczach.
-A
ja tego chciałem, tak? Chciałem być śmierciożercą? Chciałem, by na moich oczach
Czarny Pan mordował ludzi? Chciałem tego wszystkiego? Ja nie miałem wyboru,
Granger. Nie mogłem tak po prostu odejść i powiedzieć, że tego nie chcę, no
chyba, że chciałem być martwy. Robiłem, co mogłem, by przeżyć. Starałem się
przy tym robić ja najmniej szkód. Trudno w to uwierzyć, prawda? Przecież to
Malfoy, on nie ma uczuć.
-Draco,
przepraszam, ja po prostu nie potrafię, proszę, zrozum – zaszlochała.
-Doskonale
to rozumiem, Granger. Miałem tylko nadzieję, że ty też zrozumiesz. Że inni
zrozumieją. Ale kto chciałby zastanawiać się, co może czuć zwykły
śmierciożerca, nie? – zaśmiał się gorzko – Wystarczy, Granger, ja też mam już dość.
Skończę patrol sam. Resztą możemy się podzielić. Obiecuję, że nie będę wchodził
ci w drogę. Możesz to uznać za koniec naszej przyjaźni. O ile kiedykolwiek
istniała.
~*~*~
Rozdział krótki, ale jest. Trochę namieszałam, ale jakoś tak wszystko wpadło mi do głowy nagle i cóż, jest to, co jest. Rozdział niesprawdzony, postaram się to zrobić jak najszybciej. To chyba tyle na dziś. Pozdrawiam, BlackCape.
Nie dla psa kiełbasa xD Kocham ten tekst! Kiedyś moja przyjaciółka często go używała :D Jak to koniec przyjaźni?! Co ona tak nagle na niego naskoczyła?! Kobiety... Nigdy nie zrozumiesz...
OdpowiedzUsuńZnalazłam dwa błędy:
1.Odwróciła głowę w stronę obejmującego jej szatyna, który zamyślony obserwował jakiś punkt na obrzeżach Hogsmeade. ----> Powinno być obejmującego ją szatyna.
2. Rozdział nie sprawdzony, postaram się to zrobic jak najszybciej. ---> niesprawdzony.
Niestety błędy to moja zmora. Co do sprawdzenia rozdziału, to przyznaję bez bicia, że kompletnie o tym zapomniałam. Następnego dnia zamiast się za to zabrać, zaczęłam pisać kolejny rozdział. Pewnego dnia, gdy znajdę czas, przysiądę i posprawdzam wszystkie rozdziały. :)
OdpowiedzUsuńFajne ;D Lecę dalej
OdpowiedzUsuń