niedziela, 20 listopada 2016

Rozdział XXVIII - "Wina i kara"

               Pi - Freeze Time


~*~*~


 W niedzielne poranki w Hogsmeade było niewiele do roboty, a zwłaszcza zimą, gdy ludzie zamiast opuszczać swoje ciepłe i przytulne domy, zdecydowanie woleli dłużej pospać pod ciepłą kołdrą czy odpocząć, ogrzewając się przy kominku. Sklep George’a miał zostać otwarty dopiero za kilka godzin, dlatego również Fabien mógł sobie pozwolić na chwilę relaksu przed nadchodzącą pracą. Prawda była jednak taka, że Francuz wręcz nie znosił, gdy musiał siedzieć bezczynnie. Lenistwo zdecydowanie go nie cechowało. W wyśmienitym humorze, podśpiewując cicho pod nosem, układał towar na półkach, zapisując, co musi uzupełnić. Właśnie sprawdzał stan Lepkich Adidasów, gdy do jego uszu dotarł dźwięk aportacji. Ruszył w stronę gabinetu, upewniając się, że różdżka spoczywa bezpiecznie w jego kieszeni. Miał nadzieję, że nie będzie zmuszony jej użyć. W najlepszym wypadku to po prostu George’owi znów nie chciało się schodzić po schodach i z wrodzonego lenistwa aportował się prosto do gabinetu. Jedną ręką chwytając różdżkę, drugą pchnął drzwi.
- Merlinie, ale mnie wystraszyłeś – powiedział, chowając różdżkę.
- Wpadłem tylko po kilka dokumentów, bo coś mi się nie zgadza w kosztach – wyjaśnił rudzielec, nie podnosząc wzroku znad biurka. Przerzucał papiery z jednego miejsca na drugie. Zajęty poszukiwaniem potrzebnych pergaminów, nie zauważył, że Fabien uważnie go obserwuje, krzywiąc się lekko pod nosem.
- Nadal nie mogę się przyzwyczaić do ciebie w tej postaci – słysząc to, Ron wreszcie skierował swój wzrok na Francuza. Zirytowany przewrócił oczami i sięgnął po różdżkę.
- Fons Adolescentia – wypowiedział zaklęcie – Lepiej? – zapytał szorstko.
- Nie boisz się, że to wszystko się wyda? Myślisz, że uda ci się to pociągnąć dalej?
- Na Godryka, zaczynam żałować, że ci o wszystkim powiedziałem – westchnął, unosząc oczy do góry, co wyglądało, jakby prosił kogoś tam na górze o zmiłowanie.
- A ja zaczynam żałować, że mnie w to wszystko wciągnąłeś – powiedział, krzyżując ręce na klacie – Nie widzisz, że wszystko idzie nie po twojej myśli? Myślę, że nie powinieneś był się w to wszystko mieszać. Zobaczysz, że to uderzy rykoszetem w nas wszystkich, a zwłaszcza w Hermionę – dodał, mając nadzieję, że Ron wreszcie zda sobie sprawę z kilku rzeczy. A mianowicie, że takie ingerencje nigdy nie kończyły się dobrze. Teraz też nie spodziewał się happy endu.
- Co mam teraz zrobić?! – wykrzyknął, rzucając stos papierów na biurko – Przecież doskonale wiesz, że tego nie da się cofnąć!
- Czemu nie? Już raz to zrobiłeś – nie wiedział, że tymi słowami tak zdenerwuje rudzielca. Mina Rona trochę go przerażała.
- Zachowujesz się jak gówniarz. Nic nie rozumiesz – podszedł do Francuza, wbijając mu palec w pierś – Zrobiłem to dla niej. Zrobiłem to, żeby w końcu mogła być szczęśliwa – wysyczał.
- Ale ona jest z Nott’em, a chyba nie taki był plan – spojrzał mu hardo w oczy. Nie martwił się jedynie o niego, ale głównie o Hermionę. To jej złamie się serce, jeśli dowie się, że przyłożył do tego wszystkiego rękę.
- Wszystko się jeszcze ułoży, zaufaj mi – powiedział Ron, trochę się uspokajając. Wrócił za biurko i spojrzał na niego smutno.
- Nie chcę dalej jej okłamywać, nie dam rady cię więcej kryć – schował twarz w rękach, nie potrafiąc ujarzmić mętliku panującego w jego głowie. Po co on w ogóle pozwolił się wpakować w tę sytuację?
- Nie możesz tego zrobić – powiedział stanowczo. Jego zaciśnięte pięści wskazywały na to, że jest bardzo zdenerwowany. Znowu – Wiesz, jakie mogą być tego konsekwencje. Ona nie może dowiedzieć się prawdy. Proszę – ostatnie słowo prawie wyszeptał. Błagalna nuta była doskonale słyszalna w jego głosie. Fabien spojrzał na rudzielca i kiwnął powoli głową, wiedząc, że godzi się na dalsze zatajanie prawdy przed najbliższą mu osobą. Odwrócił się w stronę drzwi i już miał opuścić gabinet, gdy ktoś zagrodził mu drogę.
- Dowiem się, o co tutaj chodzi?

~*~*~

                Pokój Wspólny Ślizgonów był niemal pusty, większość uczniów poszła na śniadanie, jedynie kilku postanowiło odpuścić sobie posiłek lub dołączyć do przyjaciół nieco później. Daphne wraz z Astorią i Milicentą, po długim czasie spędzonym przed lustrem, by móc się pokazać innym, opuściły swoje dormitorium, aby również skierować się do Wielkiej Sali. Przechodziły przez Pokój Wspólny, gdy nagle panna Greengrass zatrzymała się w pół kroku i uśmiechnęła wrednie.
- Urozmaicimy sobie trochę dzisiejszy poranek – powiedziała do reszty, wskazując na Tracey i Pansy siedzące na kanapie przed kominkiem. Najwidoczniej chciały skorzystać z nieobecności Ślizgonów i spędzić trochę czasu tylko we dwie.
- Co masz na myśli? – zapytała Milicenta, z przerażeniem rejestrując, że Daphne szła w stronę dwóch dziewczyn, z którymi współdzieliły dormitorium. Zawahała się, nie wiedząc, co zrobić. Z jednej strony wolała się nie narażać Pansy i Tracey, sama nic do nich nie miała, a teraz, odkąd Parkinson została dziewczyną Zabiniego, była niemal nietykalna. Blaise zabiłby każdego, kto odważyłby się cokolwiek zrobić dziewczynie, która stała się jego oczkiem w głowie. Z drugiej strony bardziej od Pansy bała się Daphne. Już nieraz zdążyła się przekonać o tym, że starsza z sióstr Greengrass była bezwzględna i przesiąknięta podłością do szpiku kości.
- Tylko trochę się zabawię – uśmiechnęła się szeroko, jednak uśmiech ten daleki był od przyjaznego czy wesołego. Odkąd Davis i Parkinson się pogodziły, strasznie działały jej na nerwy. Pansy zawsze była dla niej zagrożeniem, dawniej to ona była liderką, która rządziła całym Slytherinem. Gdy odłączyła się od ich grupy, wreszcie to Daphne zaczęła triumfować, czego skrycie od początku pragnęła. Niestety, Tracey również coś odbiło i wolała trzymać się z Pansy, co bardzo zagrażało jej pozycji. Wiedziała, że Parkinson, mając za sobą najpopularniejszych chłopaków ze Slytherinu, a także odzyskując przyjaciółkę, znów mogła zostać numerem jeden. Nie mogła do tego dopuścić.
- Czego? – warknęła Pansy, która jako pierwsza zauważyła Daphne obok siebie.
- Chciałam porozmawiać z Tracey – uśmiechnęła się fałszywie, nie zwracając na wrogie spojrzenia, jakimi została obdarzona.
- Nie mamy o czym – burknęła, patrząc na Greengrass nieprzychylnie i jednocześnie zastanawiając się, co knuje. Wiedziała, że nie przyszła do nich na darmo, musiała mieć w tym jakiś cel.
- A ja myślę, że wręcz przeciwnie – powiedziała, oglądając swoje paznokcie – Jak zapewne wiesz, często bywam w sklepie twojego chłopaka – dodała, przewracając oczami – Pracuje tam ten przystojny Francuz.
- Spadaj, Greengrass – Pansy podeszła do dziewczyny, rzucając jej nienawistne spojrzenie. Astoria stała za Daphne, sprawiając wrażenie niezwykle znudzonej, a Milicenta patrzyła to na jedną dziewczynę, to na drugą, mając nadzieję, że nie dojdzie do jakiegokolwiek poważniejszego starcia.
- Co w związku z tym? – zapytała Tracey, na pozór od niechcenia. Daphne jednak uśmiechnęła się wrednie, wiedząc, że zainteresowała Davis. Teraz trzeba było jedynie to zainteresowanie skutecznie wykorzystać.
- A wiesz, kto bywa tam równie często, co ja? – założyła ręce na piersi i uniosła brwi w wyzywającym geście – Angelina Johnson – dorzuciła, w duchu odczuwając niemałą satysfakcję. Widziała, że jej słowa wywarły na Ślizgonce niemałe wrażenie – Z tego co kojarzę, to ją i tego twojego rudzielca coś łączyło.
- Nic ci do tego – warknęła Pansy, chcąc jakoś uratować sytuację. Wiedziała, że Davis, pomimo zapewnień George’a, nadal bała się, że coś mogło ich łączyć. Widziała, jak Tracey zmierzyła Daphne nienawistnym wzorkiem, udowadniając, że słowa Ślizgonki ją zabolały.
- Nie chcę sprawiać ci przykrości – powiedziała Greengrass, ignorując Parkinson. Powoli podeszła do Tracey i kucnęła przy niej, kładąc rękę na kolanie. Gdyby ktoś obserwował tę sytuację z boku, to mógłby odnieść wrażenie, że blondynka pociesza siedzącą na kanapie Davis. Każdy jednak wiedział, że to tylko gra – Pomyślałam tylko, że powinnaś wiedzieć. Mówię ci to tylko ze względu na naszą przyjaźń, w końcu przyjaciołom trzeba pomagać – dodała i kiwając głową na Astorie i Milicentę, ruszyła w stronę wyjścia. Nikt nie musiał patrzeć na jej twarz, aby wiedzieć, że jej twarz ozdabiała mściwa satysfakcja. Skoro te dwie dziewczyny odważyły się jej postawić, to postara się, żeby tego gorzko pożałowały.

~*~*~

                Hermiona weszła do Magicznych Dowcipów Weasley’ów, rozglądając się po pomieszczeniu w poszukiwaniu Fabiena. Miała mętlik w głowie, a rozmowa z przyjacielem zawsze choć trochę podnosiła ją na duchu. Co ją podkusiło żeby znów spędzić noc z Malfoy’em? Co gorsza, sama wykonała pierwszy krok. Nie rozumiała swojego zachowania. Zdecydowanie potrzebowała rozmowy z Fabienem. Ominęła wielkie pudła stojące w przejściu i ruszyła w stronę schodów. Skoro nie było go na sklepie, to pewnie był na górze. Złapała za poręcz i pokonała kilka stopni, gdy przed sobą dostrzegła jakąś postać.
- Cześć – Angelina uśmiechnęła się do niej nerwowo, wiążąc włosy – Idziesz do George’a?
- Nie, szukam Fabiena – odpowiedziała trochę bardziej szorstko niż chciała. Domyślała się, że brunetka nie przyszła rano, musiała spędzić tu noc.  Obdarzyła ją niezbyt przychylnym spojrzeniem, myśląc o Tracey, jednak natychmiast skarciła się w myślach. Czy miała jakiekolwiek prawą ją oceniać?
- Na górze go nie ma – wzruszyła ramionami – Pójdę już – pożegnała się i szybko opuściła sklep. Hermiona stała w miejscu, patrząc, jak zamykają się za nią drzwi. Ocknęła się dopiero, gdy usłyszała czyjś podniesiony głos. Po krótkiej chwili go rozpoznała, w końcu miała okazję słuchać go od dobrych kilku lat. Szybkim krokiem ruszyła w stronę gabinetu, jednak zawahała się, gdy już miała wejść. Docierały do niej strzępki rozmów, z których wywnioskowała, że rozmawiali o niej. Zbliżyła się do drzwi, nie myśląc o tym, że bezczelnie podsłuchiwała dyskusję, której nie miała prawa usłyszeć. Nie było jej wstyd nawet w jednym calu. Gdy zdała sobie sprawę, że Fabien miał zamiar opuścić gabinet, powoli i cicho weszła do pomieszczenia.
- Dowiem się, o co tutaj chodzi? – zapytała, krzyżując ręce na piersi. Spojrzała prosto na Francuza, starając się ignorować Rona, który wpatrywał się w nią oniemiały.
- Wpadłem po kilka dokumentów – wyjaśnił, w panice przeszukując biurko. W końcu złapał kilka pergaminów i znów podniósł wzrok na Gryfonkę – Mam je. Będę leciał, mam jeszcze kilka raportów do wypełnienia – uśmiechnął się niemrawo i zanim Hermiona zdążyła cokolwiek powiedzieć, deportował się z cichym trzaskiem.
Fabien spojrzał na nią, wiedząc, że będzie musiał jej sporo wyjaśnić, inaczej nie odpuści. Zastanawiał się tylko, ile usłyszała.
- Co przede mną ukrywasz? – zapytała, a w jej głosie od razu dało się wyczuć ból. Wiele bólu. W odpowiedzi jedynie pokręcił głową, wiedząc, że Ron miał rację. Hermiona nie mogła się jeszcze niczego dowiedzieć. Przyjdzie na to czas, ale to nie był tym, który miał do tego prawo – Wiesz, dlaczego Ron odszedł? – kolejne pytanie, na które otrzymała jedynie kiwnięcie głową – Rozmawiaj ze mna, do cholery! – krzyknęła, a po jej policzku spłynęła pierwsza łza. Naprawdę się zawiodła. Fabienowi ufała jak mało komu, a on tymczasem cały czas ją oszukiwał. Tyle razy ją pocieszał, gdy płakała po odejściu Rona, zastanawiając się, dlaczego odszedł, chociaż przez cały czas znał odpowiedź.
- To nie ja powinienem ci o tym mówić. Nie mogę – powiedział, patrząc na nią smutno. Znał jej charakter i wiedział, że nie odpuści. Niestety, nie mógł inaczej postąpić.
- Jak mogłeś mnie cały czas okłamywać?
- Musiałem to zrobić, kiedyś to zrozumiesz – wyciągnął ręce, by ją przytulić, jednak gwałtownie odsunęła się od niego. Zwiesił głowę, wiedząc, że ich relacje diametralnie się zmienią. Będzie potrzebowała czasu, żeby mu wybaczyć, a on poczeka. Nie odpuści – Nie mogę ci powiedzieć wszystkiego, ale uwierz, że nie zrobiłem nic, co by cię mogło zranić. Nigdy bym nie zranił najlepszej przyjaciółki – uśmiechnął się smutno. Serce mu się kroiło, gdy patrzył na jej łzy.
- Już nie masz prawa nazywać się moim przyjacielem – wyszeptała i wybiegła, ocierając łzy. Kolejna bliska jej osoba ją zawiodła. Nie wiedziała, czy da radę po raz kolejny przez to przejść.

~*~*~

- Nie myśl już o tym. Przecież wiesz, że powiedziała to tylko po to, żeby cię zdenerwować – Pansy nie wiedziała, co jeszcze mogłaby powiedzieć, żeby poprawić humor przyjaciółce.
- I udało jej się – burknęła, rzucając kolejnym kawałkiem pergaminu do kominka.
- Jeszcze trochę i nie będziesz miała na czym napisać eseju dla Flitwicka – uśmiechnęła się, mając nadzieję, że chociaż trochę rozbawi Tracey. Chyba podziałało, bo podniosła na nią wzrok i uśmiechnęła się smutno.
- Przez to wszystko zapomniałam, ze chciałaś o czymś porozmawiać – Davis spojrzała na przyjaciółkę, czując się trochę głupio. W końcu nie poszły na śniadanie, chcąc mieć chwilę prywatności na rozmowę, a ona siedzi i roztrząsa się nad słowami Greengrass. Powinna zaufać George’owi, w końcu nieraz zapewniał ją, że z Angeliną nie łączy go nic poza koleżeństwem.
- Chodzi o Blaise’a – widać było, że Pansy długo coś w sobie nosi, bo opadła ciężko na fotel i spojrzała na Tracey, robiąc dziwną minę.
- Co zrobił? – zapytała ostrożnie.
- Unika mnie – Davis zaśmiała się cicho, jednak natychmiast zamilkła, gdy Parskinson zgromiła ją wzrokiem.
- Ale jak unika? – dopytywała. Wydawało jej się to trochę nieprawdopodobne. W końcu w ich związku wszystko świetnie się układało.
- W święta przyjechał do mnie, ale większość czasu spędził z moim ojcem w jego gabinecie. Kiedy później zapytałam go, czy zostanie dłużej, powiedział, że nie może i musi iść.
- Może naprawdę musiał – rzuciła Tracey, jednak widziała, że Pansy zdecydowanie wolała swoją wersje, całkowicie ignorując wypowiedź przyjaciółki.
- Kiedy jechaliśmy pociągiem, to nie odezwał się do mnie nawet słowem.  A dziś? Powiedział tylko cześć i gdzieś poszedł z Malfoy’em –  zdenerwowana Ślizgonka wstała i zaczęła krążyć po dywanie.
- Pewnie poszli na śniadanie – Tracey wzruszyła ramionami, nie widząc w zachowaniu Zabiniego nic dziwnego.
- No właśnie! – wykrzyknęła Pansy – Zawsze razem chodziliśmy na śniadanie!
- Przecież jesteście parą, a nie bliźniakami syjamskimi, chyba możecie spędzić trochę czasu oddzielnie.
- Do tej pory tego nie potrzebował – powiedziała smutno, obserwując wchodzących do Pokoju Wspólnego uczniów. Gdy wśród nich nie dostrzegła Blaise’a, prychnęła zirytowana i znów opadła na fotel.

~*~*~

                Draco szedł korytarzem, słuchając monologu Blaise’a. A właściwie to go nie słuchał. Kiwał głową i co jakiś czas potakiwał, mając nadzieję, że Zabini nie zada żadnego pytania. Wiedział, że nie było to zachowanie idealnego przyjaciela, ale po prostu nie chciało mu się słuchać uzewnętrzniającego się Ślizgona. Miał dość własnych problemów. A właściwie jeden i ogromny – Granger. Nie rozumiał jej zachowania. Raz go odrzuca i mówi, że mogą się co najwyżej przyjaźnić, a raz sama inicjuje pocałunki. Pomimo tego, nie mógł się też nie cieszyć. Wszystko wskazywało na to, że on nie jest jej całkowicie obojętny. Wcześniej też to podejrzewał, jednak teraz miał na to niezbite dowody.
- Co o tym myślisz? – do jego uszu dotarł głos Blaise’a, który patrzył na niego wyczekująco. Domyślił się, że zadał mu jakieś pytanie.
- Tak, tak, jasne – pokiwał głową, wyrwany z rozmyślań – Dokończymy to później – rzucił przez ramię, odchodząc w tylko sobie znanym kierunku. Zabini patrzył chwilę na jego oddalającą się sylwetkę, gdy spłynęło na niego zrozumienie. Zza rogu wyłoniła się Granger, a Malfoy podreptał do niej, jak tylko ją zobaczył. Blaise pokręcił głową, skręcając w korytarz prowadzący do lochów i mając nadzieję, że w Pokoju Wspólnym nie natknie się na Pansy. Nie teraz, jeszcze nie czas.
Hermiona szła do swojego dormitorium, podążając prosto przed siebie. Głowę miała nisko pochyloną, a wzrok wbity w ziemię, przez co potrąciła już kilku młodszych uczniów. Słyszała, jak za nią wołają, jednak nie zwracała na nich uwagi. Chciała być już w swoim łóżku, to jedyne o czym marzyła.
- Idziesz jak na ścięcie – powiedział rozbawiony, lekko szturchając ramieniem zdziwioną Gryfonkę. Nie zauważyła, kiedy się obok niej pojawił. Spojrzała na niego smutno i nic nie odpowiedziała – Co się stało? – zapytał, gdy zobaczył jej podpuchnięte oczy. Ta jedynie pokręciła głową i weszła do Pokoju Wspólnego Gryffindoru. Ciągle słyszała za sobą czyjeś kroki, więc domyśliła się, że Malfoy nadal za nią idzie. Nie przeszkadzało jej to. Chciała być sama, ale on był dziwnym wyjątkiem, którego obecność nigdy jej nie przeszkadzała.
- Co się stało? – ponowił pytanie, gdy zamknął za sobą drzwi od jej dormitorium. Znów nie odpowiedziała, rzucając mu się w ramiona. Zdziwiony objął Gryfonkę, zastanawiając się,  co doprowadziło ją do takiego stanu. Stali tak kilka minut, gdy Malfoy w końcu odsunął się delikatnie od szatynki i spojrzał jej w oczy, jedną ręką unosząc podbródek dziewczyny.
- Nie każ mi pytać po raz kolejny – powiedział cicho. Ta jedynie kiwnęła powoli głową i usiadła na łóżku.
- Pokłóciłam się z Fabienem – Draco odetchnął z ulgą. Już się bał, że to coś poważniejszego. Nie przejmował się kłotnią Hermiony i jej Francuza. Wiedział, że jest on tak zapatrzony w swoją przyjaciółkę, że szybko wyciągnie do niej rękę.
- O co? – zapytał. Był ciekaw, o jaką błahostkę im poszło.
- On wie, dlaczego Ron ode mnie odszedł. Cały czas mnie oszukiwał, rozumiesz? – widział, że pierwotny smutek Gryfonki powoli przeradzał się w złość. Spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- I dlatego się z nim pokłóciłaś? – wolał się upewnić. Nie mógł ukryć, że słowa Hermiony go zszokowany.
- Dziwisz się? 
- Szczerze mówiąc tak – powiedział, opierając się o biurko – Dlaczego Łasic nadal cię obchodzi? Przecież twoje życie potoczyło się naprzód, a jego już dawno w nim nie ma.
- Fabien mnie oszukiwał – spojrzała na niego z niedowierzaniem. Czy on naprawdę tego nie rozumiał, czy po prostu był tak tępy?
- W sprawie Łasica – dopowiedział, jakby to miało przechylić szalę – Uważasz, że warto kłócić się z przyjacielem o kogoś, kogo już dawno nie ma w twoim życiu?
- Może dla parszywych Ślizgonów okłamywanie przyjaciół jest na porządku dziennym, ale na pewno nie dla mnie! – krzyknęła, patrząc złowrogo w jego stronę. Widziała, że go rozwścieczyła.
- Zalazła się prawdomówna Gryfonka – prychnął, posyłając jej kpiące spojrzenie – Może masz nadzieję, że Łasic do ciebie wróci? Myślę, że w twoim łóżku znajdzie się jeszcze miejsce. Dwóch to jednak za mało?
- Jak śmiesz?! – niedowierzała w to, co usłyszała.
- Zastanów się nad sobą, kobieto! Oczekujesz, że ludzie będą wobec ciebie lojalni, chociaż sama ich okłamujesz i oszukujesz na każdym kroku. Żałuję, że dopuściłem do tego wszystkiego – powiedział cicho, odwracając od niej wzrok.
- Do czego?! Możesz mi powiedzieć, co ja ci takiego zrobiłam?! – jej zdenerwowanie rosło z sekundy na sekundę. Wstała i podeszła szybkim krokiem w jego stronę, mierząc go nienawistnym spojrzeniem. Nagle Ślizgon odwrócił twarz w jej stronę i, ku jej zdziwieniu, uśmiechnął się smutno.

- Pozwoliłaś mi się pokochać. To chyba najgorsze, co mogłaś zrobić – wyszeptał, jednak w jej uszach zabrzmiało to jak najgłośniejszy krzyk. Rzucił jej ostatnie spojrzenie i wyszedł, nie oglądając się za siebie.


~*~*~

Cześć wszystkim. 
Mamy kolejny, już 28 rozdział, co oznacza, że do końca zostało już tylko 12. Akcja powoli posuwa się do końca, chcę domknąć wszystkie wątki i mam nadzieję, że o niczym nie zapomnę. A wiecie na co jeszcze mam nadzieję? Że dacie znać w komentarzach, co uważacie. W stosunku do wyświetleń, odzew w komentarzach jest naprawdę niewielki, co mnie niesamowicie smuci. Uwielbiam pisać, wychodzi mi to raz lepiej, raz gorzej, jednak gdybym chciała pisać tylko i wyłącznie dla siebie, to pisałabym do szuflady. Publikuję to opowiadanie dla Was. Dlatego proszę, żebyście zostawili w komentarzach chociaż kilka słów, naprawdę dla mnie nawet to jest niesamowicie ważne. Chcę wiedzieć, że te wyświetlenia to Wy, a nie tylko numerki w statystykach. 
To chyba tyle na dziś. Liczę na Was. Wasza, 
BlackCape

niedziela, 6 listopada 2016

Rozdział XXVII - "Uzmysłowienie"


~*~*~


Mroźny wiatr nieustannie smagał zarumienione od zimna twarze uczniów, jednak większość zdawała się tym nie przejmować. Wszyscy swoją uwagę skupiali na wylewnych pożegnaniach i ostatnich rozmowach przed powrotem do szkoły. Wśród młodszych roczników zauważyć można było większe przejęcie. Najmłodszym z pewnością najtrudniej było ponownie rozstać się z rodziną, w dodatku na tak długi czas. Chociaż w Hogwarcie przynależeli do domów, które w teorii miały zastępować najbliższych, to w praktyce tęsknili za tym rodzinnym ciepłem, którego zaznali, spędzając święta w domu. Uczniowie wyższych klas zdecydowanie lepiej radzili sobie z pożegnaniami. Niektórzy od razu ruszyli do swoich przyjaciół, chcąc pochwalić się tegorocznymi prezentami, które znaleźli pod choinką. U innych można było dostrzec irytację, gdy rodzice na siłę starali się przedłużyć chwilę rozstania. Zapewne uważali, że nie są już dziećmi i nie muszą tak przeżywać kolejnej rozłąki. Wśród tłumu ludzi, znajdującego się na dworcu, znajdowali się także George i Tracey, która również wracała go Hogwartu. Rudzielec szedł obok dziewczyny, ciągnąc za sobą wózek z jej kufrem. Zaśmiał się cicho, gdy kątem oka zobaczył chłopaka, wyglądającego na nie więcej niż czternaście lat, który ostentacyjnie wzdychał i przewracał oczami, jednoznacznie chcąc dać swoim rodzicom do zrozumienia, że najchętniej pobiegłby do swoich kolegów, zostawiając za sobą mamę prawiącą mu morały. Ta jednak, niczym niezrażona, ciągnęła swój monolog, prosząc syna, by pisał przynajmniej raz w tygodniu i nie rozrabiał w szkole. George’owi aż przypomniały się czasy, gdy sam był w wieku tego chłopca, zachowując się łudząco podobnie do młodego ucznia. Też nie lubił, gdy pani Weasley prawiła jemu i Fredowi kazania na temat dobrego zachowania i ocen. Na wspomnienie szkolnych czasów, coś boleśnie ścisnęło go w żołądku. To już nigdy nie powróci, jednak nie ze względu na to, że już dawno temu rzucił szkołę, ale dlatego, że brakuje jego kompana do psot i swawoli. Ilekroć powracał myślami do przeszłości, zawsze obok siebie widział Freda. Zgrani bracia, ramię w ramię bez względu na wszystko. Westchnął cicho, chcąc odrzucić przykre myśli. Nie mógł teraz pozwolić, by zawładnęły nim żal i smutek. W tej chwili liczyła się Tracey i nie chciał, by się o niego martwiła.
- Stało się coś? – zapytała Ślizgonka, patrząc na niego uważnie. W jej oczach dostrzegł troskę i nie mógł się nie uśmiechnąć.  Doskonale wiedział, że gdyby nie ta dziewczyna, to w jego życiu byłoby o wiele więcej smutku i przygnębienia. Nadawała jego życiu jakiś sens, wnosiła do niego chociaż odrobinę koloru, który tak bardzo kontrastował z szarością, która nim zawładnęła. Działało to jednak w dwie strony. Po tym czasie spędzonym z Tracey, zdawał sobie sprawę z tego, że ta na pozór silna dziewczyna wewnątrz była zagubiona i pokrzywdzona. W przeciwieństwie do niego, panna Davis nie miała szczęśliwego dzieciństwa, oddanych przyjaciół i kochającej rodziny. Wszystko w jej życiu było na pokaz, musiała stwarzać pozory, by nie narazić się na złość ojca i odrzucenie przyjaciół, którzy byli nimi jedynie z nazwy. Czasem przed snem leżał i zastanawiał się, jak mogło dojść do tego, że ich drogi się skrzyżowały. Za każdym razem dochodził do wniosku, że właśnie tego chciał los. Najwidoczniej musieli na siebie trafić, by Tracey wyrwała go z żałosnego stanu przygnębienia, a on mógł odwdzięczyć się bezwarunkową i czystą miłością, która była jedyną rzeczą, jakiej brakowało w życiu Ślizgonki.
- Wszystko w porządku, po prostu to miejsce przywraca wiele wspomnień – uśmiechnął się smutno. Niespodziewanie Tracey przylgnęła do niego całym ciałem, co sprawiło, że rudzielec lekko się zachwiał. Plecami jednak natrafił na wózek z kufrem Ślizgonki, przez co nie doszło do upadku młodej pary. Gdy wreszcie zapanował nad równowagą, objął dziewczynę równo mocno. Nigdy nie był typem romantyka, jednak w tej chwili nie mógł odgonić natrętnych myśli, które mówiły mu, że w ramionach trzyma całe swoje szczęście. Uchylił przymknięte powieki i napotkał ciepłe spojrzenie jakiejś starszej kobiety. Uśmiechnęła się serdecznie, a w jej oczach dostrzegł rozczulenie. Tak pewnie widzieli ich ludzie dookoła – jako szaleńczo zakochaną w sobie parę, która świata poza sobą nie widzi. Cóż, było w tym o wiele więcej niż przysłowiowe ziarenko prawdy. Niechętnie i z pewnym ociąganiem odsunął od siebie Ślizgonkę.
- Muszę już iść, Trace – powiedział, na co dziewczyna odpowiedziała niezadowolonym jęknięciem. Wydęła wargę i spojrzała na niego spod byka. W tej chwili wyglądała jak naburmuszona dziewczynka, której odmówiło się ulubionej słodyczy. Przez moment nawet czekał, aż tupnie nóżką ze zdenerwowania.
- I naprawdę nie zobaczę cię cały tydzień? – zapytała zbolałym tonem. Odkąd poznała George’a, spotkania z nim były jedynym, co się dla niej liczyło. Nie miała pojęcia kiedy młody rudzielec stał się jej tak bliski, jednak ani trochę jej to nie przeszkadzało. Wprowadził do jej życia ten brakujący czynnik, którego nieobecność odczuwała przez długi czas, nieświadoma, że znajdował się tak naprawdę na wyciągnięcie ręki.
- Trochę zaniedbałem sklep w Londynie i muszę na chwilę tu zostać, żeby wszystko uporządkować – powiedział, przeklinając w myślach siebie i swojego brata, któremu powierzył londyński interes. Był głupi, że wierzył, że Ron da sobie ze wszystkim radę. Przecież doskonale sobie zdawał sprawę z tego, jak ciężkie jest prowadzenie sklepu. Jak mógł być tak bezmyślny, że powierzył pieczę nad tak dużym imperium komuś zupełnie zielonemu w tych sprawach? Od teraz obiecał sobie, że będzie częściej tam zaglądał – Wrócę najszybciej, jak się da, obiecuję – przyciągnął do siebie Tracey, składając na jej ustach czuły pocałunek – Leć już, bo jak tak dalej pójdzie, to cię nie puszczę, a już i tak jestem spóźniony na spotkanie – dodał, zerkając na zegarek. Dziewczyna dała mu jeszcze jednego buziaka, po czym wsiadła do pociągu, wlokąc za sobą kufer. Od razu podeszła do okna i złapała jego spojrzenie. Kocham cię – wyczytał z jej warg. Odwzajemnił jej wyznanie, po czym puścił jej oczko i ruszył przez tłum. Co ta dziewczyna ze mną wyprawia – pomyślał, kręcąc ze zdumieniem głową. Odkąd urocza Ślizgonka zawładnęła jego życiem, nie poznawał siebie. Patrząc jednak na to, jak ostatnio wyglądało jego życie, uważał to zdecydowanie za zmianę na lepsze.

~*~*~

                Hermiona pakowała ostatnie rzeczy, rozglądając się po swoim utrzymanym w nienagannym porządku pokoju. Po szybkim rozeznaniu była pewna, że spakowała wszystko. Zamknęła wielki kufer i za pomocą czarów zniosła go na dół. Całość umieściła przy ścianie na korytarzu i ruszyła do salonu, by jeszcze chwilę spędzić z mamą. Pan Granger, po zapewnieniach Hermiony, że sama dotrze na dworzec, poszedł do pracy. Jean natomiast postanowiła, że tego dnia weźmie wolne, aby jej córka nie opuszczała pustego domu. Oczywiście wolałaby odwieźć Gryfonkę na miejsce, żeby spędzić z nią jak najwięcej czasu, ale ta jak zwykle musiała postawić na swoim i orzekła, że nie potrzebuje eskorty.  W przedpokoju Hermiona spojrzała raz jeszcze na wielki kufer. Dziwnie się czuła, wiedząc, że po raz ostatni wyrusza do Hogwartu. Został jej jeden semestr nauki, potem Owutemy, a następnym krokiem było już rozpoczęcie dorosłego życia. Ten fakt wydawał się jej być surrealistyczny. Nie wyobrażała sobie wyprowadzki z rodzinnego domu, podjęcia pracy i życia na własną rękę. Wiedziała jednak, że taka była kolej rzeczy. Nie mogła przecież jako dorosła osoba siedzieć rodzicom na głowie. Gdyby uczyła się w mugolskim świecie, to dopiero kończyłaby liceum, potem zapewne poszłaby na studia. Wśród czarodziei jednak wszystko działo się o wiele szybciej. Tutaj w wieku osiemnastu lat najlepszą drogą dla młodego człowieka jest podjęcie pracy i  zdobywanie doświadczenia. Nie była pewna, czy była na to wszystko gotowa. Gdyby ktoś wcześniej zadał jej to pytanie, z pewnością odpowiedziałaby, że tak. Dawniej po ukończeniu Hogwartu planowała zatrudnić się w Ministerstwie, poślubić Rona i założyć rodzinę. To z tym rudzielcem, który niespodziewanie złamał jej serce, wiązała przyszłość. Wszystko jednak runęło w gruzach, gdy nagle odszedł, porzucając Hermionę i jej marzenia, co do wspólnej przyszłości. Teoretycznie na miejscu Rona powinna widzieć teraz Teodora, jednak nie była pewna co do tego, czy to było to. Nie wiedząc czemu, ostatnio nachodziło ją coraz więcej wątpliwości, co tylko budziło jej niepokój. Co do Rona nie miała żadnych zawahań, była gotowa wkroczyć z nim w dorosłe życie, ale gdyby ktoś zapytał ją, czy widzi się u boku Teodora, odpowiedź nie była tak oczywista. Jej rozmyślania zostały przerwane przez nagły wybuch śmiechu jej mamy. Zmarszczyła brwi w geście zdziwienia, nie mając pojęcia, kto tak zabawiał jej rodzicielkę. Przecież jej tata niedawno wyszedł. Czyżby odwołał wszystkich klientów, żeby jednak odwieźć córkę na dworzec? Wydawało jej się to najbardziej prawdopodobną opcją. Bo kto inny mógłby to być? Uznałaby zapewne, że to jakaś znajoma jej mamy, gdyby nie tak wczesna godzina. Nie zwlekając dłużej, weszła do salonu, skąd dochodziły czyjeś przytłumione głosy. Gdy w końcu zobaczyła, kto raczył wpaść z nagłą wizytą, zamarła. Spodziewała się wszystkiego, ale nie to, że zastanie swoją mamę w najlepsze gawędzącą z Malfoy’em przy herbacie. Nie dowierzając, potarła oczy, jednak Ślizgon nadal zajmował miejsce na ich trochę już przestarzałej kanapie.
- Co ty tu robisz? – zabrzmiało to trochę bardziej ostro niż planowała, jednak teraz się nad tym nie mała zamiaru zastanawiać. Chyba nie zdawali sobie sprawy z jej obecności, bo słysząc głośne pytanie Gryfonki, odwrócili zaskoczeni głowy w jej stronę. Hermiona spojrzała na Malfoy’a, który jak zwykle wyglądał nienagannie. Czarny golf z długim rękawem i ciemne dżinsy, chociaż zwyczajne, na nim wyglądały jakby zostały wzięte prosto z wybiegu.
- Hermionko, mogłabyś grzeczniej przywitać naszego gościa – pani Granger, spojrzała na nią karcącym wzrokiem. Gryfonka nie dowierzała w absurdalność tej sytuacji. Gdyby ktoś kiedykolwiek powiedział jej, że zastanie swoją mamę pijącą herbatę z Malfoy’em w jej salonie, to podejrzewałaby go o wypicie ogromnej ilości wywaru z blekotu.
- Nie szkodzi, Jean – Hermiona uniosła wysoko brwi, gdy usłyszała, jak Ślizgon zwraca się do jej mamy. Już zdążyli przejść na ty? – Granger, to znaczy Hermiona – powiedział, w elegancki sposób akcentując jej imię – Na pewno jest zaskoczona moją obecnością tutaj – dokończył, spoglądając na panią Granger, która pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Siadaj, nie będziesz przecież tak stać w drzwiach – zaproponowała kobieta, wskazując miejsce na kanapie, o zgrozo, obok Malfoy’a. Hermiona widziała ten błysk w oczach matki i wiedziała, że ta już zdążyła wyobrazić sobie niestworzone rzeczy. Posłusznie usiadła i spojrzała pytająco na Ślizgona, który  odpowiedział jej jedynie zniewalającym uśmiechem. Musiał się powstrzymywać, żeby nie roześmiać się głośno, gdy zobaczył wyraz twarzy Granger, jak weszła do salonu.  Już żałował, że nie zdążył tego uwiecznić.
- Draco właśnie mówił, że pomyślał, żeby przyjść po ciebie, abyście razem mogli dotrzeć na dworzec. Nie uważasz, że to bardzo ładnie z jego strony? – Jean, widząc niezbyt zadowoloną minę córki, postanowiła interweniować. Od czasu Wigilii zauważyła, że coś jest miedzy tą dwójką i była pewna, że jej córka potrzebuje jedynie delikatnego pchnięcia, by zdać sobie sprawę z tego, uczucie między nimi jest niepodważalne.
- Tak, Draco, jak na arystokratę przystało, zachował się jak dżentelmen – powiedziała Hermiona, starając się utrzymać na twarzy wymuszony uśmiech. Pani Granger jednak chyba była usatysfakcjonowana odpowiedzią córki, gdyż pokiwała głową z aprobatą i upiła łyk z filiżanki.
- Może jeszcze herbaty? – zapytała, udając, że nie widzi gromów ciskanych w stronę Ślizgona przez Hermionę.
- Nie, dziękuję – odpowiedział, posyłając kobiecie piękny uśmiech – Prawdę mówiąc powinniśmy się zbierać – dodał, spoglądając na zegarek. Słysząc to, Gryfonka szybko podniosła się z miejsca, ciesząc się, że w końcu ta całkowicie niedorzeczna sytuacja dobiegła końca. Ślizgon pożegnał się z panią Granger i zabierając kufry, wyszedł przed dom, gdzie miał zaczekać na Gryfonkę. W duchu gratulował sobie za ten pomysł z odwiedzinami. Warto było chociażby po to, by zobaczyć całkowicie wytrąconą z równowagi szatynkę, która nieudolnie starała się to maskować.
- Nie myśl, że o tym zapomnę – powiedziała cicho Hermiona, grożąc mamie palcem zupełnie, jakby ta miała pięć lat. Kobieta jednak posłała jej niewinne spojrzenie, udając, że nie wie, o co chodzi. Świetnie, przekabacił na swoją stronę nawet moją mamę  - pomyślała, kręcąc z niedowierzaniem głową, po czym opuściła dom, rzucając ostatni raz obrażone spojrzenie w stronę rodzicielki.

~*~*~

                Ginny stała wśród gromady uczniów, lekko drżąc z zimna. Przeczesywała wzrokiem tłum zebrany na dworcu, jednak nigdzie nie mogła dostrzec  osoby, której tak pieczołowicie poszukiwała. Kątem oka dostrzegła George’a i Tracey, co po razem spędzonej Wigilii przestało wydawać się jej dziwne. W tym roku wszystko obróciło się o 180 stopni  i rzeczy, które dawniej by ją zupełnie zszokowały, teraz przyjmowała ze stoickim spokojem. Tak było właśnie z nowym związkiem jej brata, odejściem Rona, a także zachowaniem Hermiony, która będąc z jednym Ślizgonem, spotykała się z innym. I to nie byle jakim – samym Draco Malfoy’em, na którego wspomnienie chociażby nazwiska Gryfonka trzęsła się ze złości. Również Ginny w tym ostatnio napotkała problemy, o które by się nigdy nie podejrzewała. Gdyby ktoś kiedyś powiedział jej, że sama i z własnej woli zostawi Harry’ego i wróci do Dean’a, to na pewno by nie uwierzyła. A jednak stało się, czego bardzo żałowała. Uniknęłaby wtedy wielu komplikacji. Wiedziała jednak, że musi stawić czoła trudnościom i miało się to stać bardzo szybko, bo wreszcie znalazła Dean’a, który szedł uśmiechnięty w jej stronę.  Gdy wreszcie znalazł się obok dziewczyny, pochylił się, by pocałować ją w geście powitania, jednak ta odsunęła się nieznacznie. Spojrzał w jej oczy i zrozumiał, że czeka ich poważna rozmowa.
- O co chodzi? – zapytał prosto z mostu. Na pierwszy rzut oka można było dostrzec, że coś jest na rzeczy.
- W święta spotkałam się z Harry’m i… - zaczęła, patrząc na niego zbolałym wzrokiem. To było dla niej naprawdę trudne, jednak wiedziała, że Dean zasługiwał na kogoś, kto go pokocha. Ona, pomimo wielu prób, nie potrafiła, jej serce w całości należało do Harry’ego.
- I chcesz do niego wrócić – dokończył za nią, domyślając się, co miała na myśli Gryfonka. Tak bardzo bał się, że to się stanie, miał nadzieję, że w końcu dziewczyna zapomni o dawnej miłości. Widział, że nigdy nie darzyła go silnym uczuciem, ale wmawiał sobie, że z czasem się to zmieni. Teraz zrozumiał, że był głupi.
- Dean, j-ja naprawdę nie chciałam żeby tak wyszło. To wszystko moja wina, nie powinnam tak pogrywać – schowała twarz w dłoniach, a jej ciałem wstrząsnął cichy szloch – Jesteście w jednym domu, w dodatku w tej samej klasie. Nie chcę, żebyście się przestali dogadywać – spojrzała na niego, pozwalając kolejnym łzom spłynąć po jej zarumienionych od zimna policzkach. Dean przyciągnął ją do siebie i zamknął w stalowym uścisku. Starał się nie myśleć o tym, że to najprawdopodobniej ostatni raz, gdy trzyma ją w ramionach. To było zbyt trudne.
- Nie będę z nim rozmawiać, dla ciebie ograniczę z nim kontakt do zera, co nie zmienia faktu, że go nienawidzę. Nienawidzę go za to, że ma ciebie – mój cały świat.

~*~*~

                Przez tłum rodziców, żegnających swoje pociechy, przeciskała się dwójka Prefektów. Hermiona nie mogła uwierzyć w to, że przez swoje gapiostwo ledwie zdążyli na pociąg. W ostatniej chwili wskoczyli do lokomotywy. Ledwie zdążyli przelewitować do środka ciężkie kufry, a drzwi się zamknęły i pociąg ruszył. Gryfonka spojrzała na Draco i wybuchła śmiechem. Przez ich szaleńczy bieg pod wiatr, włosy Ślizgona powykręcane były w różne strony. Chłopak przejrzał się w oknie i wywrócił oczami, gdy zrozumiał, co spowodowało ten wybuch u Gryfonki. Szybkim ruchem przeczesał dłonią włosy, co sprawiło, że tym razem ułożyły się w artystyczny nieład. Hermiona przygryzła delikatnie wargę, musząc przyznać, że spodobał jej się w tym wydaniu. Od rana mogła obserwować jego gesty, które, choć wykonywane nieświadomie, u niej wywoływały fale gorąca przebiegająco przez jej ciało. Styl bycia Ślizgona był niezwykle nonszalancki, a jednocześnie cechowała go nadzwyczajna elegancka, a także gracja w ruchach. Cały dzisiejszy poranek spędzony z Malfoy’em mogła uznać za udany. Po opuszczeniu jej domu nie skierowali się prosto na dworzec. Po drodze Draco zaproponował kawę. Wystrój kawiarni, na którą wskazał, wręcz przyciągał ludzi, a zważając na chłód panujący na zewnątrz, Gryfonka po prostu nie mogła odmówić gorącej kawy w tak przytulnym pomieszczeniu. Zatraceni w rozmowie, nie zauważyli, że byli już niemal spóźnieni. Szybko teleportowali się na dworzec, dostali się na odpowiedni peron i w ostatniej chwili wbiegli do pociągu.
- Chodź, znajdziemy resztę – powiedziała, chcąc odciągnąć myśli od Ślizgona. Ten niezauważalnie skinął głową i ruszył przodem, zaglądając do przedziałów. W końcu w jednym z nich dostrzegł Blaise’a z Pansy i Teodora. Otworzył drzwi, po czym, jak na dżentelmena przystało, przepuścił Hermionę, samemu zabierając się za umieszczenie kufrów w miejscu na bagaże. Kątem oka zauważył, jak twarz Gryfonki ozdobił niemrawy uśmiech, gdy Teodor na przywitanie złożył na jej ustach czuły pocałunek. Nott jednak zdawał się nie zauważyć dziwnego wyrazu twarzy Hermiony i rozpoczął z nią rozmowę na bardziej i mniej błahe tematy. Draco nie mógł wyzbyć się wrażenia, że odkąd Gryfonka znalazła się w towarzystwie Teodora, stała się trochę przygaszona. Może jednak nie wszystko było stracone, a jego szanse na zdobycie zadziornej pani Prefekt były większe niż się początkowo spodziewał?

~*~*~

                Pociąg jechał już ponad godzinę, a głośne śmiechy i rozmowy uczniów nie ustawały nawet na chwilę. Niektórzy od żywych konwersacji woleli obserwować nieustannie zmieniający się krajobraz za oknem. Gdzieniegdzie dało się zauważyć pojedyncze płatki śniegu, które opadały leniwie, na ziemi tworząc sporą już śnieżną pokrywę. Ginny nie była pewna, czy lubiła zimę. Co prawda za młodu lubiła szaleć z braćmi w śniegu, lepić ogromne bałwany i urządzać wielkie wojny na śnieżki. Teraz jednak zima kojarzyła jej się z koniecznością zakładania wielu warstw ubrań, by nie zamarznąć, nieustannie czerwonymi policzkami i przemoczonymi ciuchami, które schły wiekami. Poza tym nie znosiła tego stanu przejściowego pomiędzy zimą a wiosną, gdy śnieg zaczynał topnieć i wszędzie znajdowała się ogromna plucha, która w połączeniu z błotem tworzyła obrzydliwą i bagnistą breję, tak różniącą się od delikatnego białego puchu. Gryfonka westchnęła ciężko i leniwie przeniosła wzrok na Harry’ego, który obrzucił ją uważnym spojrzeniem. W duchu dziękowała mu za to, że nie dopytywał o szczegóły przebiegu jej rozmowy z Dean’em. Rozumiał, że cała ta sytuacja była dla niej ciężka i Ginny chwilami odnosiła wrażenie, że obwiniał się za to, że postawił ją w takiej sytuacji.
- Nie zadręczaj się tym, teraz już wszystko będzie dobrze – powiedział, przytulając ją. Gryfonka ufnie się w niego wtuliła i wciągnęła zapach jego perfum.
- Mam przeczucie, że wreszcie wszystko się ułoży – uśmiechnęła się do niego blado. Nie była pewna, czy naprawdę tak czuła, czy po prostu tak bardzo tego pragnęła. Wiedziała jednak, że zrobi wszystko, żeby więcej nie dopuścić do takiej sytuacji. To zawsze był Harry i po tym wszystkim zrozumiała, że w czasie napotkania jakichkolwiek trudności, nie powinna uciekać, a stawić im czoła. Tyle lat walczyła o jego uwagę, a gdy w końcu ją zdobyła, to zachowała się jak tchórz. Tak nie postępują Gryfoni.
- Już ja się o to posta… - urwał, gdy przez szybę w drzwiach zobaczył Astorię. Ta, jakby czując na sobie czyjś wzrok, podniosła głowę i spojrzała prosto w zielone tęczówki Harry’ego. Następnie rzuciła okiem na znajdującą się w jego ramionach Ginny, a potem znów na bruneta. Uśmiechnęła się smutno w jego stronę i ruszyła dalej.
- Szkoda, że została wplątana w to wszystko – rzuciła Ginny, wzdychając ciężko. Harry wytłumaczył jej, że dla niego znajomość z Astorią nie znaczyła zbyt wiele, jednak wyglądało na to, że Ślizgonka trochę inaczej to odczuwała. Gryfonka starała się odpędzić natrętne myśli, które wdzierały się do jej głowy, cienkim głosikiem mówiąc, że każda jej decyzja pociąga za sobą kilka ofiar.
- Da sobie radę. Zasługuje na kogoś, komu będzie na niej zależało – chociaż Harry wiedział, że wobec Astorii zachował się jak dupek, to w tej chwili nie potrafił nie cieszyć się z faktu, że Ginny do niego wróciła. Wszystko powoli wracało do normy.

~*~*~

                Hermiona krążyła po pokoju, odkładając rzeczy z kufra na swoje właściwe miejsca. Chociaż wystarczyłoby jedno machnięcie różdżką i wszystko byłoby załatwione w minutę, to lubiła robić to w mugolski sposób. Poza tym musiała się czymś zająć, by odciągnąć myśli od Malfoy’a. Była zmuszona przyznać, że odkąd po kolacji opuściła Wielką Salę, to do jej głowy wciąż powracały wspomnienia poranku ze Ślizgonem. Co on takiego w sobie miał, że każda rozmowa z nim zapadała w pamięć, a w jego obecności czas upływał kilka razy szybciej? Dawniej uważała, że Draco jest jedynie zarozumiałym arystokratą, który zadzierał nosa. A jednak, po bliższym poznaniu, chłopak wiele zyskiwał. Udowodnił, że nie można odmówić mu inteligencji i błyskotliwości. Zdecydowanie wolałaby, żeby Malfoy był brzydkim i głupim bufonem, wtedy z pewnością wszystko nie byłoby dla niej tak skomplikowane. Jej myśli przerwało ciche pukanie. Nie spodziewała się gości i zdecydowanie udowadniał to bałagan w jej porządku. Na podłodze walały się rzeczy, które wyjęła z kufra, ale jeszcze nie zdążyła odłożyć na miejsce. Machnęła szybko różdżką i w pokoju zapanował porządek. Ruszyła w kierunku drzwi i uniosła brwi, widząc Malfoy’a opierającego się o ścianę. Spojrzała na niego pytająco, a ten bez zbędnych ceregieli wszedł do środka, sadowiąc się na jej łóżku.  Przewróciła oczami i zamknęła drzwi. Odwróciła się w jego stronę, patrząc wyczekująco.
- Nadal nie wytłumaczyłaś mi, po co mugole jedzą beczę soli – słysząc to nie mogła się nie roześmiać. Ten spojrzał na nią jedynie oburzony, nie widząc w swoim pytaniu nic śmiesznego. Dla niego naprawdę to było niezrozumiałe, a mugole wydawali mu się jeszcze bardziej dziwni niż myślał. Hermiona spojrzała na niego rozbawiona, myślami wracając do ich porannej rozmowy. Opowiadała o wszystkich przygodach z Harry’m i wydarzeniach, które razem przeżyli, na koniec podsumowując ich przyjaźń znanym przysłowiem „Chcąc poznać przyjaciela, trzeba z nim beczkę soli zjeść”. Nie miała pojęcia, że Ślizgon zrozumie to dosłownie.
- To jest przysłowie, nikt normalny nie zje beczki soli – powiedziała, po raz kolejny zanosząc się śmiechem. Draco spojrzał na nią obrażony. Dlaczego się z niego śmiała? Przecież miał prawo nie znać jakichś głupich mugolskich przysłów – Wybacz, ale twoja nieporadność w mugolskim świecie mnie rozbraja – posłała mu wesołe spojrzenie. Musiał przyznać jej rację, wśród mugoli zachowywał się jak małe dziecko we mgle.
- Głupszego przysłowia w życiu nie słyszałem – prychnął pod nosem.
- Nie bocz się już – Hermiona usiadła obok niego, szturchając go w bok. Ślizgon spojrzał na nią niby od niechcenia, po czym wykorzystując jej rozkojarzenie, pchnął ją w tył, przyciskając zaskoczoną Gryfonkę do łóżka.
- I kto jest teraz nieporadny? – zapytał, unosząc brew. Zaśmiał się cicho, widząc wyraz twarzy szatynki. Zdumienie nie opuszczało jej nawet na sekundę.
- To ci się udało – powiedziała, patrząc na niego z zainteresowaniem. Ślizgon spojrzał na nią uważnie. Zdziwiły go słowa Gryfonki, był pewien, że odgryzie się jakąś kąśliwą uwagę, a tu nic. Najzwyczajniej w świecie go chwali. Nie dane mu było dłużej nad tym myśleć, gdyż nagle poczuł usta Hermiony na swoich. Po chwili przewróciła go na plecy, wkładając w pocałunek coraz więcej pasji. Nagle, tak szybko, jak to się zaczęło, równie szybko się skończyło. Gryfonka szybko się od niego oderwała i wstała, poprawiając koszulę – 2:1 – powiedziała z satysfakcją. Ślizgon spojrzał na nią z uznaniem. Nie mógł odmówić jej sprytu. Pięknie go wykiwała, wykorzystując jego słabość do szatynki. Teraz jednak, gdy w tak perfidny sposób pobudziła jego zmysły, nie mógł tego przerwać. Wstał i ruszył szybko w jej stronę. Złapał ją w tali i przyciągnął do siebie, gwałtownie wpijając się w jej wargi. Ta, ku jego uciesze, nie pozostała bierna. Od razu wyczuł, że chce tego nie mniej od niego. Najwidoczniej nie tylko on tęsknił za jej dotykiem. Wplotła palce w jego włosy, gdy złapał ją za pośladki i uniósł do góry. Oplotła go nogami i pozwoliła zanieść się do łóżka.

- Remis – zdołał wyszeptać między pocałunkami. Później pokój wypełniały już tylko dźwięki ich urywanych oddechów. Ślizgon jednak w pewnej chwili zdał sobie sprawę z jednego – to nie był jak zwykle upust ich nastoletnich, buzujących emocji. Draco Malfoy musiał przyznać się przed sobą, że po raz pierwszy kochał się z dziewczyną.

~*~*~

Mamy kolejny rozdział, który wyszedł, przynajmniej moim zdaniem, całkiem nieźle. Koniecznie dajcie znać, co Wy o tym sądzicie. Ja go lubię między innymi dlatego, że bardzo lekko i łatwo mi się go pisało. Oby to uczucie towarzyszyło mi już do końca, bo, wierzcie mi, nie ma nic lepszego. Nie chcę już dłużej przedłużać, więc raz jeszcze zapraszam do komentowania, bo jest to niesamowicie miłe, gdy mogę się dowiedzieć, co sądzicie o mojej pracy. Następny już niebawem.

Pozdrawiam cieplutko, 
BlackCape