piątek, 2 stycznia 2015

Rozdział XII - "Koniec"


~*~*~


Niedzielne popołudnie było jednym z najchłodniejszych tej jesieni. Nikt by się nie spodziewał, że już we wrześniu dopadną ich tak niskie temperatury. Wszystko dodatkowo potęgował chłodny wiatr, który nieprzyjemnie owiewał twarze, powodując wielkie rumieńce na policzkach. Hermiona spojrzała na swoje już skostniałe z zimna ręce i w tej samej chwili gorzko pożałowała, że nie zabrała ze sobą rękawiczek. Odwróciła głowę w stronę obejmującego jej szatyna, który zamyślony obserwował jakiś punkt na obrzeżach Hogsmeade. Z jego ust co chwilę wydobywały się kłęby pary. Nagle na swoich policzkach poczuła lodowaty powiew wiatru, który sprawił, że mimowolnie zadrżała z zimna. Teodor, jakby wybudzony z transu, wstał powoli i wyciągnął rękę w stronę Hermiony.
-Chodź, nie mogę pozwolić, żeby moja dziewczyna się rozchorowała – uśmiechnął się zniewalająco, na co szatynka w duchu jęknęła. Nott prezentował się zdecydowanie zbyt dobrze. Uroku dodawała mu dzisiejsza fryzura, rozwiewana przez kolejne podmuchy wiatru, co dodawało mu wyglądu niegrzecznego chłopca.
-Och, a więc jestem twoją dziewczyną? Pierwsze słyszę – uniosła brwi w geście zdziwienia, lecz wszystko psuł uśmiech, który mimo wszystko zdołał się wkraść na jej twarz.
-Nie masz innego wyjścia – poruszył w zabawny sposób brwiami, co wywołało wybuch śmiechu u Gryfonki –Wracajmy już, widzę, że zmarzłaś – dodał po chwili, gdy zauważył, że Hermiona po raz kolejny zadrżała z zimna. Z lekkim ociąganiem podniosła się z miejsca i pozwoliwszy się objąć ramieniem, ruszyła wraz ze Ślizgonem w stronę Hogwartu. Przez kilka minut panowała między nimi cisza. Szatynka pozwoliła się pochłonąć myślom na temat Teodora. Spędzili dziś razem wiele czasu. Poświęcił jej całą swoją uwagę. Nie powinna mieć co do niego wątpliwości, lecz nadal nie dawała jej spokoju sytuacja znad jeziora. Dlaczego jej wtedy nie powiedział tego, co chciał? Czy zrozumiał, że jednak nic do niej nie czuje? Przestraszył się? Czy powinna wziąć sprawy w swoje ręce, tak, jak radziła jej Pansy? Chyba nie miała innego wyjścia. No chyba, że chciała go stracić. To jednak nie wchodziło w grę. Zatrzymała się gwałtownie. Teodor spojrzał na nią zdziwiony.
-Stało się coś? – zapytał, kładąc dłonie na ramionach szatynki.
-Chyba cię kocham – powiedziała na wydechu – Nie, nie chyba. Na pewno – dodała, odwracając wzrok. Czekała na jego reakcję. Roześmieje się? Odejdzie? A może odwzajemnia jej uczucie? – Wypadałoby coś odpowiedzieć – zaśmiała się nerwowo, gdy przez dłuższą chwilę nie uzyskała odpowiedzi. W końcu odważyła się podnieść głowę. Pochwyciła jego spojrzenie. Było w nim coś niezwykłego. Coś, co mówiło jej, że będzie dobrze. Że się im uda. Wpatrywał się w nią jak w najukochańszą osobę. Po chwili jednak dostrzegła też odrobinę czegoś, co pozwalało jej zwątpić w happy end.
-Uważasz, że jestem dla ciebie odpowiedni? – wyraźnie posępniał.
-Co masz na myśli? – zaniepokoiła się.
-Jesteś wspaniała. Śliczna, mądra, inteligentna i odważna. Zasługujesz na najlepsze. A ja? Były śmierciożerca bez matki, z ojcem w Azkabanie. Świetna partia – zaśmiał się gorzko. Dziewczyna ujęła jego twarz w dłonie i uśmiechnęła się, choć szczęka drżała jej z zimna.
-Dla mnie najlepsza – powiedziała – Głupku, ja ci wyznaję miłość, a ty mówisz mi, że nie jesteś dla mnie odpowiedni. Chyba już za późno, bo szaleję za tobą. Tak więc albo zaraz ładnie odpowiesz na moje wyznanie, albo wyciągnę różdżkę i już nie będzie tak miło – uśmiechnęła się radośnie.
-Kocham cię, wariatko – roześmiał się i porwał ją w ramiona, namiętnie wpijając się w jej wargi. W tej chwili nie myśleli o przeszłości czy o przyszłości. Było jedynie teraz, tak idealne, jak tylko mogli to sobie wymarzyć.


~*~*~


            Pokój Wspólny Ślizgonów był wypełniony. Starsze klasy okupowały wygodne kanapy, przez co młodsze roczniku musiały zadowolić się fotelami, ustawionymi w kątach. Dzisiejszego dnia niewielu opuściło mury zamku. Niektórych skłoniły do tego nauka i sterta prac domowych, innych mróz na zewnątrz. Również trójka przyjaciół postanowiła tej niedzieli nie opuszczać ciepłego, niezbyt zacisznego, Pokoju Wspólnego. Pansy, zanurzona w lekturze, od czasu do czasu spoglądała na Draco i Blaise’a, który grali w eksplodującego durnia. W ten sposób spędzili ostatnie kilka godzin. Niekiedy któryś z chłopaków wygrywał, co owocowało radosnymi okrzykami i przechwałkami. Brunetka w końcu zamknęła opasłą książkę i obrzuciła wzrokiem całe pomieszczenie. Jej uwagę przykuła grupa pierwszorocznych, którzy nieudolnie starali się wyczarować płomień. Widząc ich zaróżowione policzki i skostniałe palce wywnioskowała, że właśnie wrócili z błoni. Chwilę później ktoś inny przykuł jej uwagę. Zauważyła, jak Daphne, Astoria i Millicenta zajmują jedną z kanap. Przez chwilę męczyła się z natłokiem myśli. Nie wiedziała, co powinna zrobić. W końcu zdecydowana wstała i skierowała się do swojego dormitorium, w którym aktualnie znajdowała się jedna osoba. Weszła do pokoju i zobaczyła Tracey. Dziewczyna leżała na swoim łóżku i czytała książkę. Pansy usiadła obok niej. Ta spojrzała na nią zdziwiona. W końcu nie zamieniły ze sobą słowa, od czasu odejścia panny Parkinson.
-Wszystko w porządku? – zapytała, unosząc brwi.
-Nie – odparła, odwracając głowę w stronę Ślizgonki. Przez dłuższą chwilę panowała między nimi cisza – Tęsknię, Trace – starła niechcianą łzę, spływającą jej po policzku.
Panna Davis spojrzała na byłą przyjaciółkę z nieodgadnioną miną. Odłożyła książkę na półkę obok łóżka i zmieniła pozycję, siadając na łóżku po turecku. Żadna z nich nie powiedziała ani słowa przez długie minuty.
-Przepraszam, wygłupiłam się – Pansy odzyskała rezon i wstała, nie oglądając się za siebie. Gdy już była przy drzwiach, zatrzymał ją głoś Tracey.
-Ja też tęsknię – usłyszała – I to cholernie, Pans – gdy dotarły do niej wypowiedziane słowa, jej oczy zaszkliły się. Podeszła szybkim krokiem do przyjaciółki, rzucając jej się na szyję.
-Powinnam była cię zabrać ze sobą – powiedziała – A nie zostawić na ich pastwę. Samą.
-To był mój wybór, Pansy. Wybór, którego gorzko pożałowałam. Nawet nie wiesz, jak trudno było mi bez ciebie. Mogłam zamienić słowo jedynie z Millicentą, chociaż i tak tylko wtedy, gdy nie było przy nas Daphne. Weszła na twoje miejsce, wiesz? Stara ci się dorównać, ale każdy już wie, że to nie to samo. Chyba tylko ona się oszukuje, że może cię zastąpić – odpowiedziała, na co Pansy uśmiechnęła się przez łzy.
-Już mi nie zależy na byciu na czele. Wreszcie mam prawdziwych przyjaciół, na których mogę polegać, cudownego chłopaka  i co najważniejsze, chyba właśnie odzyskałam jedną z ważniejszych osób w moim życiu. Och, muszę przedstawic cię reszcie. Polubisz Ginny i Hermionę. Naprawdę są świetne.
-Chyba powinnaś ją ostrzec – powiedziała cicho.
-Kogo? – zdziwiła się brunetka.
-Granger. Daphne kiedyś coś napomknęła, że nie pasuje jej, że Teodor tak za nią lata. Od tamtej pory już nic nie mówiła, ale wydaje mi się, że po prostu mnie wykluczyły z tej sprawy. Najwyraźniej uważają, że nie jestem godna zaufania – uśmiechnęła się gorzko.
-I miały rację – dobiegł ich kobiecy głos. Obie jak na zawołanie odwróciły się w stronę drzwi, w których stała teraz trójka dziewczyn – Och, widzę, że papużki nierozłączki znowu są razem. Urocze – zmierzyła wzrokiem obie Ślizgonki, dłużej zatrzymując się na twarzy Pansy, na której widoczne były ślady łez – Ach, Pansy, jak już tak sobie rozmawiamy, to przekaż proszę tej swojej szlamie, żeby nie brała się za chłopaków z nie swojej ligi. Nie dla psa kiełbasa – zaśmiała się piskliwie. Panna Parkinson natychmiast zerwała się z miejsca i stanęła przed blondynką, patrząc jej hardo w oczy.
-Dotknij jej chociaż palcem, a gorzko tego pożałujesz. Może i przyjaźnię się z Gryfonami, ale nadal jestem Ślizgonką. Spróbuj skrzywdzić któregokolwiek z moich przyjaciół, a obiecuję, że cię zniszczę – Daphne natychmiast zrzedła mina. Najwidoczniej nie spodziewała się po Pansy takich słów – I uwierz mi, że nie są to słowa rzucane na wiatr. Mam ludzi, którzy stoją za mną murem i bez zawahania mi pomogą. Hermiona, Blaise, Draco, Teodor – zaczęła wyliczać, lecz przerwał jej kobiecy głos.
-I mnie – Tracey stanęła obok Pansy z równie bojową miną.
-I Tracey – dokończyła, spoglądając z uśmiechem na przyjaciółkę.
-Obie jesteście siebie warte – podsumowała Daphne i wyszła. Zaraz za nią podreptała Millicenta.
-Nie myśl, że Daf jest w tym wszystkim sama – powiedziała Astoria, patrząc na Pansy – Jestem najmilszą suką, jaką kiedykolwiek poznałaś, ale uwierz mi, że nie chcesz mieć we mnie wroga – i nie czekając na odpowiedz, również opuściła pokój.


~*~*~


Dla Malfoy’a wtorek był dniem znienawidzonym. Rytuałem było niechętne zwlekanie się z łóżka, poranna toaleta, która trwała wieki oraz śniadanie, na którym równie dobrze mogłoby go nie być, bo jego udział ograniczał się jedynie do grzebania widelcem w talerzu i wydawania co jakiś czas cichych mruknięć w odpowiedzi na zadawane przez kogoś pytania. Wszystko to spowodowane było lekcją Transmutacji, która we wtorki rozpoczynała zajęcia siódmoklasistów i rzucała cień na resztę dnia Draco. Zdecydowanie wolał, gdy Transmutacje miał na ostatnich godzinach. Zawsze mógł po nich odsapnąć w swoim dormitorium, a nie biec z językiem na brodzie na kolejne lekcje.  Dzisiejszy dzień również nie różnił się niczym od wszystkich pozostałych wtorków. Z duszą na ramieniu powlókł się pod salę. Szybko zorientował się, że cały korytarz jest pusty. Najwyraźniej wszyscy byli na śniadaniu. Przysiadł na parapecie i zaczął rozmyślać. Dlaczego tak nie lubił Transmutacji? Tu już nie chodziło o sam przedmiot, który i tak sprawiał mu niemałe trudności, ale o nauczycielkę. Ach, profesor McGonnagall. Wiedział, że nie darzy go szczególną sympatią, choć nigdy nie powiedziała tego głośno. Chyba ogólnie nie przepadała za Ślizgonami, lecz tego nie ujawniała, w przeciwieństwie do Snape’a, który na każdym kroku wyrażał swoją niechęć do Gryfonów. Ale nie McGonnagall, ona zachowywała się w 100% profesjonalnie. Ze wszystkich Ślizgonów on ma chyba najgorzej. Rodzina, która jawnie popierała Czarnego Pana, fakt, że od początku był wrogiem Złotego Trio – jej pupilów, aż wreszcie próba zabójstwa Dumbledora i przyłączenie do Śmierciożerców. To go ostatecznie napiętnowało. Dlaczego jednak ofiarowała mu odznakę Prefekta Naczelnego? Wierzyła w to, że się zmienił, czy po prostu chciała mieć pretekst do tego, by móc go pilnować i wzywać do swojego gabinetu pod hasłem „Sprawy Prefektów”? Tego nie wiedział, lecz każde kolejne zajęcia Transmutacji napawały go dziwnym uczuciem i niechęcią. Oczywiście nikomu się do tego nie przyznał, choć większość zauważała jego zachowanie przed lekcjami z McGonnagall.
-Czemu nie byłeś na śniadaniu?- pochłonięty swoimi myślami nawet nie zauważył nadejścia przyjaciół. Spojrzał na Blaise’a i postanowił nie odpowiadać.
-Gdzie Teo? – zapytał, chcąc zmienić temat.
-O to powinieneś zapytać Hermionę – poruszył sugestywnie brwiami – Tak go w nocy wymęczyła, że biedak nie dał dziś rady. Ał, no co ty, przecież wiesz, że się zgrywam! – zawył, gdy Granger zaczęła okładać go podręcznikiem do Transmutacji.
-Wrócił do dormitorium po podręcznik – wyjaśniła Pansy, patrząc z rozbawieniem na Blaise’a, który rzucał obrażone spojrzenia w kierunku Hermiony, rozcierając sobie ramię.
-Nawet nie zareagujesz na to, że twój ukochany jest brutalnie torturowany bez powodu? – oburzył się.
-Sama bardzo chętnie bym to zrobiła – odpowiedziała zaczepnie Pansy, uśmiechając się szeroko – Gdybym chociaż miała czym – westchnęła – Zapomniałam podręcznika, muszę się wracać – mruknęła niezadowolona. Blaise, idziesz?
-Daję ci ostatnią szansę, kobieto – powiedział, obejmując ramieniem brunetkę.
-Idiota – pokręciła ze zrezygnowaniem głową i ruszyła korytarzem.
-Teodor powinien za chwilę tu być – rzuciła nerwowo Hermiona, gdy dostrzegła, że została z Malfoy’em sama.
-Wszystko okej, Granger? – zapytał, widząc jej dziwne zachowanie. Ta spojrzała na niego z szokiem i zaczęła szybko przeszukiwać torbę. Po chwili pokręciła głową i rzuciła mu blady uśmiech.
-Tak, jasne, wszystko gra. Och, chyba zapomniałam różdżki. Pewnie zostawiłam ją w dormitorium. Zaraz wracam – uśmiechnęła się jeszcze raz i szybkim krokiem ruszyła korytarzem.
Draco zdziwiony patrzył na oddalającą się sylwetkę Gryfonki i mógłby przysiąc, że z jej torby wystawała różdżka. Co on takiego zrobił, że Granger prawie przed nim uciekła? Cóż, na pewno zapyta ją o to na Transmutacji, na której dzieli z nią ławkę.


~*~*~


            Zegarek wskazywał już 22:10, a po Granger nadal nie było śladu. Zdenerwowany Draco co sekundę rzucał nerwowe spojrzenia w kierunku portretu Grubej Damy, która nieudolnie udawała,  że śpi. Najwyraźniej bardzo ciekawiło ją, co on robi tu o tej porze pod Wieżą Gryffindoru. Cóż, aktualnie sterczy jak idiota, bo pewna Gryfonka nie przyszła w umówione miejsce punktualnie, przez co nie mogą rozpocząć patrolu.             W końcu z dziury, gdzie jeszcze chwilę wcześniej znajdował się obraz, wyłoniła się Hermiona.
-Malfoy? Co ty tu robisz? Przecież mieliśmy się spotkać w holu. – zapytała zaskoczona szatynka.
-Tak, 15 minut temu – warknął w odpowiedzi, na Gryfonka zarumieniła się soczyście.
-Miałam lekki poślizg – powiedziała krótko.
-Bardzo cieszy mnie fakt, że w ogóle miałaś zamiar się pojawić – rzucił, doganiając Hermionę, która już ruszyła korytarzem, rozpoczynając obchód.
-O co ci chodzi? – zdenerwowała się.
-O co mi chodzi? O co tobie chodzi? Cały dzień mnie unikasz, o Transmutacji już nie wspominając. Tak, słyszałem, jak błagałaś Pansy, żeby zamieniła się z tobą miejscami. Stało się coś? Zrobiłem coś? Jeszcze kilka dni temu, na twoich urodzinach, normalnie ze mną rozmawiałaś, tańczyłaś, a dziś unikasz mnie jak ognia. W czym problem? – spojrzał na nią badawczo.
-Chyba nie powinniśmy się przyjaźnić – odpowiedziała po chwili ciszy – W ogóle nie powinniśmy się spotykać. Wiem, że mamy wspólnych przyjaciół i czasem będziemy na siebie wpadać, ale mam nadzieje, że do tego nasze kontakty będą się ograniczać.  A podczas patroli nie musimy rozmawiać. Tak nawet będzie szybciej – dodała, nie patrząc na niego.
-Skąd ta nagła zmiana? – zszokowało go to, co usłyszał. Co takiego się stało, że z przyjaznych stosunków przechodzą na chłodną akceptację swoich obecności?
-Wiem, że zakopaliśmy topór wojenny, nie chowamy już do siebie urazy, ale ja tak nie potrafię. Wspomnienia z wojny są jeszcze świeże, wiele się wydarzyło. Wiem też, że to już wszystko za nami, ale… - urwała, w końcu przenosząc na niego swój wzrok. Oczy zaszkliły jej się od łez.
-Ale co? – wyszeptał.
-Ale ty byłeś z nimi. Byłeś jednym z nich i tego nie potrafię zapomnieć. Tego nie potrafię ci wybaczyć, chociaż bym nie wiem jak próbowała. Przepraszam.
-A co z Teodorem? Z nim też masz zamiar tak po prostu skończyć? – zdenerwował się.
-Z Teodorem przyjaźnię się już od prawie dwóch lat, teraz go kocham. Znam go. On nie chciał brać w tym wszystkim udziału, nie chciał wojny – zamarła, gdy zobaczyła furię w jego oczach.
-A ja tego chciałem, tak? Chciałem być śmierciożercą? Chciałem, by na moich oczach Czarny Pan mordował ludzi? Chciałem tego wszystkiego? Ja nie miałem wyboru, Granger. Nie mogłem tak po prostu odejść i powiedzieć, że tego nie chcę, no chyba, że chciałem być martwy. Robiłem, co mogłem, by przeżyć. Starałem się przy tym robić ja najmniej szkód. Trudno w to uwierzyć, prawda? Przecież to Malfoy, on nie ma uczuć. 
-Draco, przepraszam, ja po prostu nie potrafię, proszę, zrozum – zaszlochała.
-Doskonale to rozumiem, Granger. Miałem tylko nadzieję, że ty też zrozumiesz. Że inni zrozumieją. Ale kto chciałby zastanawiać się, co może czuć zwykły śmierciożerca, nie? – zaśmiał się gorzko – Wystarczy, Granger, ja też mam już dość. Skończę patrol sam. Resztą możemy się podzielić. Obiecuję, że nie będę wchodził ci w drogę. Możesz to uznać za koniec naszej przyjaźni. O ile kiedykolwiek istniała.


~*~*~


Rozdział krótki, ale jest. Trochę namieszałam, ale jakoś tak wszystko wpadło mi do głowy nagle i cóż, jest to, co jest. Rozdział niesprawdzony, postaram się to zrobić jak najszybciej. To chyba tyle na dziś. Pozdrawiam, BlackCape.

3 komentarze:

  1. Nie dla psa kiełbasa xD Kocham ten tekst! Kiedyś moja przyjaciółka często go używała :D Jak to koniec przyjaźni?! Co ona tak nagle na niego naskoczyła?! Kobiety... Nigdy nie zrozumiesz...
    Znalazłam dwa błędy:
    1.Odwróciła głowę w stronę obejmującego jej szatyna, który zamyślony obserwował jakiś punkt na obrzeżach Hogsmeade. ----> Powinno być obejmującego ją szatyna.
    2. Rozdział nie sprawdzony, postaram się to zrobic jak najszybciej. ---> niesprawdzony.

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety błędy to moja zmora. Co do sprawdzenia rozdziału, to przyznaję bez bicia, że kompletnie o tym zapomniałam. Następnego dnia zamiast się za to zabrać, zaczęłam pisać kolejny rozdział. Pewnego dnia, gdy znajdę czas, przysiądę i posprawdzam wszystkie rozdziały. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajne ;D Lecę dalej

    OdpowiedzUsuń