niedziela, 4 grudnia 2016

Rozdział XXIX - "Początek reszty życia"



~*~*~


Nim ktokolwiek zdążył się obejrzeć, nadszedł piątek. Zadziwiające, jak szybko mijały dni. Również Hermiona na swojej skórze odczuwała nieubłagany bieg czasu. Codziennie, gdy tylko budziła się ze snu, obiecywała sobie, że to właśnie tego dnia porozmawia z Malfoy’em i codziennie tchórzyła. Z tego wszystkiego wątpiła w swoją przynależność do Gryffindoru. Nie bała się stawić czoła Śmierciożercom i samemu Voldemortowi, a tchórzy przed zwykłą rozmową? Musiała w końcu coś zrobić, bo w końcu nie będzie mogła spojrzeć w lustro z tego wstydu. Dlaczego konfrontacja z Malfoy’em tak ją przerażała? Dziś z nim porozmawiam, na pewno! Z tą myślą wstała z łóżka i skierowała się do łazienki. Poranna toaleta zabrała jej niewiele czasu i już po chwili ubrana w szkolny mundurek spakowała torbę i opuściła dormitorium. W Pokoju Wspólnym nie zauważyła żadnego z przyjaciół, dlatego od razu ruszyła do Wielkiej Sali, wiedząc, że większość uczniów już pałaszuje swoje śniadanie, w tym najprawdopodobniej Ginny i Harry, których nie zastała w Wieży Gryffindoru. Szła korytarzami, chcąc jak najszybciej znaleźć się wśród tłumu ludzi, by odwrócić swoje myśli od Malfoy’a, który niechciany wciąż wdrapywał się do jej głowy. W końcu dotarła do Wielkiej Sali, jednak przed wejściem usłyszała głośne wołanie. Odwróciła się, starając się przybrać wesoły uśmiech, jednak ten, jak na złość, nie chciał ozdobić jej twarzy.
- Cześć – miała nadzieję, że Teodor uzna, że grymas, który udało jej przywołać, choć trochę przypominał uśmiech. Nie chciała, by dopytywał, nie chciała, by myślał, że coś było nie tak. Po prostu nie chciała, by Teodor został w jakikolwiek sposób zraniony, chociaż wiedziała, że było to nieuniknione. Sytuacja z Malfoy’em robiła się coraz bardziej niebezpieczna. Do gry weszły głębsze uczucia i coraz częściej przyłapywała się na myśli, że nie były one jednostronne. Obiecała sobie, że jak tylko porozmawia z Draco, to skonfrontuje się również z Nott’em. Serce kroiło jej się na samą myśl, że go zrani, jednak zasługiwał na prawdę. Nie wiedziała jednak, czy tą rozmową chciała przyznać się do zdrady, jednocześnie mając nadzieję na wybaczenie, czy raczej przyznać się do zdrady, jednocześnie kończąc ich związek.
- Może pójdziemy na spacer po lekcjach? – zapytał, łapiąc ją za rękę. Hermiona usilnie starała się uciec wzrokiem od jego twarzy przepełnionej uczuciem. Chciała oczyścić umysł i spojrzeć na wszystko z dystansu.
- Niestety dziś nie dam rady – powiedziała i nie czekając na odpowiedź weszła do Wielkiej Sali. Po chwili jednak poczuła, że ktoś łapie ją za rękę. Odwróciła się i spojrzała wprost w smutne oczy Teodora. Serce pękło jej na kilka części, gdy zrozumiała, że wciąż go raniła, a najgorszy cios miał dopiero nadejść. Nie mogła się powstrzymać i zerknęła na stół Ślizgonów. Nie pomyliła się, Malfoy wpatrywał się w nią, a jego twarz ozdabiał ironiczny uśmiech, który miała szansę oglądać cały miniony tydzień. Wiedziała, że jej unikał. Gdy tylko widział, że zbliżała się w jego stronę, odwracał się na pięcie i odchodził. Nie zmieniało to jednak faktu, że przez cały czas, gdy była w tym samym pomieszczeniu, wodził za nią wzrokiem, a gdy podłapała jego spojrzenie, przyłapując go na gapieniu się na nią, uśmiechał się kpiąco pod nosem. Jego też zraniła i doskonale o tym wiedziała.
- Co się dzieje? Ostatnio ciągle mówisz, że albo nie masz czasu, albo jesteś zmęczona i musisz odpocząć. Dlaczego odnoszę wrażenie, że mnie unikasz? – nie miała siły tego dalej słuchać. Musiała uciec od jego intensywnego spojrzenia, które przenikało ją na wskroś.
- Wszystko w porządku, po prostu obiecałam Blaise’owi, że mu dziś w czymś pomogę – uśmiechnęła się niewyraźnie, mając nadzieję, że Teodor odpuści. Godryk chyba zdecydował się nad nią zlitować, bo z twarzy Ślizgona zniknął smutek.
- Dziś ci odpuszczę, ale jutro już mi się nie wywiniesz – pocałował ją krótko i ruszył w stronę swojego stołu. Powiodła za nim wzrokiem i napotkała wściekłe spojrzenie Malfoy’a. Zrozumiała, że nie da rady dłużej tkwić w tej chorej sytuacji. Teodor nie odpuści jej jutrzejszego spotkania, co oznaczało, że już jutro będzie musiała wyjawić mu całą prawdę. Odetchnęła głęboko, mówiąc sobie, że nie będzie to takie trudne. Pozytywne myśli opuściły jej głowę, gdy zorientowała się, że jutrzejsza rozmowa z Nott’em oznaczała, że musiała skonfrontować się z Malfoy’em i to jak najszybciej. Z jeszcze gorszym humorem powlekła się do stołu Gryffindoru i zajęła miejsce, wdając się w błahą dyskusję z przyjaciółmi.


~*~*~


                Malfoy i Blaise wstali od stołu i ruszyli do wyjścia. Na korytarzu podeszli do parapetu, na którym jednocześnie usiedli, czekając na Pansy, która jeszcze kończyła siadanie, zarzekając się, że nie wyjdzie, dopóki nie dopije porannej kawy. Nie pozostało im nic innego, jak po prostu poczekać na Ślizgonkę, która w końcu wyszła z Wielkiej Sali z, o zgrozo, Granger. Draco rzucił przyjaciółce wściekłe spojrzenie, jednak ta uśmiechnęła się niewinnie. We czwórkę ruszyli pod salę. Tego dnia lekcje rozpoczynali Eliksirami. Dziewczyny szły kilka kroków za chłopakami, jednak Ślizgoni doskonale słyszeli, o czym rozmawiały.
- To dziś wieczorem pod Pokojem Życzeń? – zapytała Hermiona, starając się zignorować fakt, że Malfoy był tak blisko. Ostatnio w tak niewielkiej odległości znajdowali się w jej dormitorium w dniu ich kłótni. Od tamtej pory Ślizgon zręcznie jej unikał, a na lekcjach siadał przynajmniej kilka ławek dalej.
- Wezmę twoje ulubione kwachy – odpowiedziała z uśmiechem Pansy, jednocześnie zastanawiając się, o czym Gryfonka tak bardzo chciała porozmawiać. Miała nieodparte wrażenie, że tematem ich rozmowy będzie pewien blondyn, idący metr przed nimi. Nawet głupi by się domyślił, że coś między nimi musiało się wydarzyć. Od kilku dni Ślizgon unikał Hermiony jak ognia, a sama Gryfonka nie wyglądała najlepiej.  
- Nie trzeba, już wszystko mam – powiedziała szatynka. Draco, który cały czas przysłuchiwał się ich rozmowie, spojrzał na przyjaciela, unosząc jedną brew, na co ten pokręcił jedynie głową. Już miał go o coś zapytać, gdy usłyszał niepewne pytanie panny Prefekt.
- Malfoy, możemy pogadać? – miała nadzieję, że chociaż tym razem jej nie zignoruje. Byli w gronie przyjaciół, mieli chwilę nim zacznie się lekcja, więc nie mogła nie wykorzystać tej okazji.
- Poczekamy przed salą – powiedziała szybko Pansy, nim Draco zdążył chociażby pomyśleć nad opowieścią. Zgromił ją wzrokiem i obserwował, jak wraz z Blaise’m znikają za rogiem. Gdy przyjaciele znikli z pola widzenia, przeniósł spojrzenie na Gryfonkę. Wyglądała na zdeterminowaną, jednak jej oczy zdradzały niepewność.
- Chyba nie mamy o czym rozmawiać – rzucił, starając się stłumić to miłe uczucie, które spowodowane było jej obecnością. Był Malfoy’em, miał swój honor i nie zamierzał też jej czegokolwiek ułatwić. Jej słowa naprawdę sprawiły mu ogromną przykrość. Co prawda wiedział, że sam dorzucił od siebie odrobinę za dużo, jednak to ona zaczęła. A on na pewno nie zamierzał się płaszczyć przed kimś, kto zmieszał go z błotem tylko dlatego, że miał zły humor. Nawet jeśli była to jego ulubiona Gryfonka.
- A ja myślę, że mamy – powiedziała, hardo patrząc w jego oczy. Nie wiedziała, czym było to spowodowane, ale nagle przybyło jej gryfońskiej odwagi, na której brak narzekała od kilku dni.
- Nie wszystko musi być tak, jak sobie zażyczysz. Już chyba uzgodniliśmy, że nie jesteś pępkiem świata – chociaż z jednej strony pragnął naprawić to, co się między nimi zepsuło, to jego malfoy’owska duma nie pozwalała mu tak po prostu się pogodzić. Zwłaszcza, że wyznał jej miłość, a ona na jego oczach całowała Teodora. Czy mogła upokorzyć go jeszcze bardziej?
- Możesz się chociaż na chwilę zamknąć?! Próbuję cię przeprosić, do cholery! – krzyknęła, całkowicie wyprowadzona z równowagi. Czy ten nadęty Ślizgon zawsze musiał wszystko utrudniać?
- Proszę o spokój, panno Granger – Hermiona spojrzała zawstydzona na profesora Flitwicka i bąknęła ciche przeprosiny. Było jej naprawdę głupio, że nauczyciel był świadkiem jej nagłego wybuchu.
- I proszę natychmiast iść na lekcje, bo będę zmuszony odjąć Gryffindorowi punkty. Pana też się to tyczy, panie Malfoy – nie czekając na odpowiedź, ruszył korytarzem w stronę schodów.
- Jeszcze dokończymy tę rozmowę – rzuciła Gryfonka, po czym poszła w stronę sali, a Malfoy, chcąc nie chcąc, uczynił to samo. Gdy weszli do klasy, wszyscy uczniowie siedzieli już na swoich miejscach. Została im tylko jedna ławka w pierwszym rzędzie. Draco spojrzał na Blaise’a, posyłając mu złowrogie spojrzenie. Wiedział, że jego przyjaciele zrobili to specjalnie, żeby musiał siedzieć z Granger.
- No dobrze, skoro wszyscy już są obecni – zaczął profesor Slughorn, z rozbawieniem zerkając na parę Prefektów, która aktualnie siedziała w pierwszej ławce z niezbyt zadowolonymi minami – To możemy przejść do lekcji. Dziś pomyślałem, że trochę was sprawdzę. Eliksir, który musicie dziś uwarzyć ma zaawansowany stopień trudności, dlatego myślę, że to będzie dla was dobry test. Jeśli bezbłędnie go uwarzycie – możecie być spokojni o owutemy. Jeśli jednak nie dacie rady, to będzie znak, że macie jeszcze trochę materiału do powtórzenia. Nie przedłużając, waszym dzisiejszym zadaniem jest uwarzenie Amortencji. Wiecie gdzie są składniki, macie dwie godziny. Do roboty – dokończył i zajął miejsce przy biurku, wyjmując pudełko swoich ulubionych kandyzowanych ananasów.
Hermiona i Draco z nadal nietęgimi minami powlekli się po ingrediencje. Ona była zła, bo gdy wreszcie zdobyła się na odwagę, by porozmawiać z Malfoy’em, przerwano im, a on, ponieważ najbliższe dwie godziny był zmuszony spędzić w jej towarzystwie, chociaż ani trochę mu się to nie uśmiechało. W ciszy zabrali się do pracy, jednak w ich głowach kłębiły się myśli. Ślizgon zaczął zastanawiać się, czy na pewno postępował dobrze. Gdy chciała z nim porozmawiać w jej oczach dostrzegł skruchę. Może nie powinien być dla niej tak oschły? Może gdyby zobaczyła, że potrafi schować dumę i też ją przeprosi, to nie tylko się pogodzą, ale też Hermiona spojrzy na niego przychylniej? Może jednak jest szansa, że swoim wyznaniem się nie zbłaźnił? W końcu to on przez cały czas jej unikał, a ona starała się to naprawić. Czyżby ona też coś do niego czuła? Kątem oka zerknął w jej stronę i uśmiechnął się szelmowsko, gdy napotkał jej spojrzenie. Ta natychmiast zarumieniła się, złapana na gapieniu się na Ślizgona i wróciła do pracy. Tak, Granger zdecydowanie nie tylko nie jest obojętna, ale na 99% czuje coś więcej. Z o wiele lepszym humorem zabrał się za warzenie eliksiru, co jakiś czas, oczywiście niechcący” ocierając się o Gryfonkę. Szala się przechyliła, gdy w tym samym czasie złapali za moździerz.
- Możesz przestać? – zapytała cicho, starając się zignorować ciepło, które rozlało się po jej wnętrzu, wywołane dotykiem blondyna.
- Ne wiem, o co ci chodzi – spojrzał jej wyzywająco w oczy, unosząc kąciki ust ku górze.
- Najpierw przez cały tydzień mnie unikasz, a teraz robisz to.. to wszystko - powiedziała, wykonując zabawny gest rękami – W co ty pogrywasz, Malfoy?
- Niestety, muszę wracać do pracy, mam eliksir do uwarzenia – posłał jej niewinny uśmiech i ponownie zabrał się za krojenie ingrediencji. W duchu jednak raz po raz wybuchał śmiechem na widok Gryfonki, której zdezorientowanie, które powoli ustępowało złości, ozdabiało twarz. 
Przez czas warzenia Amortencji powstrzymywał się od rozpraszania Granger. Doskonale wiedział, że gdyby dostała przez niego złą ocenę, to nie tylko z ich pogodzenia byłyby nici, ale najprawdopodobniej pożegnałby się z życiem. Gdy jednak oboje skończyli eliksiry, które wyglądały na idealne, mógł już jej dokuczać.
- Co czujesz? – zapytał, zerkając na Gryfonkę – Ja na przykład – pochylił się nad swoim kociołkiem i zaciągnął się wonią uwarzonej przez niego Amortencji – Czuję zapach drewna, z którego tworzone są trzonki do mioteł - znowu przeleciał nosem ponad kociołkiem – Zapach mojej skrytki w banku Gringotta – dodał rozbawiony, na co Hermiona przewróciła oczami. Tylko Malfoy w Amortencji mógł czuć zapach kojarzący mu się z pieniędzmi – No i zdecydowalnie najsilniejszy z aromatów. To chyba karmel – spojrzał jednoznacznie w jej stronę. Na początku nie rozumiała, o co chodziło, jednak odpowiedź szybko na nią spłynęła. Tego wieczoru, gdy spędzili ze sobą pierwszą noc, zanim sięgnęli po ognistą, rozpaliła kilka świeczek o zapachu karmelu. Doskonale pamiętała uwagę Ślizgona na temat nastroju, jaki stworzyła. Zarumieniła się na to wspomnienie, jednak jednocześnie zrobiło jej się dziwnie miło, że w Amortencji Malfoy wyczuwa zapach kojarzący się mu z nią, a raczej z nocą, która zapoczątkowała ich dziwną relację.
- A ty? – zapytał. Był naprawdę ciekaw, chociaż też bał się odpowiedzi. Bo jak miałby zareagować, gdyby powiedziała mu, że czuje, na przykład, perfumy Nott’a?
- Nie twój interes – odpowiedziała. Sama była ciekawa, jak dla niej pachnie Amortencja, jednak nie chciała tego sprawdzać. Nie teraz. A już na pewno nie przy Malfoy’u, który i tak dziwnie niepokojąco działał na jej zmysły.
- Jak uważasz – rzucił oschle i wyczarował fiolkę, którą wypełnił uwarzonym przez siebie eliksirem. Poszedł ją oddać Slughorn’owi, a w tym czasie Hermiona wykonała to samo, jednak zamiast jednej, wyczarowała dwie fiolki. Oczywiście nie miała zamiaru nikomu podawać Amortencji. Chciała jedynie sprawdzić, jakie zapachy w niej wyczuje. Może to chociaż odrobinę rozjaśni jej umysł i pozwoli cokolwiek zrozumieć. Wypełniła obie fiolki eliksirem, jedną z nich odłożyła na biurko Slughorna, opróżniła swój kociołek i wyszła z sali, nie mając zamiaru spóźnić się na kolejną lekcję.


~*~*~


                George szedł pomiędzy półkami, doglądając swojego sklepu. Co jakiś czas ktoś zatrzymywał go, prosząc o pomoc, a wtedy, jak prawdziwy właściciel, wskazywał miejsce, gdzie znajdowały się szukane przez klientów produkty lub po prostu służył radą. Nagle usłyszał wołanie i spojrzał w kierunku, skąd dochodziło. Zmarszczył brwi, widząc Fabiena, który patrzył na niego z zaniepokojeniem wypisanym na twarzy. Podszedł do niego i już miał zapytać, o co chodzi, jednak Francuz pokręcił głową i pociągnął go w stronę kolejnej alejki.
- Udawaj, że opowiadam ci o łajnobombach, a ty słuchał – powiedział szatyn, biorąc do ręki jedną z łajnobomb. Gdy w odpowiedzi George powoli kiwnął głową, kontynuował – Widzisz tego faceta w czarnej szacie? Ten przy alejce z detonatorami pozorującymi – gdy rudzielec ponownie kiwnął głową, mówił dalej, udając, że pokazuje coś na trzymanej przez niego łajnobombie – Już ponad godzinę krąży po sklepie. Wydaje mi się, że za tobą chodzi. Zwróciłem na niego uwagę jakieś pół godziny temu i od tamtej pory co jakiś czas na niego zerkam. Zawsze jest w takiej odległości, żeby mieć cię w polu widzenia.
- Nie przesadzasz? – zapytał, jednak nie mógł się powstrzymać przed spojrzeniem w stronę nieznajomego. Zupełnie go nie kojarzył i nic w jego wyglądzie nie wydało mu się podejrzanie. Jasna cera, blond włosy, niezbyt rozbudowana postura – nic, co mogłoby odróżniać go od zwykłego przechodnia.
- Po prostu wydał mi się jakiś podejrzany – powiedział Fabien i zmarszczył brwi, gdy coś w kieszeni tego mężczyzny zaczęło pobrzmiewać – Spójrz – powiedział, na co George spojrzał w kierunku blondyna, który powoli przestawał być blondynem. W pośpiechu przeszukiwał poły szaty, a jego włosy zaczynały robić się czarne.
- Hej! – krzyknął George i zaczął biec w stronę nieznajomego, na co ten wytrzeszczył oczy i upuścił trzymaną w dłoni fiolkę, której tak pieczołowicie szukał. Nie zwracając uwagi na klientów, których potrącał ramieniem, wybiegł przed sklep i z cichym trzaskiem się teleportował. George i Fabien podeszli do miejsca, gdzie stłukła się fiolka. Wszędzie było szkło i dziwna ciesz w kolorze bladej czerwieni.
- Założę się, że to Eliksir Wielosokowy – powiedział Francuz, na co rudzielec powoli kiwnął głową. Jego myśli krążyły z zawrotną prędkością. Po co ktoś miałby go obserwować? Kto to był? I dlaczego ukrywał swoją prawdziwą postać?
            
   
~*~*~


                Hermiona weszła do swojego dormitorium, sięgając po swoją torbę. Właśnie wróciła z kolacji, do spotkania z Pansy miała jeszcze chwilę, więc wreszcie mogła w spokoju się rozpakować. Powoli wyciągała książki, odkładając je na ich miejsce, gdy na dnie torby dostrzegła niewielką fiolkę. Niepewnie zagryzła wargę i sięgnęła po nią. Usiadła na swoim łóżku i odkorkowała ampułkę. Powoli przyłożyła ją do nosa, a na jej twarz wypłynął uśmiech. Do jej nozdrzy dotarła woń świeżo skoszonej trawy. Następnie poczuła zapach nowego pergaminu, jednak to ten trzeci aromat, a zarazem najbardziej intensywny, przyprawił Gryfonkę o szybsze bicie serca. Zamknęła fiolkę i odłożyła ją na dno szuflady. Z powrotem usiadła na łóżku i przygryzła wargę, uśmiechając się szeroko. Nie myślała już o Teodorze czy kłótni z Malfoy’em. W głowie wciąż miała ten słodki zapach karmelu.


~*~*~


- No wreszcie – powiedziała Pansy, gdy panna Granger wyłoniła się zza rogu – Myślałam, że już się nie doczekam.
- Przepraszam, zasiedziałam się w dormitorium – Hermiona uśmiechnęła się szeroko. Odkąd zrozumiała kilka rzeczy, jej humor był wprost doskonały. Kochała Malfoy’a, a on kochał ją. Wszystko musiało się ułożyć.
- Jasne – Ślizgonka obrzuciła ją uważnym spojrzeniem – Zaraz mi wszystko opowiesz – dodała. A było co opowiadać, tego była pewna. Bo jak inaczej wyjaśnić fakt, że Granger uśmiechała się jak głupia do sera? Nim zdążyła się zorientować, na ścianie pojawiły się drzwi do Pokoju Życzeń, a Hermiona ponagliła ją. Weszła do środka i zagwizdała, co niezbyt jej się udało, ale kto by się tym przejmował. Wnętrze wyglądało jak jakaś luksusowa restauracja, jednak w całej sali znajdował się zaledwie jeden stolik nakryty dla dwojga – To chyba nie randka, co? – zaśmiała się Pansy, odwracając w stronę Gryfonki, obok której stał Malfoy. Zmarszczyła brwi, rejestrując, że Hermiona wyglądała na wzruszoną, a jej oczy lekko się zaszkliły.
- Co do…? – nie dokończyła, bo do jej uszu nagle dotarła cicha gra skrzypiec . Nagle zza rogu wyszedł Blaise ubrany w pięknie skrojony garnitur. Kątem oka dostrzegła jeszcze, że para Prefektów dyskretnie opuściła Pokój Życzeń. Nie zaprzątało to jednak jej głowy, gdyż z szokiem zarejestrowała, że Ślizgon uklęknął na jedno kolano.
- Pansy, kocham cię najbardziej na świecie. Sprawiasz, że każdy mój dzień jest piękny i chcę, żeby to trwało już do końca mojego życia. Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? – Blaise drżącymi dłońmi wyciągnął niewielkie czarne pudełeczko i powoli je otworzył. Oczom Pansy ukazał się najpiękniejszy pierścionek, jaki kiedykolwiek widziała. Wykonany był z białego złota, na środku znajdował się pięknie wyszlifowany szmaragd, a z obu jego stron znajdowało się kilka mniejszych diamencików. Był idealny.
- Tak, tak, oczywiście, że tak! – wykrzyczała, a po jej policzkach spływały łzy radości. Zaśmiała się, gdy Blaise odetchnął ciężko. Powoli wsunął pierścionek na jej palec i pocałował namiętnie.
- To dlatego mnie wcześniej unikałeś? – zapytała, ocierając łzy.
- Strasznie się stresowałem. Bałem się, że z tego stresu wszystko ci wygadam, a chciałem, żeby było idealnie – powiedział, gdy nagle poczuł ból w swoim ramieniu. Spojrzał na Ślizgonkę urażony i rozmasował obolałe miejsce – A to za co?
- Ja myślałam, że mnie unikasz, bo chcesz ze mną zerwać – spojrzała na swoją dłoń, na której widniał pierścionek, a po jej policzkach znów spłynęły łzy – Nigdy więcej tak nie rób, bo oszaleję.
- I tak wiem, że ci się podobała niespodzianka – zaśmiał się, chowając Ślizgonkę w niedźwiedzim uścisku.
- To, że się uśmiecham, nie znaczy, że nie mam ochoty cię walnąć – powiedziała, czym wywołała wybuch śmiechu Blaise’a. Za to właśnie ją kochał, uszczęśliwiała go każdym słowem i gestem, a dziś otrzymał szansę na szczęście do końca swoich dni.


~*~*~


                Hermiona i Draco szli korytarzem w stronę Wieży Gryffindoru. Oboje niezmiernie cieszyli się ze szczęścia swoich przyjaciół i chcieli im gorąco pogratulować, ale to musi poczekać do jutra. Wiedzieli, że tak intymną chwilę jak zaręczyny chcieli spędzić we dwoje i nie mieli zamiaru się wtrącać, by czuć się jak piąte koło u wozu. Poza tym mieli do przeprowadzenia ważną rozmowę, której przebiegu oboje nie byli pewni. W Pokoju Wspólnym Gryffindoru znajdowało się wielu uczniów, co pozwoliło im niezauważenie przejść do dormitorium Hermiony.
- Siadaj – powiedziała, gdy zamknęła za sobą drzwi. Sama zajęła miejsce na łóżku i w ciszy obserwowała, jak Ślizgon siada na krześle przy biurku – Dużo myślałam nad naszą ostatnią… rozmową – zmarszczyła gniewnie brwi, gdy do tej uszu dotarł śmiech Ślizgona.
- Ciekawy dobór słów – kąciki jego ust wciąż unosiły się lekko ku górze. Rozbawiło go, że ich ostatnią kłótnię określiła mianem rozmowy. Zauważył, że usta Gryfonki również wykrzywiły się w coś na kształt uśmiechu.
- Przepraszam za to, co wtedy powiedziałam. Byłam zła i niepotrzebnie się na tobie wyżyłam – zwiesiła głowę, z ciężkim sercem czekając, na reakcję Ślizgona.
- Też mogłem się tak nie unosić – podrapał się nerwowo po głowie, uciekając wzrokiem. Nie potrafił przepraszać i zdecydowanie nie potrafił się zachować w takich sytuacjach.
- Postanowiłam też, że jutro powiem o wszystkim Teodorowi.
- Myślisz, że ci wybaczy? – zapytał cicho. To, że Nott jemu nie wybaczy było bardziej niż pewne. Liczył się z tym, ale dziwnie się czuł z myślą, że jutro straci jednego z przyjaciół.
- Nie chcę, żeby wybaczał – powiedziała, jednak widząc szok na twarzy Malfoy’a, pokręciła głową – To znaczy oczywiście, że chcę, żeby mi wybaczył, ale jako przyjaciółce. Kocham go, ale to nie jest to – dodała i zaśmiała się, w oczach Ślizgona dostrzegając jedynie zdezorientowanie. Niczego nie zrozumiał. Powoli wstała i podeszła w jego stronę. Blondyn również podniósł się z miejsca i ze zdziwieniem zarejestrował, że Gryfonka przytula się go niego. Odwzajemnił jej gest, jednak nie trwało to długo, gdyż Hermiona odsunęła się od niego niechętnie.
- Kocham cię, Draco – powiedziała, chwytając jego twarz w dłonie i patrząc mu głęboko w oczy – Kocham cię i chcę dać nam szansę – dodała i wpiła się w jego wargi, uśmiechając się, gdy poczuła, że Ślizgon przyciąga ją do siebie jak najbliżej. Uwielbiała być w jego ramionach, uwielbiała każdą spędzoną z nim chwilę i nie miała pojęcia, dlaczego tak długo trwało nim to sobie uświadomiła.



~*~*~


Jest i rodział 29. Od razu przyznam, że pisało mi się go strasznie ciężko i opornie i zdecydowanie nie jestem z niego zadowolona. Musiałabym poświęcić jeszcze sporo czasu, żeby doprowadzić go do, według mnie, akceptowalnej formy, jednak rozdział miał się pojawić 4 grudnia i jest 4 grudnia. Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze pod ostatnim rozdziałem. Każde słowo od Was daje mi niesamowitą siłę i to tylko dzięki Waszym komentarzom skończyłam ten rozdział na czas. Nie chciałam Was zawieść i mam nadzieję, że nie zawiodłam. Tak więc zachęcam do komentowania i do zobaczenia już niedługo! 
Wasza, 
BlackCape

niedziela, 20 listopada 2016

Rozdział XXVIII - "Wina i kara"

               Pi - Freeze Time


~*~*~


 W niedzielne poranki w Hogsmeade było niewiele do roboty, a zwłaszcza zimą, gdy ludzie zamiast opuszczać swoje ciepłe i przytulne domy, zdecydowanie woleli dłużej pospać pod ciepłą kołdrą czy odpocząć, ogrzewając się przy kominku. Sklep George’a miał zostać otwarty dopiero za kilka godzin, dlatego również Fabien mógł sobie pozwolić na chwilę relaksu przed nadchodzącą pracą. Prawda była jednak taka, że Francuz wręcz nie znosił, gdy musiał siedzieć bezczynnie. Lenistwo zdecydowanie go nie cechowało. W wyśmienitym humorze, podśpiewując cicho pod nosem, układał towar na półkach, zapisując, co musi uzupełnić. Właśnie sprawdzał stan Lepkich Adidasów, gdy do jego uszu dotarł dźwięk aportacji. Ruszył w stronę gabinetu, upewniając się, że różdżka spoczywa bezpiecznie w jego kieszeni. Miał nadzieję, że nie będzie zmuszony jej użyć. W najlepszym wypadku to po prostu George’owi znów nie chciało się schodzić po schodach i z wrodzonego lenistwa aportował się prosto do gabinetu. Jedną ręką chwytając różdżkę, drugą pchnął drzwi.
- Merlinie, ale mnie wystraszyłeś – powiedział, chowając różdżkę.
- Wpadłem tylko po kilka dokumentów, bo coś mi się nie zgadza w kosztach – wyjaśnił rudzielec, nie podnosząc wzroku znad biurka. Przerzucał papiery z jednego miejsca na drugie. Zajęty poszukiwaniem potrzebnych pergaminów, nie zauważył, że Fabien uważnie go obserwuje, krzywiąc się lekko pod nosem.
- Nadal nie mogę się przyzwyczaić do ciebie w tej postaci – słysząc to, Ron wreszcie skierował swój wzrok na Francuza. Zirytowany przewrócił oczami i sięgnął po różdżkę.
- Fons Adolescentia – wypowiedział zaklęcie – Lepiej? – zapytał szorstko.
- Nie boisz się, że to wszystko się wyda? Myślisz, że uda ci się to pociągnąć dalej?
- Na Godryka, zaczynam żałować, że ci o wszystkim powiedziałem – westchnął, unosząc oczy do góry, co wyglądało, jakby prosił kogoś tam na górze o zmiłowanie.
- A ja zaczynam żałować, że mnie w to wszystko wciągnąłeś – powiedział, krzyżując ręce na klacie – Nie widzisz, że wszystko idzie nie po twojej myśli? Myślę, że nie powinieneś był się w to wszystko mieszać. Zobaczysz, że to uderzy rykoszetem w nas wszystkich, a zwłaszcza w Hermionę – dodał, mając nadzieję, że Ron wreszcie zda sobie sprawę z kilku rzeczy. A mianowicie, że takie ingerencje nigdy nie kończyły się dobrze. Teraz też nie spodziewał się happy endu.
- Co mam teraz zrobić?! – wykrzyknął, rzucając stos papierów na biurko – Przecież doskonale wiesz, że tego nie da się cofnąć!
- Czemu nie? Już raz to zrobiłeś – nie wiedział, że tymi słowami tak zdenerwuje rudzielca. Mina Rona trochę go przerażała.
- Zachowujesz się jak gówniarz. Nic nie rozumiesz – podszedł do Francuza, wbijając mu palec w pierś – Zrobiłem to dla niej. Zrobiłem to, żeby w końcu mogła być szczęśliwa – wysyczał.
- Ale ona jest z Nott’em, a chyba nie taki był plan – spojrzał mu hardo w oczy. Nie martwił się jedynie o niego, ale głównie o Hermionę. To jej złamie się serce, jeśli dowie się, że przyłożył do tego wszystkiego rękę.
- Wszystko się jeszcze ułoży, zaufaj mi – powiedział Ron, trochę się uspokajając. Wrócił za biurko i spojrzał na niego smutno.
- Nie chcę dalej jej okłamywać, nie dam rady cię więcej kryć – schował twarz w rękach, nie potrafiąc ujarzmić mętliku panującego w jego głowie. Po co on w ogóle pozwolił się wpakować w tę sytuację?
- Nie możesz tego zrobić – powiedział stanowczo. Jego zaciśnięte pięści wskazywały na to, że jest bardzo zdenerwowany. Znowu – Wiesz, jakie mogą być tego konsekwencje. Ona nie może dowiedzieć się prawdy. Proszę – ostatnie słowo prawie wyszeptał. Błagalna nuta była doskonale słyszalna w jego głosie. Fabien spojrzał na rudzielca i kiwnął powoli głową, wiedząc, że godzi się na dalsze zatajanie prawdy przed najbliższą mu osobą. Odwrócił się w stronę drzwi i już miał opuścić gabinet, gdy ktoś zagrodził mu drogę.
- Dowiem się, o co tutaj chodzi?

~*~*~

                Pokój Wspólny Ślizgonów był niemal pusty, większość uczniów poszła na śniadanie, jedynie kilku postanowiło odpuścić sobie posiłek lub dołączyć do przyjaciół nieco później. Daphne wraz z Astorią i Milicentą, po długim czasie spędzonym przed lustrem, by móc się pokazać innym, opuściły swoje dormitorium, aby również skierować się do Wielkiej Sali. Przechodziły przez Pokój Wspólny, gdy nagle panna Greengrass zatrzymała się w pół kroku i uśmiechnęła wrednie.
- Urozmaicimy sobie trochę dzisiejszy poranek – powiedziała do reszty, wskazując na Tracey i Pansy siedzące na kanapie przed kominkiem. Najwidoczniej chciały skorzystać z nieobecności Ślizgonów i spędzić trochę czasu tylko we dwie.
- Co masz na myśli? – zapytała Milicenta, z przerażeniem rejestrując, że Daphne szła w stronę dwóch dziewczyn, z którymi współdzieliły dormitorium. Zawahała się, nie wiedząc, co zrobić. Z jednej strony wolała się nie narażać Pansy i Tracey, sama nic do nich nie miała, a teraz, odkąd Parkinson została dziewczyną Zabiniego, była niemal nietykalna. Blaise zabiłby każdego, kto odważyłby się cokolwiek zrobić dziewczynie, która stała się jego oczkiem w głowie. Z drugiej strony bardziej od Pansy bała się Daphne. Już nieraz zdążyła się przekonać o tym, że starsza z sióstr Greengrass była bezwzględna i przesiąknięta podłością do szpiku kości.
- Tylko trochę się zabawię – uśmiechnęła się szeroko, jednak uśmiech ten daleki był od przyjaznego czy wesołego. Odkąd Davis i Parkinson się pogodziły, strasznie działały jej na nerwy. Pansy zawsze była dla niej zagrożeniem, dawniej to ona była liderką, która rządziła całym Slytherinem. Gdy odłączyła się od ich grupy, wreszcie to Daphne zaczęła triumfować, czego skrycie od początku pragnęła. Niestety, Tracey również coś odbiło i wolała trzymać się z Pansy, co bardzo zagrażało jej pozycji. Wiedziała, że Parkinson, mając za sobą najpopularniejszych chłopaków ze Slytherinu, a także odzyskując przyjaciółkę, znów mogła zostać numerem jeden. Nie mogła do tego dopuścić.
- Czego? – warknęła Pansy, która jako pierwsza zauważyła Daphne obok siebie.
- Chciałam porozmawiać z Tracey – uśmiechnęła się fałszywie, nie zwracając na wrogie spojrzenia, jakimi została obdarzona.
- Nie mamy o czym – burknęła, patrząc na Greengrass nieprzychylnie i jednocześnie zastanawiając się, co knuje. Wiedziała, że nie przyszła do nich na darmo, musiała mieć w tym jakiś cel.
- A ja myślę, że wręcz przeciwnie – powiedziała, oglądając swoje paznokcie – Jak zapewne wiesz, często bywam w sklepie twojego chłopaka – dodała, przewracając oczami – Pracuje tam ten przystojny Francuz.
- Spadaj, Greengrass – Pansy podeszła do dziewczyny, rzucając jej nienawistne spojrzenie. Astoria stała za Daphne, sprawiając wrażenie niezwykle znudzonej, a Milicenta patrzyła to na jedną dziewczynę, to na drugą, mając nadzieję, że nie dojdzie do jakiegokolwiek poważniejszego starcia.
- Co w związku z tym? – zapytała Tracey, na pozór od niechcenia. Daphne jednak uśmiechnęła się wrednie, wiedząc, że zainteresowała Davis. Teraz trzeba było jedynie to zainteresowanie skutecznie wykorzystać.
- A wiesz, kto bywa tam równie często, co ja? – założyła ręce na piersi i uniosła brwi w wyzywającym geście – Angelina Johnson – dorzuciła, w duchu odczuwając niemałą satysfakcję. Widziała, że jej słowa wywarły na Ślizgonce niemałe wrażenie – Z tego co kojarzę, to ją i tego twojego rudzielca coś łączyło.
- Nic ci do tego – warknęła Pansy, chcąc jakoś uratować sytuację. Wiedziała, że Davis, pomimo zapewnień George’a, nadal bała się, że coś mogło ich łączyć. Widziała, jak Tracey zmierzyła Daphne nienawistnym wzorkiem, udowadniając, że słowa Ślizgonki ją zabolały.
- Nie chcę sprawiać ci przykrości – powiedziała Greengrass, ignorując Parkinson. Powoli podeszła do Tracey i kucnęła przy niej, kładąc rękę na kolanie. Gdyby ktoś obserwował tę sytuację z boku, to mógłby odnieść wrażenie, że blondynka pociesza siedzącą na kanapie Davis. Każdy jednak wiedział, że to tylko gra – Pomyślałam tylko, że powinnaś wiedzieć. Mówię ci to tylko ze względu na naszą przyjaźń, w końcu przyjaciołom trzeba pomagać – dodała i kiwając głową na Astorie i Milicentę, ruszyła w stronę wyjścia. Nikt nie musiał patrzeć na jej twarz, aby wiedzieć, że jej twarz ozdabiała mściwa satysfakcja. Skoro te dwie dziewczyny odważyły się jej postawić, to postara się, żeby tego gorzko pożałowały.

~*~*~

                Hermiona weszła do Magicznych Dowcipów Weasley’ów, rozglądając się po pomieszczeniu w poszukiwaniu Fabiena. Miała mętlik w głowie, a rozmowa z przyjacielem zawsze choć trochę podnosiła ją na duchu. Co ją podkusiło żeby znów spędzić noc z Malfoy’em? Co gorsza, sama wykonała pierwszy krok. Nie rozumiała swojego zachowania. Zdecydowanie potrzebowała rozmowy z Fabienem. Ominęła wielkie pudła stojące w przejściu i ruszyła w stronę schodów. Skoro nie było go na sklepie, to pewnie był na górze. Złapała za poręcz i pokonała kilka stopni, gdy przed sobą dostrzegła jakąś postać.
- Cześć – Angelina uśmiechnęła się do niej nerwowo, wiążąc włosy – Idziesz do George’a?
- Nie, szukam Fabiena – odpowiedziała trochę bardziej szorstko niż chciała. Domyślała się, że brunetka nie przyszła rano, musiała spędzić tu noc.  Obdarzyła ją niezbyt przychylnym spojrzeniem, myśląc o Tracey, jednak natychmiast skarciła się w myślach. Czy miała jakiekolwiek prawą ją oceniać?
- Na górze go nie ma – wzruszyła ramionami – Pójdę już – pożegnała się i szybko opuściła sklep. Hermiona stała w miejscu, patrząc, jak zamykają się za nią drzwi. Ocknęła się dopiero, gdy usłyszała czyjś podniesiony głos. Po krótkiej chwili go rozpoznała, w końcu miała okazję słuchać go od dobrych kilku lat. Szybkim krokiem ruszyła w stronę gabinetu, jednak zawahała się, gdy już miała wejść. Docierały do niej strzępki rozmów, z których wywnioskowała, że rozmawiali o niej. Zbliżyła się do drzwi, nie myśląc o tym, że bezczelnie podsłuchiwała dyskusję, której nie miała prawa usłyszeć. Nie było jej wstyd nawet w jednym calu. Gdy zdała sobie sprawę, że Fabien miał zamiar opuścić gabinet, powoli i cicho weszła do pomieszczenia.
- Dowiem się, o co tutaj chodzi? – zapytała, krzyżując ręce na piersi. Spojrzała prosto na Francuza, starając się ignorować Rona, który wpatrywał się w nią oniemiały.
- Wpadłem po kilka dokumentów – wyjaśnił, w panice przeszukując biurko. W końcu złapał kilka pergaminów i znów podniósł wzrok na Gryfonkę – Mam je. Będę leciał, mam jeszcze kilka raportów do wypełnienia – uśmiechnął się niemrawo i zanim Hermiona zdążyła cokolwiek powiedzieć, deportował się z cichym trzaskiem.
Fabien spojrzał na nią, wiedząc, że będzie musiał jej sporo wyjaśnić, inaczej nie odpuści. Zastanawiał się tylko, ile usłyszała.
- Co przede mną ukrywasz? – zapytała, a w jej głosie od razu dało się wyczuć ból. Wiele bólu. W odpowiedzi jedynie pokręcił głową, wiedząc, że Ron miał rację. Hermiona nie mogła się jeszcze niczego dowiedzieć. Przyjdzie na to czas, ale to nie był tym, który miał do tego prawo – Wiesz, dlaczego Ron odszedł? – kolejne pytanie, na które otrzymała jedynie kiwnięcie głową – Rozmawiaj ze mna, do cholery! – krzyknęła, a po jej policzku spłynęła pierwsza łza. Naprawdę się zawiodła. Fabienowi ufała jak mało komu, a on tymczasem cały czas ją oszukiwał. Tyle razy ją pocieszał, gdy płakała po odejściu Rona, zastanawiając się, dlaczego odszedł, chociaż przez cały czas znał odpowiedź.
- To nie ja powinienem ci o tym mówić. Nie mogę – powiedział, patrząc na nią smutno. Znał jej charakter i wiedział, że nie odpuści. Niestety, nie mógł inaczej postąpić.
- Jak mogłeś mnie cały czas okłamywać?
- Musiałem to zrobić, kiedyś to zrozumiesz – wyciągnął ręce, by ją przytulić, jednak gwałtownie odsunęła się od niego. Zwiesił głowę, wiedząc, że ich relacje diametralnie się zmienią. Będzie potrzebowała czasu, żeby mu wybaczyć, a on poczeka. Nie odpuści – Nie mogę ci powiedzieć wszystkiego, ale uwierz, że nie zrobiłem nic, co by cię mogło zranić. Nigdy bym nie zranił najlepszej przyjaciółki – uśmiechnął się smutno. Serce mu się kroiło, gdy patrzył na jej łzy.
- Już nie masz prawa nazywać się moim przyjacielem – wyszeptała i wybiegła, ocierając łzy. Kolejna bliska jej osoba ją zawiodła. Nie wiedziała, czy da radę po raz kolejny przez to przejść.

~*~*~

- Nie myśl już o tym. Przecież wiesz, że powiedziała to tylko po to, żeby cię zdenerwować – Pansy nie wiedziała, co jeszcze mogłaby powiedzieć, żeby poprawić humor przyjaciółce.
- I udało jej się – burknęła, rzucając kolejnym kawałkiem pergaminu do kominka.
- Jeszcze trochę i nie będziesz miała na czym napisać eseju dla Flitwicka – uśmiechnęła się, mając nadzieję, że chociaż trochę rozbawi Tracey. Chyba podziałało, bo podniosła na nią wzrok i uśmiechnęła się smutno.
- Przez to wszystko zapomniałam, ze chciałaś o czymś porozmawiać – Davis spojrzała na przyjaciółkę, czując się trochę głupio. W końcu nie poszły na śniadanie, chcąc mieć chwilę prywatności na rozmowę, a ona siedzi i roztrząsa się nad słowami Greengrass. Powinna zaufać George’owi, w końcu nieraz zapewniał ją, że z Angeliną nie łączy go nic poza koleżeństwem.
- Chodzi o Blaise’a – widać było, że Pansy długo coś w sobie nosi, bo opadła ciężko na fotel i spojrzała na Tracey, robiąc dziwną minę.
- Co zrobił? – zapytała ostrożnie.
- Unika mnie – Davis zaśmiała się cicho, jednak natychmiast zamilkła, gdy Parskinson zgromiła ją wzrokiem.
- Ale jak unika? – dopytywała. Wydawało jej się to trochę nieprawdopodobne. W końcu w ich związku wszystko świetnie się układało.
- W święta przyjechał do mnie, ale większość czasu spędził z moim ojcem w jego gabinecie. Kiedy później zapytałam go, czy zostanie dłużej, powiedział, że nie może i musi iść.
- Może naprawdę musiał – rzuciła Tracey, jednak widziała, że Pansy zdecydowanie wolała swoją wersje, całkowicie ignorując wypowiedź przyjaciółki.
- Kiedy jechaliśmy pociągiem, to nie odezwał się do mnie nawet słowem.  A dziś? Powiedział tylko cześć i gdzieś poszedł z Malfoy’em –  zdenerwowana Ślizgonka wstała i zaczęła krążyć po dywanie.
- Pewnie poszli na śniadanie – Tracey wzruszyła ramionami, nie widząc w zachowaniu Zabiniego nic dziwnego.
- No właśnie! – wykrzyknęła Pansy – Zawsze razem chodziliśmy na śniadanie!
- Przecież jesteście parą, a nie bliźniakami syjamskimi, chyba możecie spędzić trochę czasu oddzielnie.
- Do tej pory tego nie potrzebował – powiedziała smutno, obserwując wchodzących do Pokoju Wspólnego uczniów. Gdy wśród nich nie dostrzegła Blaise’a, prychnęła zirytowana i znów opadła na fotel.

~*~*~

                Draco szedł korytarzem, słuchając monologu Blaise’a. A właściwie to go nie słuchał. Kiwał głową i co jakiś czas potakiwał, mając nadzieję, że Zabini nie zada żadnego pytania. Wiedział, że nie było to zachowanie idealnego przyjaciela, ale po prostu nie chciało mu się słuchać uzewnętrzniającego się Ślizgona. Miał dość własnych problemów. A właściwie jeden i ogromny – Granger. Nie rozumiał jej zachowania. Raz go odrzuca i mówi, że mogą się co najwyżej przyjaźnić, a raz sama inicjuje pocałunki. Pomimo tego, nie mógł się też nie cieszyć. Wszystko wskazywało na to, że on nie jest jej całkowicie obojętny. Wcześniej też to podejrzewał, jednak teraz miał na to niezbite dowody.
- Co o tym myślisz? – do jego uszu dotarł głos Blaise’a, który patrzył na niego wyczekująco. Domyślił się, że zadał mu jakieś pytanie.
- Tak, tak, jasne – pokiwał głową, wyrwany z rozmyślań – Dokończymy to później – rzucił przez ramię, odchodząc w tylko sobie znanym kierunku. Zabini patrzył chwilę na jego oddalającą się sylwetkę, gdy spłynęło na niego zrozumienie. Zza rogu wyłoniła się Granger, a Malfoy podreptał do niej, jak tylko ją zobaczył. Blaise pokręcił głową, skręcając w korytarz prowadzący do lochów i mając nadzieję, że w Pokoju Wspólnym nie natknie się na Pansy. Nie teraz, jeszcze nie czas.
Hermiona szła do swojego dormitorium, podążając prosto przed siebie. Głowę miała nisko pochyloną, a wzrok wbity w ziemię, przez co potrąciła już kilku młodszych uczniów. Słyszała, jak za nią wołają, jednak nie zwracała na nich uwagi. Chciała być już w swoim łóżku, to jedyne o czym marzyła.
- Idziesz jak na ścięcie – powiedział rozbawiony, lekko szturchając ramieniem zdziwioną Gryfonkę. Nie zauważyła, kiedy się obok niej pojawił. Spojrzała na niego smutno i nic nie odpowiedziała – Co się stało? – zapytał, gdy zobaczył jej podpuchnięte oczy. Ta jedynie pokręciła głową i weszła do Pokoju Wspólnego Gryffindoru. Ciągle słyszała za sobą czyjeś kroki, więc domyśliła się, że Malfoy nadal za nią idzie. Nie przeszkadzało jej to. Chciała być sama, ale on był dziwnym wyjątkiem, którego obecność nigdy jej nie przeszkadzała.
- Co się stało? – ponowił pytanie, gdy zamknął za sobą drzwi od jej dormitorium. Znów nie odpowiedziała, rzucając mu się w ramiona. Zdziwiony objął Gryfonkę, zastanawiając się,  co doprowadziło ją do takiego stanu. Stali tak kilka minut, gdy Malfoy w końcu odsunął się delikatnie od szatynki i spojrzał jej w oczy, jedną ręką unosząc podbródek dziewczyny.
- Nie każ mi pytać po raz kolejny – powiedział cicho. Ta jedynie kiwnęła powoli głową i usiadła na łóżku.
- Pokłóciłam się z Fabienem – Draco odetchnął z ulgą. Już się bał, że to coś poważniejszego. Nie przejmował się kłotnią Hermiony i jej Francuza. Wiedział, że jest on tak zapatrzony w swoją przyjaciółkę, że szybko wyciągnie do niej rękę.
- O co? – zapytał. Był ciekaw, o jaką błahostkę im poszło.
- On wie, dlaczego Ron ode mnie odszedł. Cały czas mnie oszukiwał, rozumiesz? – widział, że pierwotny smutek Gryfonki powoli przeradzał się w złość. Spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- I dlatego się z nim pokłóciłaś? – wolał się upewnić. Nie mógł ukryć, że słowa Hermiony go zszokowany.
- Dziwisz się? 
- Szczerze mówiąc tak – powiedział, opierając się o biurko – Dlaczego Łasic nadal cię obchodzi? Przecież twoje życie potoczyło się naprzód, a jego już dawno w nim nie ma.
- Fabien mnie oszukiwał – spojrzała na niego z niedowierzaniem. Czy on naprawdę tego nie rozumiał, czy po prostu był tak tępy?
- W sprawie Łasica – dopowiedział, jakby to miało przechylić szalę – Uważasz, że warto kłócić się z przyjacielem o kogoś, kogo już dawno nie ma w twoim życiu?
- Może dla parszywych Ślizgonów okłamywanie przyjaciół jest na porządku dziennym, ale na pewno nie dla mnie! – krzyknęła, patrząc złowrogo w jego stronę. Widziała, że go rozwścieczyła.
- Zalazła się prawdomówna Gryfonka – prychnął, posyłając jej kpiące spojrzenie – Może masz nadzieję, że Łasic do ciebie wróci? Myślę, że w twoim łóżku znajdzie się jeszcze miejsce. Dwóch to jednak za mało?
- Jak śmiesz?! – niedowierzała w to, co usłyszała.
- Zastanów się nad sobą, kobieto! Oczekujesz, że ludzie będą wobec ciebie lojalni, chociaż sama ich okłamujesz i oszukujesz na każdym kroku. Żałuję, że dopuściłem do tego wszystkiego – powiedział cicho, odwracając od niej wzrok.
- Do czego?! Możesz mi powiedzieć, co ja ci takiego zrobiłam?! – jej zdenerwowanie rosło z sekundy na sekundę. Wstała i podeszła szybkim krokiem w jego stronę, mierząc go nienawistnym spojrzeniem. Nagle Ślizgon odwrócił twarz w jej stronę i, ku jej zdziwieniu, uśmiechnął się smutno.

- Pozwoliłaś mi się pokochać. To chyba najgorsze, co mogłaś zrobić – wyszeptał, jednak w jej uszach zabrzmiało to jak najgłośniejszy krzyk. Rzucił jej ostatnie spojrzenie i wyszedł, nie oglądając się za siebie.


~*~*~

Cześć wszystkim. 
Mamy kolejny, już 28 rozdział, co oznacza, że do końca zostało już tylko 12. Akcja powoli posuwa się do końca, chcę domknąć wszystkie wątki i mam nadzieję, że o niczym nie zapomnę. A wiecie na co jeszcze mam nadzieję? Że dacie znać w komentarzach, co uważacie. W stosunku do wyświetleń, odzew w komentarzach jest naprawdę niewielki, co mnie niesamowicie smuci. Uwielbiam pisać, wychodzi mi to raz lepiej, raz gorzej, jednak gdybym chciała pisać tylko i wyłącznie dla siebie, to pisałabym do szuflady. Publikuję to opowiadanie dla Was. Dlatego proszę, żebyście zostawili w komentarzach chociaż kilka słów, naprawdę dla mnie nawet to jest niesamowicie ważne. Chcę wiedzieć, że te wyświetlenia to Wy, a nie tylko numerki w statystykach. 
To chyba tyle na dziś. Liczę na Was. Wasza, 
BlackCape

niedziela, 6 listopada 2016

Rozdział XXVII - "Uzmysłowienie"


~*~*~


Mroźny wiatr nieustannie smagał zarumienione od zimna twarze uczniów, jednak większość zdawała się tym nie przejmować. Wszyscy swoją uwagę skupiali na wylewnych pożegnaniach i ostatnich rozmowach przed powrotem do szkoły. Wśród młodszych roczników zauważyć można było większe przejęcie. Najmłodszym z pewnością najtrudniej było ponownie rozstać się z rodziną, w dodatku na tak długi czas. Chociaż w Hogwarcie przynależeli do domów, które w teorii miały zastępować najbliższych, to w praktyce tęsknili za tym rodzinnym ciepłem, którego zaznali, spędzając święta w domu. Uczniowie wyższych klas zdecydowanie lepiej radzili sobie z pożegnaniami. Niektórzy od razu ruszyli do swoich przyjaciół, chcąc pochwalić się tegorocznymi prezentami, które znaleźli pod choinką. U innych można było dostrzec irytację, gdy rodzice na siłę starali się przedłużyć chwilę rozstania. Zapewne uważali, że nie są już dziećmi i nie muszą tak przeżywać kolejnej rozłąki. Wśród tłumu ludzi, znajdującego się na dworcu, znajdowali się także George i Tracey, która również wracała go Hogwartu. Rudzielec szedł obok dziewczyny, ciągnąc za sobą wózek z jej kufrem. Zaśmiał się cicho, gdy kątem oka zobaczył chłopaka, wyglądającego na nie więcej niż czternaście lat, który ostentacyjnie wzdychał i przewracał oczami, jednoznacznie chcąc dać swoim rodzicom do zrozumienia, że najchętniej pobiegłby do swoich kolegów, zostawiając za sobą mamę prawiącą mu morały. Ta jednak, niczym niezrażona, ciągnęła swój monolog, prosząc syna, by pisał przynajmniej raz w tygodniu i nie rozrabiał w szkole. George’owi aż przypomniały się czasy, gdy sam był w wieku tego chłopca, zachowując się łudząco podobnie do młodego ucznia. Też nie lubił, gdy pani Weasley prawiła jemu i Fredowi kazania na temat dobrego zachowania i ocen. Na wspomnienie szkolnych czasów, coś boleśnie ścisnęło go w żołądku. To już nigdy nie powróci, jednak nie ze względu na to, że już dawno temu rzucił szkołę, ale dlatego, że brakuje jego kompana do psot i swawoli. Ilekroć powracał myślami do przeszłości, zawsze obok siebie widział Freda. Zgrani bracia, ramię w ramię bez względu na wszystko. Westchnął cicho, chcąc odrzucić przykre myśli. Nie mógł teraz pozwolić, by zawładnęły nim żal i smutek. W tej chwili liczyła się Tracey i nie chciał, by się o niego martwiła.
- Stało się coś? – zapytała Ślizgonka, patrząc na niego uważnie. W jej oczach dostrzegł troskę i nie mógł się nie uśmiechnąć.  Doskonale wiedział, że gdyby nie ta dziewczyna, to w jego życiu byłoby o wiele więcej smutku i przygnębienia. Nadawała jego życiu jakiś sens, wnosiła do niego chociaż odrobinę koloru, który tak bardzo kontrastował z szarością, która nim zawładnęła. Działało to jednak w dwie strony. Po tym czasie spędzonym z Tracey, zdawał sobie sprawę z tego, że ta na pozór silna dziewczyna wewnątrz była zagubiona i pokrzywdzona. W przeciwieństwie do niego, panna Davis nie miała szczęśliwego dzieciństwa, oddanych przyjaciół i kochającej rodziny. Wszystko w jej życiu było na pokaz, musiała stwarzać pozory, by nie narazić się na złość ojca i odrzucenie przyjaciół, którzy byli nimi jedynie z nazwy. Czasem przed snem leżał i zastanawiał się, jak mogło dojść do tego, że ich drogi się skrzyżowały. Za każdym razem dochodził do wniosku, że właśnie tego chciał los. Najwidoczniej musieli na siebie trafić, by Tracey wyrwała go z żałosnego stanu przygnębienia, a on mógł odwdzięczyć się bezwarunkową i czystą miłością, która była jedyną rzeczą, jakiej brakowało w życiu Ślizgonki.
- Wszystko w porządku, po prostu to miejsce przywraca wiele wspomnień – uśmiechnął się smutno. Niespodziewanie Tracey przylgnęła do niego całym ciałem, co sprawiło, że rudzielec lekko się zachwiał. Plecami jednak natrafił na wózek z kufrem Ślizgonki, przez co nie doszło do upadku młodej pary. Gdy wreszcie zapanował nad równowagą, objął dziewczynę równo mocno. Nigdy nie był typem romantyka, jednak w tej chwili nie mógł odgonić natrętnych myśli, które mówiły mu, że w ramionach trzyma całe swoje szczęście. Uchylił przymknięte powieki i napotkał ciepłe spojrzenie jakiejś starszej kobiety. Uśmiechnęła się serdecznie, a w jej oczach dostrzegł rozczulenie. Tak pewnie widzieli ich ludzie dookoła – jako szaleńczo zakochaną w sobie parę, która świata poza sobą nie widzi. Cóż, było w tym o wiele więcej niż przysłowiowe ziarenko prawdy. Niechętnie i z pewnym ociąganiem odsunął od siebie Ślizgonkę.
- Muszę już iść, Trace – powiedział, na co dziewczyna odpowiedziała niezadowolonym jęknięciem. Wydęła wargę i spojrzała na niego spod byka. W tej chwili wyglądała jak naburmuszona dziewczynka, której odmówiło się ulubionej słodyczy. Przez moment nawet czekał, aż tupnie nóżką ze zdenerwowania.
- I naprawdę nie zobaczę cię cały tydzień? – zapytała zbolałym tonem. Odkąd poznała George’a, spotkania z nim były jedynym, co się dla niej liczyło. Nie miała pojęcia kiedy młody rudzielec stał się jej tak bliski, jednak ani trochę jej to nie przeszkadzało. Wprowadził do jej życia ten brakujący czynnik, którego nieobecność odczuwała przez długi czas, nieświadoma, że znajdował się tak naprawdę na wyciągnięcie ręki.
- Trochę zaniedbałem sklep w Londynie i muszę na chwilę tu zostać, żeby wszystko uporządkować – powiedział, przeklinając w myślach siebie i swojego brata, któremu powierzył londyński interes. Był głupi, że wierzył, że Ron da sobie ze wszystkim radę. Przecież doskonale sobie zdawał sprawę z tego, jak ciężkie jest prowadzenie sklepu. Jak mógł być tak bezmyślny, że powierzył pieczę nad tak dużym imperium komuś zupełnie zielonemu w tych sprawach? Od teraz obiecał sobie, że będzie częściej tam zaglądał – Wrócę najszybciej, jak się da, obiecuję – przyciągnął do siebie Tracey, składając na jej ustach czuły pocałunek – Leć już, bo jak tak dalej pójdzie, to cię nie puszczę, a już i tak jestem spóźniony na spotkanie – dodał, zerkając na zegarek. Dziewczyna dała mu jeszcze jednego buziaka, po czym wsiadła do pociągu, wlokąc za sobą kufer. Od razu podeszła do okna i złapała jego spojrzenie. Kocham cię – wyczytał z jej warg. Odwzajemnił jej wyznanie, po czym puścił jej oczko i ruszył przez tłum. Co ta dziewczyna ze mną wyprawia – pomyślał, kręcąc ze zdumieniem głową. Odkąd urocza Ślizgonka zawładnęła jego życiem, nie poznawał siebie. Patrząc jednak na to, jak ostatnio wyglądało jego życie, uważał to zdecydowanie za zmianę na lepsze.

~*~*~

                Hermiona pakowała ostatnie rzeczy, rozglądając się po swoim utrzymanym w nienagannym porządku pokoju. Po szybkim rozeznaniu była pewna, że spakowała wszystko. Zamknęła wielki kufer i za pomocą czarów zniosła go na dół. Całość umieściła przy ścianie na korytarzu i ruszyła do salonu, by jeszcze chwilę spędzić z mamą. Pan Granger, po zapewnieniach Hermiony, że sama dotrze na dworzec, poszedł do pracy. Jean natomiast postanowiła, że tego dnia weźmie wolne, aby jej córka nie opuszczała pustego domu. Oczywiście wolałaby odwieźć Gryfonkę na miejsce, żeby spędzić z nią jak najwięcej czasu, ale ta jak zwykle musiała postawić na swoim i orzekła, że nie potrzebuje eskorty.  W przedpokoju Hermiona spojrzała raz jeszcze na wielki kufer. Dziwnie się czuła, wiedząc, że po raz ostatni wyrusza do Hogwartu. Został jej jeden semestr nauki, potem Owutemy, a następnym krokiem było już rozpoczęcie dorosłego życia. Ten fakt wydawał się jej być surrealistyczny. Nie wyobrażała sobie wyprowadzki z rodzinnego domu, podjęcia pracy i życia na własną rękę. Wiedziała jednak, że taka była kolej rzeczy. Nie mogła przecież jako dorosła osoba siedzieć rodzicom na głowie. Gdyby uczyła się w mugolskim świecie, to dopiero kończyłaby liceum, potem zapewne poszłaby na studia. Wśród czarodziei jednak wszystko działo się o wiele szybciej. Tutaj w wieku osiemnastu lat najlepszą drogą dla młodego człowieka jest podjęcie pracy i  zdobywanie doświadczenia. Nie była pewna, czy była na to wszystko gotowa. Gdyby ktoś wcześniej zadał jej to pytanie, z pewnością odpowiedziałaby, że tak. Dawniej po ukończeniu Hogwartu planowała zatrudnić się w Ministerstwie, poślubić Rona i założyć rodzinę. To z tym rudzielcem, który niespodziewanie złamał jej serce, wiązała przyszłość. Wszystko jednak runęło w gruzach, gdy nagle odszedł, porzucając Hermionę i jej marzenia, co do wspólnej przyszłości. Teoretycznie na miejscu Rona powinna widzieć teraz Teodora, jednak nie była pewna co do tego, czy to było to. Nie wiedząc czemu, ostatnio nachodziło ją coraz więcej wątpliwości, co tylko budziło jej niepokój. Co do Rona nie miała żadnych zawahań, była gotowa wkroczyć z nim w dorosłe życie, ale gdyby ktoś zapytał ją, czy widzi się u boku Teodora, odpowiedź nie była tak oczywista. Jej rozmyślania zostały przerwane przez nagły wybuch śmiechu jej mamy. Zmarszczyła brwi w geście zdziwienia, nie mając pojęcia, kto tak zabawiał jej rodzicielkę. Przecież jej tata niedawno wyszedł. Czyżby odwołał wszystkich klientów, żeby jednak odwieźć córkę na dworzec? Wydawało jej się to najbardziej prawdopodobną opcją. Bo kto inny mógłby to być? Uznałaby zapewne, że to jakaś znajoma jej mamy, gdyby nie tak wczesna godzina. Nie zwlekając dłużej, weszła do salonu, skąd dochodziły czyjeś przytłumione głosy. Gdy w końcu zobaczyła, kto raczył wpaść z nagłą wizytą, zamarła. Spodziewała się wszystkiego, ale nie to, że zastanie swoją mamę w najlepsze gawędzącą z Malfoy’em przy herbacie. Nie dowierzając, potarła oczy, jednak Ślizgon nadal zajmował miejsce na ich trochę już przestarzałej kanapie.
- Co ty tu robisz? – zabrzmiało to trochę bardziej ostro niż planowała, jednak teraz się nad tym nie mała zamiaru zastanawiać. Chyba nie zdawali sobie sprawy z jej obecności, bo słysząc głośne pytanie Gryfonki, odwrócili zaskoczeni głowy w jej stronę. Hermiona spojrzała na Malfoy’a, który jak zwykle wyglądał nienagannie. Czarny golf z długim rękawem i ciemne dżinsy, chociaż zwyczajne, na nim wyglądały jakby zostały wzięte prosto z wybiegu.
- Hermionko, mogłabyś grzeczniej przywitać naszego gościa – pani Granger, spojrzała na nią karcącym wzrokiem. Gryfonka nie dowierzała w absurdalność tej sytuacji. Gdyby ktoś kiedykolwiek powiedział jej, że zastanie swoją mamę pijącą herbatę z Malfoy’em w jej salonie, to podejrzewałaby go o wypicie ogromnej ilości wywaru z blekotu.
- Nie szkodzi, Jean – Hermiona uniosła wysoko brwi, gdy usłyszała, jak Ślizgon zwraca się do jej mamy. Już zdążyli przejść na ty? – Granger, to znaczy Hermiona – powiedział, w elegancki sposób akcentując jej imię – Na pewno jest zaskoczona moją obecnością tutaj – dokończył, spoglądając na panią Granger, która pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Siadaj, nie będziesz przecież tak stać w drzwiach – zaproponowała kobieta, wskazując miejsce na kanapie, o zgrozo, obok Malfoy’a. Hermiona widziała ten błysk w oczach matki i wiedziała, że ta już zdążyła wyobrazić sobie niestworzone rzeczy. Posłusznie usiadła i spojrzała pytająco na Ślizgona, który  odpowiedział jej jedynie zniewalającym uśmiechem. Musiał się powstrzymywać, żeby nie roześmiać się głośno, gdy zobaczył wyraz twarzy Granger, jak weszła do salonu.  Już żałował, że nie zdążył tego uwiecznić.
- Draco właśnie mówił, że pomyślał, żeby przyjść po ciebie, abyście razem mogli dotrzeć na dworzec. Nie uważasz, że to bardzo ładnie z jego strony? – Jean, widząc niezbyt zadowoloną minę córki, postanowiła interweniować. Od czasu Wigilii zauważyła, że coś jest miedzy tą dwójką i była pewna, że jej córka potrzebuje jedynie delikatnego pchnięcia, by zdać sobie sprawę z tego, uczucie między nimi jest niepodważalne.
- Tak, Draco, jak na arystokratę przystało, zachował się jak dżentelmen – powiedziała Hermiona, starając się utrzymać na twarzy wymuszony uśmiech. Pani Granger jednak chyba była usatysfakcjonowana odpowiedzią córki, gdyż pokiwała głową z aprobatą i upiła łyk z filiżanki.
- Może jeszcze herbaty? – zapytała, udając, że nie widzi gromów ciskanych w stronę Ślizgona przez Hermionę.
- Nie, dziękuję – odpowiedział, posyłając kobiecie piękny uśmiech – Prawdę mówiąc powinniśmy się zbierać – dodał, spoglądając na zegarek. Słysząc to, Gryfonka szybko podniosła się z miejsca, ciesząc się, że w końcu ta całkowicie niedorzeczna sytuacja dobiegła końca. Ślizgon pożegnał się z panią Granger i zabierając kufry, wyszedł przed dom, gdzie miał zaczekać na Gryfonkę. W duchu gratulował sobie za ten pomysł z odwiedzinami. Warto było chociażby po to, by zobaczyć całkowicie wytrąconą z równowagi szatynkę, która nieudolnie starała się to maskować.
- Nie myśl, że o tym zapomnę – powiedziała cicho Hermiona, grożąc mamie palcem zupełnie, jakby ta miała pięć lat. Kobieta jednak posłała jej niewinne spojrzenie, udając, że nie wie, o co chodzi. Świetnie, przekabacił na swoją stronę nawet moją mamę  - pomyślała, kręcąc z niedowierzaniem głową, po czym opuściła dom, rzucając ostatni raz obrażone spojrzenie w stronę rodzicielki.

~*~*~

                Ginny stała wśród gromady uczniów, lekko drżąc z zimna. Przeczesywała wzrokiem tłum zebrany na dworcu, jednak nigdzie nie mogła dostrzec  osoby, której tak pieczołowicie poszukiwała. Kątem oka dostrzegła George’a i Tracey, co po razem spędzonej Wigilii przestało wydawać się jej dziwne. W tym roku wszystko obróciło się o 180 stopni  i rzeczy, które dawniej by ją zupełnie zszokowały, teraz przyjmowała ze stoickim spokojem. Tak było właśnie z nowym związkiem jej brata, odejściem Rona, a także zachowaniem Hermiony, która będąc z jednym Ślizgonem, spotykała się z innym. I to nie byle jakim – samym Draco Malfoy’em, na którego wspomnienie chociażby nazwiska Gryfonka trzęsła się ze złości. Również Ginny w tym ostatnio napotkała problemy, o które by się nigdy nie podejrzewała. Gdyby ktoś kiedyś powiedział jej, że sama i z własnej woli zostawi Harry’ego i wróci do Dean’a, to na pewno by nie uwierzyła. A jednak stało się, czego bardzo żałowała. Uniknęłaby wtedy wielu komplikacji. Wiedziała jednak, że musi stawić czoła trudnościom i miało się to stać bardzo szybko, bo wreszcie znalazła Dean’a, który szedł uśmiechnięty w jej stronę.  Gdy wreszcie znalazł się obok dziewczyny, pochylił się, by pocałować ją w geście powitania, jednak ta odsunęła się nieznacznie. Spojrzał w jej oczy i zrozumiał, że czeka ich poważna rozmowa.
- O co chodzi? – zapytał prosto z mostu. Na pierwszy rzut oka można było dostrzec, że coś jest na rzeczy.
- W święta spotkałam się z Harry’m i… - zaczęła, patrząc na niego zbolałym wzrokiem. To było dla niej naprawdę trudne, jednak wiedziała, że Dean zasługiwał na kogoś, kto go pokocha. Ona, pomimo wielu prób, nie potrafiła, jej serce w całości należało do Harry’ego.
- I chcesz do niego wrócić – dokończył za nią, domyślając się, co miała na myśli Gryfonka. Tak bardzo bał się, że to się stanie, miał nadzieję, że w końcu dziewczyna zapomni o dawnej miłości. Widział, że nigdy nie darzyła go silnym uczuciem, ale wmawiał sobie, że z czasem się to zmieni. Teraz zrozumiał, że był głupi.
- Dean, j-ja naprawdę nie chciałam żeby tak wyszło. To wszystko moja wina, nie powinnam tak pogrywać – schowała twarz w dłoniach, a jej ciałem wstrząsnął cichy szloch – Jesteście w jednym domu, w dodatku w tej samej klasie. Nie chcę, żebyście się przestali dogadywać – spojrzała na niego, pozwalając kolejnym łzom spłynąć po jej zarumienionych od zimna policzkach. Dean przyciągnął ją do siebie i zamknął w stalowym uścisku. Starał się nie myśleć o tym, że to najprawdopodobniej ostatni raz, gdy trzyma ją w ramionach. To było zbyt trudne.
- Nie będę z nim rozmawiać, dla ciebie ograniczę z nim kontakt do zera, co nie zmienia faktu, że go nienawidzę. Nienawidzę go za to, że ma ciebie – mój cały świat.

~*~*~

                Przez tłum rodziców, żegnających swoje pociechy, przeciskała się dwójka Prefektów. Hermiona nie mogła uwierzyć w to, że przez swoje gapiostwo ledwie zdążyli na pociąg. W ostatniej chwili wskoczyli do lokomotywy. Ledwie zdążyli przelewitować do środka ciężkie kufry, a drzwi się zamknęły i pociąg ruszył. Gryfonka spojrzała na Draco i wybuchła śmiechem. Przez ich szaleńczy bieg pod wiatr, włosy Ślizgona powykręcane były w różne strony. Chłopak przejrzał się w oknie i wywrócił oczami, gdy zrozumiał, co spowodowało ten wybuch u Gryfonki. Szybkim ruchem przeczesał dłonią włosy, co sprawiło, że tym razem ułożyły się w artystyczny nieład. Hermiona przygryzła delikatnie wargę, musząc przyznać, że spodobał jej się w tym wydaniu. Od rana mogła obserwować jego gesty, które, choć wykonywane nieświadomie, u niej wywoływały fale gorąca przebiegająco przez jej ciało. Styl bycia Ślizgona był niezwykle nonszalancki, a jednocześnie cechowała go nadzwyczajna elegancka, a także gracja w ruchach. Cały dzisiejszy poranek spędzony z Malfoy’em mogła uznać za udany. Po opuszczeniu jej domu nie skierowali się prosto na dworzec. Po drodze Draco zaproponował kawę. Wystrój kawiarni, na którą wskazał, wręcz przyciągał ludzi, a zważając na chłód panujący na zewnątrz, Gryfonka po prostu nie mogła odmówić gorącej kawy w tak przytulnym pomieszczeniu. Zatraceni w rozmowie, nie zauważyli, że byli już niemal spóźnieni. Szybko teleportowali się na dworzec, dostali się na odpowiedni peron i w ostatniej chwili wbiegli do pociągu.
- Chodź, znajdziemy resztę – powiedziała, chcąc odciągnąć myśli od Ślizgona. Ten niezauważalnie skinął głową i ruszył przodem, zaglądając do przedziałów. W końcu w jednym z nich dostrzegł Blaise’a z Pansy i Teodora. Otworzył drzwi, po czym, jak na dżentelmena przystało, przepuścił Hermionę, samemu zabierając się za umieszczenie kufrów w miejscu na bagaże. Kątem oka zauważył, jak twarz Gryfonki ozdobił niemrawy uśmiech, gdy Teodor na przywitanie złożył na jej ustach czuły pocałunek. Nott jednak zdawał się nie zauważyć dziwnego wyrazu twarzy Hermiony i rozpoczął z nią rozmowę na bardziej i mniej błahe tematy. Draco nie mógł wyzbyć się wrażenia, że odkąd Gryfonka znalazła się w towarzystwie Teodora, stała się trochę przygaszona. Może jednak nie wszystko było stracone, a jego szanse na zdobycie zadziornej pani Prefekt były większe niż się początkowo spodziewał?

~*~*~

                Pociąg jechał już ponad godzinę, a głośne śmiechy i rozmowy uczniów nie ustawały nawet na chwilę. Niektórzy od żywych konwersacji woleli obserwować nieustannie zmieniający się krajobraz za oknem. Gdzieniegdzie dało się zauważyć pojedyncze płatki śniegu, które opadały leniwie, na ziemi tworząc sporą już śnieżną pokrywę. Ginny nie była pewna, czy lubiła zimę. Co prawda za młodu lubiła szaleć z braćmi w śniegu, lepić ogromne bałwany i urządzać wielkie wojny na śnieżki. Teraz jednak zima kojarzyła jej się z koniecznością zakładania wielu warstw ubrań, by nie zamarznąć, nieustannie czerwonymi policzkami i przemoczonymi ciuchami, które schły wiekami. Poza tym nie znosiła tego stanu przejściowego pomiędzy zimą a wiosną, gdy śnieg zaczynał topnieć i wszędzie znajdowała się ogromna plucha, która w połączeniu z błotem tworzyła obrzydliwą i bagnistą breję, tak różniącą się od delikatnego białego puchu. Gryfonka westchnęła ciężko i leniwie przeniosła wzrok na Harry’ego, który obrzucił ją uważnym spojrzeniem. W duchu dziękowała mu za to, że nie dopytywał o szczegóły przebiegu jej rozmowy z Dean’em. Rozumiał, że cała ta sytuacja była dla niej ciężka i Ginny chwilami odnosiła wrażenie, że obwiniał się za to, że postawił ją w takiej sytuacji.
- Nie zadręczaj się tym, teraz już wszystko będzie dobrze – powiedział, przytulając ją. Gryfonka ufnie się w niego wtuliła i wciągnęła zapach jego perfum.
- Mam przeczucie, że wreszcie wszystko się ułoży – uśmiechnęła się do niego blado. Nie była pewna, czy naprawdę tak czuła, czy po prostu tak bardzo tego pragnęła. Wiedziała jednak, że zrobi wszystko, żeby więcej nie dopuścić do takiej sytuacji. To zawsze był Harry i po tym wszystkim zrozumiała, że w czasie napotkania jakichkolwiek trudności, nie powinna uciekać, a stawić im czoła. Tyle lat walczyła o jego uwagę, a gdy w końcu ją zdobyła, to zachowała się jak tchórz. Tak nie postępują Gryfoni.
- Już ja się o to posta… - urwał, gdy przez szybę w drzwiach zobaczył Astorię. Ta, jakby czując na sobie czyjś wzrok, podniosła głowę i spojrzała prosto w zielone tęczówki Harry’ego. Następnie rzuciła okiem na znajdującą się w jego ramionach Ginny, a potem znów na bruneta. Uśmiechnęła się smutno w jego stronę i ruszyła dalej.
- Szkoda, że została wplątana w to wszystko – rzuciła Ginny, wzdychając ciężko. Harry wytłumaczył jej, że dla niego znajomość z Astorią nie znaczyła zbyt wiele, jednak wyglądało na to, że Ślizgonka trochę inaczej to odczuwała. Gryfonka starała się odpędzić natrętne myśli, które wdzierały się do jej głowy, cienkim głosikiem mówiąc, że każda jej decyzja pociąga za sobą kilka ofiar.
- Da sobie radę. Zasługuje na kogoś, komu będzie na niej zależało – chociaż Harry wiedział, że wobec Astorii zachował się jak dupek, to w tej chwili nie potrafił nie cieszyć się z faktu, że Ginny do niego wróciła. Wszystko powoli wracało do normy.

~*~*~

                Hermiona krążyła po pokoju, odkładając rzeczy z kufra na swoje właściwe miejsca. Chociaż wystarczyłoby jedno machnięcie różdżką i wszystko byłoby załatwione w minutę, to lubiła robić to w mugolski sposób. Poza tym musiała się czymś zająć, by odciągnąć myśli od Malfoy’a. Była zmuszona przyznać, że odkąd po kolacji opuściła Wielką Salę, to do jej głowy wciąż powracały wspomnienia poranku ze Ślizgonem. Co on takiego w sobie miał, że każda rozmowa z nim zapadała w pamięć, a w jego obecności czas upływał kilka razy szybciej? Dawniej uważała, że Draco jest jedynie zarozumiałym arystokratą, który zadzierał nosa. A jednak, po bliższym poznaniu, chłopak wiele zyskiwał. Udowodnił, że nie można odmówić mu inteligencji i błyskotliwości. Zdecydowanie wolałaby, żeby Malfoy był brzydkim i głupim bufonem, wtedy z pewnością wszystko nie byłoby dla niej tak skomplikowane. Jej myśli przerwało ciche pukanie. Nie spodziewała się gości i zdecydowanie udowadniał to bałagan w jej porządku. Na podłodze walały się rzeczy, które wyjęła z kufra, ale jeszcze nie zdążyła odłożyć na miejsce. Machnęła szybko różdżką i w pokoju zapanował porządek. Ruszyła w kierunku drzwi i uniosła brwi, widząc Malfoy’a opierającego się o ścianę. Spojrzała na niego pytająco, a ten bez zbędnych ceregieli wszedł do środka, sadowiąc się na jej łóżku.  Przewróciła oczami i zamknęła drzwi. Odwróciła się w jego stronę, patrząc wyczekująco.
- Nadal nie wytłumaczyłaś mi, po co mugole jedzą beczę soli – słysząc to nie mogła się nie roześmiać. Ten spojrzał na nią jedynie oburzony, nie widząc w swoim pytaniu nic śmiesznego. Dla niego naprawdę to było niezrozumiałe, a mugole wydawali mu się jeszcze bardziej dziwni niż myślał. Hermiona spojrzała na niego rozbawiona, myślami wracając do ich porannej rozmowy. Opowiadała o wszystkich przygodach z Harry’m i wydarzeniach, które razem przeżyli, na koniec podsumowując ich przyjaźń znanym przysłowiem „Chcąc poznać przyjaciela, trzeba z nim beczkę soli zjeść”. Nie miała pojęcia, że Ślizgon zrozumie to dosłownie.
- To jest przysłowie, nikt normalny nie zje beczki soli – powiedziała, po raz kolejny zanosząc się śmiechem. Draco spojrzał na nią obrażony. Dlaczego się z niego śmiała? Przecież miał prawo nie znać jakichś głupich mugolskich przysłów – Wybacz, ale twoja nieporadność w mugolskim świecie mnie rozbraja – posłała mu wesołe spojrzenie. Musiał przyznać jej rację, wśród mugoli zachowywał się jak małe dziecko we mgle.
- Głupszego przysłowia w życiu nie słyszałem – prychnął pod nosem.
- Nie bocz się już – Hermiona usiadła obok niego, szturchając go w bok. Ślizgon spojrzał na nią niby od niechcenia, po czym wykorzystując jej rozkojarzenie, pchnął ją w tył, przyciskając zaskoczoną Gryfonkę do łóżka.
- I kto jest teraz nieporadny? – zapytał, unosząc brew. Zaśmiał się cicho, widząc wyraz twarzy szatynki. Zdumienie nie opuszczało jej nawet na sekundę.
- To ci się udało – powiedziała, patrząc na niego z zainteresowaniem. Ślizgon spojrzał na nią uważnie. Zdziwiły go słowa Gryfonki, był pewien, że odgryzie się jakąś kąśliwą uwagę, a tu nic. Najzwyczajniej w świecie go chwali. Nie dane mu było dłużej nad tym myśleć, gdyż nagle poczuł usta Hermiony na swoich. Po chwili przewróciła go na plecy, wkładając w pocałunek coraz więcej pasji. Nagle, tak szybko, jak to się zaczęło, równie szybko się skończyło. Gryfonka szybko się od niego oderwała i wstała, poprawiając koszulę – 2:1 – powiedziała z satysfakcją. Ślizgon spojrzał na nią z uznaniem. Nie mógł odmówić jej sprytu. Pięknie go wykiwała, wykorzystując jego słabość do szatynki. Teraz jednak, gdy w tak perfidny sposób pobudziła jego zmysły, nie mógł tego przerwać. Wstał i ruszył szybko w jej stronę. Złapał ją w tali i przyciągnął do siebie, gwałtownie wpijając się w jej wargi. Ta, ku jego uciesze, nie pozostała bierna. Od razu wyczuł, że chce tego nie mniej od niego. Najwidoczniej nie tylko on tęsknił za jej dotykiem. Wplotła palce w jego włosy, gdy złapał ją za pośladki i uniósł do góry. Oplotła go nogami i pozwoliła zanieść się do łóżka.

- Remis – zdołał wyszeptać między pocałunkami. Później pokój wypełniały już tylko dźwięki ich urywanych oddechów. Ślizgon jednak w pewnej chwili zdał sobie sprawę z jednego – to nie był jak zwykle upust ich nastoletnich, buzujących emocji. Draco Malfoy musiał przyznać się przed sobą, że po raz pierwszy kochał się z dziewczyną.

~*~*~

Mamy kolejny rozdział, który wyszedł, przynajmniej moim zdaniem, całkiem nieźle. Koniecznie dajcie znać, co Wy o tym sądzicie. Ja go lubię między innymi dlatego, że bardzo lekko i łatwo mi się go pisało. Oby to uczucie towarzyszyło mi już do końca, bo, wierzcie mi, nie ma nic lepszego. Nie chcę już dłużej przedłużać, więc raz jeszcze zapraszam do komentowania, bo jest to niesamowicie miłe, gdy mogę się dowiedzieć, co sądzicie o mojej pracy. Następny już niebawem.

Pozdrawiam cieplutko, 
BlackCape


sobota, 29 października 2016

Rozdział XXVI - "Rodzinne ciepło"


~*~*~

Hermiona stała, niecierpliwie przystępując z nogi na nogę. Trochę się denerwowała, jednak to uczucie zawsze było obecne, gdy chodziło o jej rodziców. Nagle drgnęła zaskoczona, gdy poczuła, że ktoś nią potrząsa.
- Wyluzuj trochę, przecież miliony ludzi lata samolotami, to nic strasznego – Fabien przewrócił oczami, gdy zauważył, że szatynka niepewnie przygryza wargę.
- Tu nie chodzi o ich podróż – wyjaśniła – Boję się, że nie spodoba im się mój pomysł.
- Będą zachwyceni. Sama widziałaś, jak cieszą się na przyjazd do Anglii. Myślę, że spodoba im się wizja powrotu na stałe, a nie tylko na święta – uśmiechnął się pokrzepiająco.
- Mam coraz większe wątpliwości. Przecież oni uwielbiają Australię! Nie wiem, co ja sobie myślałam. A co jak się nie zgodzą? – spojrzała na niego z przestrachem. Od samego rana katowała się takimi myślami. W jednej chwili jej pomysł wydawał się być genialny, a w następnej już planowała wszystko odwołać. Fabien jednak za każdym razem przywoływał ją do porządku.
- Nie masz się czym martwić. To ja powinienem się zastanawiać czy dobrze robię wpraszając się na rodzinne święta – westchnął, kręcąc głową.
- Nawet nie waż się tak myśleć – powiedziała, robiąc groźną miną, co wywołało lekki uśmiech u Francuza – Moi rodzice cię uwielbiają, poza tym jesteś dla mnie jak rodzina i nie pozwolę, żebyś spędzał święta samotnie.
Na to Fabien nic już nie odpowiedział. Nie potrafił dobrać słów, by opisać ciepło, jakie rozlało się po jego wnętrzu. Czasami zastanawiał się, kto taki nad nim czuwa, że zesłał mu taką przyjaciółkę.
- O! Idą! – wykrzyknęła, gdy zauważyła parę zbliżającą się w ich stronę. Natychmiast do nich podbiegła, by pomóc im z bagażami. Z daleka rodzice Hermiony wyglądali jak para turystów. Opalenizna i charakterystyczne ubrania zdradzały, że państwo Granger dłuższy czas nie byli w Anglii, jednak to wrażenie mijało, gdy tylko się odezwali. Angielski akcent był bardzo wyraźny.
- Mamo, tato, pamiętacie Fabiena? – zaczęła Gryfonka, gdy wreszcie przywitała się z rodzicami.
- Tak, oczywiście. Bardzo nam miło, że spędzisz z nami święta – uśmiechnęła się pani Granger.
- To ja powinienem podziękować za taką możliwość – Francuz odwzajemnił gest nieco skrępowany. Pomimo zapewnień Hermiony, że wszystko jest okej, nadal czuł się trochę jak intruz.
- Nie nam należą się podziękowania, to nasza Hermionka w tym roku jest gospodarzem. My jesteśmy bardziej w charakterze gości – powiedział pan Granger, krótko obejmując córkę.  Fabien już miał coś dodać, jednak Hermiona szybko szturchnęła go w ramię, kręcąc stanowczo głową, by dać mu do zrozumienia, że ma siedzieć cicho.
- No to nie stójmy tak. Chodźcie, złapiemy szybko jakaś taksówkę i jedziemy do domu – powiedziała Gryfonka, uśmiechając się szeroko. Zawsze wierzyła, że czas świąt jest magiczny i rozpierała ją radość, że wreszcie widzi swoich rodziców, za którymi niesamowicie się stęskniła.

~*~*~

            Tracey stała przed lustrem, patrząc na siebie krytycznym wzrokiem. Ciągle coś jej nie pasowało w jej wyglądzie. Starała się dobrać odpowiedni strój na dziś, jednak nie potrafiła się zdecydować. Chciała wyglądać elegancko, ale na pewno nie wystroić się jak jakaś arystokratka. Nigdy się za nią nie uważała i na pewno się to nie zmieni. W końcu stwierdziła, że postawi na prostotę. Przebrała się w swoją ulubioną sukienkę w jej ulubionym, jak na Ślizgonkę przystało, szmaragdowym kolorze. Sukienka była całkowicie w jej stylu. Nie przepadała za przepychem, dlatego najzwyklejszy prosty krój był jej ulubionym. Uśmiechnęła się do swojego odbicia i już miała wyjść, gdy usłyszała wołanie George’a, by zeszła do niego na dół. Zatrzymała się w pół kroku i jeszcze raz spojrzała w lustro. Po chwili namysłu machnęła różdżką, a jej sukienka zmieniła kolor z zielonego na bordowy. Nigdy w życiu nie podejrzewałaby siebie o to, że będzie stroić się dla jakiegoś chłopaka, a teraz, jako rodowita Ślizgonka, ubiera się w barwy Gryfonów, mając nadzieję, że George to doceni. Śmiejąc się ze swojej głupoty, pokręciła głową i zeszła na dół.
- Jesteś wreszcie. Mogłabyś mi z tym pomóc? – zapytał, wskazując na garnek z jakimś sosem. Wreszcie oderwał się od krojenia warzyw i spojrzał na Tracey – Już się wyszykowałaś? Czeka nas jeszcze przynajmniej dwie godziny gotowania. Nie myśl, że sam przygotuję całą Wigilię – pogroził jej palcem, próbując zrobić groźną minę, na co Ślizgonka nie mogła się nie uśmiechnąć. Podeszła do niego wolnym krokiem i zarzuciła ręce na szyję.
- Pomyślałam, że trochę zmienię nasze plany – powiedziała, patrząc mu głęboko w oczy, w których dostrzegła zdziwienie. Nie zrozumiał, o co jej chodzi.
- Co masz na myśli? – zmarszczył brwi, obrzucając ją bacznym spojrzeniem.
- Pomyślałam, że jednak powinniśmy jechać do twoich rodziców. Nie chce, żebyś ze względu na mnie musiał spędzać święta z dala od rodziny. Poza tym chociaż się bardzo stresuję, to chcę ich poznać – uśmiechnęła się niepewnie, widząc wesołe iskierki w jego oczach. Od razu zrozumiała, że podjęła dobrą decyzję. George bardzo kochał swoją rodzinę i nie powinna ich rozdzielać, zwłaszcza w dni takie jak ten.
- Jesteś pewna? – zapytał, chcąc się upewnić. Naprawdę nie chciał, by Tracey robiła cokolwiek wbrew sobie.
- Tak, w końcu to tylko jeden wieczór. Prędzej czy później i tak by mnie to czekało, dam radę – starała się zabrzmieć beztrosko, jednak w jej głosie dało się wykryć załamania wywołane stresem.
- Jesteś najlepsza – przyciągnął ją do siebie i wycisnął na jej ustach namiętny pocałunek – Daj mi 15 minut – dodał i zaraz potem zniknął za drzwiami sypialni.

~*~*~

- Już odwiązuję wam oczy – powiedziała Hermiona, nie mogąc ukryć ekscytacji, która była doskonale słyszalna w jej głosie. Powoli pomogła wyjść rodzicom z taksówki. Fabien zajął się wyjmowaniem bagażu.
- Córciu, możesz nam wreszcie wytłumaczyć co ty kombinujesz? – zapytała pani Granger, wyciągając przed siebie ręce. Miała chustkę na oczach i nie widziała kompletnie nic, więc odruchowo starała się wyczuć otoczenie za pomocą dotyku.
- Oto moja niespodzianka – Gryfonka zabrała chustki z oczu rodziców i stanęła z boku, uważnie obserwując ich reakcję.
- Chcesz powiedzieć, że… - zaczął Paul, jednak Hermiona nie dała mu dokończyć.
- Tak, odkupiłam nasz dom. Możecie wrócić na stałe – uśmiechnęła się szeroko – Oczywiście jeśli tego chcecie – głos jej się lekko załamał, gdy zobaczyła łzy w oczach mamy. Ta jednak nic nie mówiła, w ciszy patrząc na budynek przed nią. Nie widziała go od kilku lat, jednak nic się w nim nie zmieniło. Był dokładnie taki, jakim go zapamiętała.
- Córeczko, nawet nie wiesz, jaki prezent nam sprawiłaś – w końcu kobieta objęła Hermiono mocno, na co ta odetchnęła z ulgą. Przez chwilę już wydawało jej się, że popełniła błąd, kupując ponownie ich dawny dom.
- Może niech państwo wejdą do środka, a my z Hermioną weźmiemy bagaże – zaproponował Fabien, patrząc znacząco na Gryfonkę, ewidentnie chcąc dać jej coś do zrozumienia. Po chwili młodzi przyjaciele stali przed domem sami, a Hermiona patrzyła wyczekująco na Francuza, chcąc się dowiedzieć, o co chodzi.
- Obiecaj, że mnie nie zabijesz i nie będziesz zła – uśmiechnął się przepraszająco.
- Mów wreszcie – ponagliła, zaczynając się bać, co takiego mógł wymyślić jej przyjaciel.
- Zaprosiłem na dziś Malfoy’a w twoim imieniu – Hermiona przez chwilę myślała, że się przesłyszała, jednak zrozumiała, że chłopak mówił prawdę, gdy dodał szybko – I będzie tu za jakieś – spojrzał szybko na zegarek – Pół godziny – posłał jej zniewalający uśmiech, który tym razem nie zadziałał. Widział, jak oczy Gryfonki zaczynają ciskać błyskawice w jego stronę.
- Jak mogłeś mi to zrobić?! – krzyknęła odrobinę za głośno. Spojrzała w stronę drzwi, obawiając się, że jej rodzice usłyszeli jej niekontrolowany wybuch złości – Fabien, wiesz przecież, że ma też przyjść Teodor. Jak ty sobie to wszystko wyobrażasz? – zapytała, nie mogąc uwierzyć w nieuzasadnione zachowanie Francuza.
- Dla ciebie nie ma sytuacji bez wyjścia, jakoś dasz radę – puścił jej oczko i złapał za bagaże, kierując się w stronę drzwi. Specjalnie zaprosił Malfoy’a, wiedząc, że Hermiona zaprosiła Teodora. W ten sposób chciał jej pokazać, który z nich jest dla niej odpowiedni. Nie żeby nie lubił Nott’a, ale on po prostu nie pasował do zadziornej Gryfonki. Wiedział też doskonale, że to nie on jest jej pisany.
- Wszystko w porządku? – zza drzwi wyjrzała pani Granger, marszcząc brwi na widok niezbyt wyraźniej miny Hermiony.
- Tak, tak, już idziemy – zapewniła mamę szatynka, po czym ruszyła do domu – A my jeszcze dokończymy tę rozmowę – syknęła tak, by usłyszał ją tylko Fabien, na co ten jedynie zaśmiał się cicho. Zapowiadał się naprawę ciekawy wieczór.

~*~*~

            Ginny usiadła na łóżku, wreszcie mając chwilę dla siebie. Od rana jej mama kazała jej sprzątać cały dom, pomagać w gotowaniu i co chwila dokładała obowiązków. Dla niej zawsze wszystko musiało być idealne na przybycie gości. Gdy w końcu Gryfonka zrobiła wszystko, co miała zrobić, miała chwilę dla siebie. Wiedziała, że powinna zacząć się szykować na kolację, jednak była sprawa, która nie dawała jej spokoju cały dzień, a mianowicie prezent od Harry’ego. Nie było sekundy, by jej myśli nie krążyły wokół tajemniczej paczuszki. Nie chcąc dłużej zwlekać, złapała za pudełko i rozerwała papier. W środku znajdował się krótki liścik i kolejne pudełko. Najpierw zabrała się za czytanie krótkiej notki. Poczuła przyjemne ciepło, gdy rozpoznała krzywe pismo Harry’ego.


Dajmy sobie jeszcze jedną szansę. Czekam pierwszego dnia świąt w Dolinie Godryka 54.

Harry


Po przeczytaniu listu, sięgnęła po resztę zawartości pudełka. Otworzyła malutki pakunek i znalazła w nim klucz. Czy to miało oznaczać, że Harry kupił dom w Dolinie Godryka? Co prawda czasem o tym wspominał, jednak zawsze myślała, że spełni swoje zamiary już po ukończeniu szkoły. Spojrzała jeszcze raz na liścik. „Dajmy sobie jeszcze jedną szansę”. Sama nie wiedziała, co ma o tym myśleć. W głowie miała mętlik i zrozumiała, że musi to poważnie przemyśleć. Kochała Harry’ego, wiedziała to, jednak między nimi nie układało się dobrze i nie widziała sensu w dalszym ciągnięciu tego związku. Może jednak teraz Harry zrozumiał kilka spraw? Może potrzebowali tej przerwy? Był jednak jeszcze jeden problem – Dean. Nie mogąc dłużej znieść tego natłoku myśli potrząsnęła głową i rzuciła się na łóżko, głośno wzdychając. Już wiedziała, że te święta nie okażą się tak beztroskie, jak do tej pory uważała.

~*~*~

- Może jednak wam pomóc? – zapytała pani Granger, niepewnie patrząc na poczynania Draco. Hermiona nie pozwoliła jej gotować, zastrzegając, że w te święta to ona wszystko przygotuje. Zagoniła do pomocy Malfoy’a i Fabiena, rodziców wysyłając do salonu, by odpoczęli po długiej podróży.  Jean miała jednak wątpliwości co do tego, czy chłopcy sobie poradzą. Co prawda Fabienowi szło całkiem nieźle, czego nie można było powiedzieć o drugim pomocniku. Hermiona przydzieliła go do krojenia warzyw, ale i to nie wyglądało zbyt dobrze.
- Nie, mamo, dajemy sobie radę. Sama zobacz – wskazała na Francuza, który właśnie smażył coś na patelni.
- No dobrze – powiedziała, jednak po jej minie widać było, że nie była zbyt zadowolona. Ona, podobnie jak córka, nie potrafiła siedzieć bezczynnie wiedząc, że jest coś do roboty – Ale jakbyś tylko mnie potrzebowała, to mnie zawołaj – dodała, uśmiechając się na widok Ślizgona, który co jakiś czas szturchał i zaczepiał Hermionę, na co ta kręciła głową z politowaniem. Wyglądali przezabawnie i dało się zauważyć, że reakcje Gryfonki są tylko na pozór złe. W jej oczach można było dostrzec wesołe iskierki za każdym razem, jak zwracała się do blondyna.
- Już prawie kończymy – zapewniła mamę. Gdy wreszcie kobieta wróciła do salonu, przyjrzała się krytycznie poczynaniom Ślizgona.
- Wiesz co, Malfoy? Może idź lepiej nakryj do stołu, a ja to dokończę? – zaproponowała, podnosząc plastry pomidorów o kilkucentymetrowej grubości. Nie potrafiła jednak go nie docenić, gdyż nawet nie musiała go prosić o pomoc, sam się zaoferował, chociaż od razu przyznał, że jego pojęcie o kuchni jest zerowe. W końcu od małego wyręczały go skrzaty.
- A co ci nie pasuje w mojej pracy? – zapytał zaczepnie, unosząc jedną brew.
- Jest perfekcyjna, ale ktoś musi nakryć do stołu, żebyśmy mieli na czym jeść – pstryknęła go w nos, śmiejąc się z głupawej miny Ślizgona – Tu masz wszystko, nakryj dla sześciu osób.
- Sześciu? Przecież jest nas piątka – powiedział, dla pewności licząc wszystko na palcach. Hermiona, widząc to, nie mogła się nie uśmiechnąć.
- Teodor ma jeszcze przyjść – wzruszyła ramionami. Myślała, że to oczywiste, że chłopak spędzi święta z nią, zwłaszcza, że nie miał rodziny poza ojcem w Azkabanie.
- Jasne – mruknął Draco, widocznie niezadowolony tą wiadomością. Miał nadzieję, że przynajmniej dziś Gryfonka poświęci mu swoją uwagę, chociaż na chwilę zapominając o Teodorze. Ruszył w stronę jadalni, gdy poczuł na ramieniu delikatną dłoń.
- Nie zrób dziś nic głupiego, dobrze? – poprosiła, wlepiając w niego błagalne spojrzenie. Jak ona mogła w ogóle pomyśleć, że będzie chciał jej w jakikolwiek sposób zepsuć tę kolację? Już miał ochotę by odgryźć się w niezbyt przyjemny sposób, jednak zrezygnował i pokręcił jedynie głową.
- I tak niedługo będę wracał, jestem umówiony z moją matką – wzruszył ramionami, starając się nie pokazać, że słowa Gryfonki trochę go uraziły.

~*~*~

            George i Tracey stali przed wejściem do Nory już od kilku minut, jednak dziewczynie zdecydowanie nie spieszyło się, by tam wejść. Nie wiedziała, jak zostanie odebrana. Martwiła się, że rodzina George’a będzie do niej uprzedzona. Musiała jednak przyznać, że nie tylko to ją trapiło. Najnormalniej w świecie nie była pewna, czy będzie umiała się zachować. Jej święta nigdy nie były wypełnione ciepłą i rodzinną atmosferą, dlatego zdawała sobie sprawę, że Wigilia u Weasley’ów będzie dla niej zupełnie nowym przeżyciem, co odrobinę ją stresowało.
- Chyba jestem gotowa – powiedziała, patrząc hardo w oczy rudzielca.
- Pokochają cię równie mocno co ja – szepnął jej na ucho, po czym złożył czuły pocałunek na jej ustach – Niczym się nie przejmuj – dodał, całując ją tym razem w czoło. Uśmiechnęła się do niego niepewnie, po czym nacisnęła lekko klamkę. Od razu uderzył ją zapach potraw, co natychmiast sprawiało, że człowiek robił się głodny. George wziął od niej płaszcz, po czym gestem wskazał, gdzie ma się kierować. W końcu weszli do pokoju, gdzie znajdowali się wszyscy goście. Pierwsza z tłumu wyłoniła się uśmiechnięta rudowłosa kobieta, która już wyglądała na swoje lata. To musiała być pani Weasley.
- Tracey, mam rację, drogie dziecko? – zapytała, przyciskając do siebie Ślizgonkę. Dla panny Davis była to nowość. Nie spodziewała się, że ludzie mogą wytwarzać wokół siebie tak ciepłą aurę. Przytaknęła i obdarzyła kobietę szczerym uśmiechem – Mój George wiele mi o tobie opowiadał – dodała, szczypiąc rudzielca w policzek, na co ten wywrócił oczami.
- Chodź, poznasz resztę – szepnął jej na ucho George, podchodząc do młodego małżeństwa. Tracey witała się i z każdym starała się zamienić kilka zdań. Nie wynikało to jednak z grzeczności, a z autentycznego zainteresowania tymi ludźmi. Polubiła Weasley’ów od razu i w duchu zganiła się za ten początkowy stres. Wiedziała, że będą to jej najlepsze święta.

~*~*~

- Mamo, tato, to jest Teodor – powiedziała Hermiona, wchodząc z dopiero przybyłym Ślizgonem do jadalni.
- Bardzo miło mi państwa poznać – Ślizgon ukłonił się, po czym wymienił kilka grzecznościowych zdań z rodzicami szatynki. Gryfonka zauważyła, jak jej mama zerka na nią porozumiewawczo, kiwając głową z aprobatą. W duchu ucieszyła się, że Teo sprawił dobre pierwsze wrażenie.
            Wreszcie wszyscy zasiedli do stołu i rozpoczęli wigilijną kolację. Wieczór mijał im w przyjemnej atmosferze bez zbędnego stresu i spięcia. Widać było, że rodzice Hermiony polubili obu chłopców. W końcu jednak zaczęło się to, czego Gryfonka obawiała się cały wieczór – państwo Granger postanowili ich trochę powypytywać, a zwłaszcza Nott’a, który, jak szatynka zdążyła się pochwalić, był jej chłopakiem.
- Teodorze, jak długo znacie się z Hermioną? Też chodzisz do Hogwartu? – zapytała pani Granger, uśmiechając się przyjaźnie.
- Tak, też uczę się w Hogwarcie, ale ja należę do Slytherinu – tata Hermiony spojrzał na córkę z uniesionymi brwiami. Nie raz opowiadała rodzicom o Slytherinie i z jej opowiadań wnioskował, że raczej nie przepadała za uczniami z tego domu – A można powiedzieć, że zaprzyjaźniliśmy się na szóstym roku.
- A znasz Rona? – pani Granger nie udało się ugryźć w język.
- Mamo! – Hermiona spojrzała na mamę oburzona. Jak mogła przy Teodorze wyciągać temat Rona? Wiedziała, że była ciekawa, dlaczego się rozstali, jednak Gryfonka uznała, że powie jej w swoim czasie, zwłaszcza, że nie miały jeszcze porozmawiać w cztery oczy.
- Nie szkodzi – Nott uśmiechnął się do Hermiony uspokajająco – Znaliśmy się tylko z widzenia – odpowiedział wymijająco.
- A jak ci idzie nauka? – zapytał pan Granger. Gryfonka pokręciła głową, nie mogąc uwierzyć, że jej rodzice przeprowadzają taki wywiad. Cieszyła się jednak, że Teodor wydaje się to wszystko cierpliwie znosić.
- Jestem drugi na naszym roku, zaraz za Hermioną.
- Idę zrobić herbaty, ktoś chętny? – zaproponował Fabien. Gryfonka widziała, że to jedynie wymówka, aby wymknąć się z pokoju. Najchętniej sama by to zrobiła, ale musiała zostać i pilnować rodziców, aby nie naskoczyli na Teodora zbyt bardzo. Francuz wyszedł z jadalni, a uwaga państwa Granger znów skupiła się na Ślizgonie.
- Skoro jesteś tak dobrym uczniem, to pewnie też jesteś prefektem, tak jak nasza Hermionka – mama spojrzała na córkę z dumą.
- Nie, to JA jestem prefektem – do rozmowy wtrącił się Draco. Rodzice Hermiony spojrzeli na niego zaskoczeni, jakby właśnie przypomnieli sobie o jego obecności. Gryfonka natomiast schowała twarz w dłoniach. Miała nadzieję, że Malfoy przynajmniej dziś powstrzyma się od tego typu zagrywek. Prawda była jednak taka, że Ślizgon po prostu miał dość ciągłego słuchania o Teodorze. Widział, że państwo Granger go polubili i zrozumiał, że jeśli czegoś nie zrobi, to może stracić kilka cennych punktów u Gryfonki.
- Zostałbym prefektem, jednak odrzuciłem tę propozycję – powiedział Nott, patrząc ze zdziwieniem na Draco. Nie rozumiał, po co chciał mu dogryźć.
- A to dlaczego? – zainteresował się pan Granger.
- Wolałem zostać kapitanem naszej drużyny w Quidditch’a, a niestety obu tych funkcji nie można łączyć – dodał Teodor. Zauważył, że tata Hermiony spojrzał na niego z uznaniem. Chyba dobrze dziś wypadł, a przynajmniej miał taką nadzieję.
- A ty, Draco, co planujesz po szkole? – tym razem panna Granger zainteresowała się drugim Ślizgonem. Kątem oka spojrzała na córkę, która ledwo widocznie się spięła, co działo się za każdym razem, gdy uwaga skupiała się na Malfoy’u.
- Konkretnie jeszcze się nie zastanawiałem, ale myślę, że na pewno będzie to jakaś dobra posada w Ministerstwie. Nie chcę jednak skupiać mojej przyszłości jedynie na pracy. Ważne jest dla mnie, by znaleźć odpowiednią dziewczynę i założyć rodzinę – dodał, patrząc z szelmowskim uśmiechem na Hermionę, która natychmiast zbladła. Zrozumiała, że musi coś zrobić, inaczej ten wieczór zakończy się katastrofą.
- Jejku, już tak późno – powiedziała nagle, zerkając na zegarek – Zupełnie zapomniałam, że ty spieszysz się na spotkanie z mamą, a my cię tu tak zatrzymujemy – dodała, mając nadzieję, że Ślizgon zrozumie sugestię i chociaż raz jej posłucha.
- Chyba masz rację, trochę się zasiedziałem – odpowiedział, patrząc na Gryfonkę nieodgadnionym wzrokiem – Do widzenia, miło było państwa poznać – pożegnał się, całując mamę Hermiony w dłoń, a pana Granger obdarzając mocnym, męskim uściskiem dłoni – Trafię do wyjścia – skinął jeszcze głową i wyszedł, zostawiając pozostałych w nieco niezręcznej atmosferze.

~*~*~

- Idź odpocząć, sama posprzątam – powiedziała Hermiona, gdy zauważyła, jak jej mama zaczyna zbierać talerze ze stołu. Kolacja już się skończyła, Teodor i Fabien wrócił do siebie, a pan Granger udał się na górę, tłumacząc, że jest bardzo zmęczony i musi się położyć.
- Pomogę ci, szybciej skończymy. Poza tym chciałam z tobą porozmawiać – dodała, patrząc znacząco na córkę.
- No dobrze – Hermiona spojrzała podejrzliwie na mamę. Cały wieczór zachowywała się dziwnie i Gryfonka przeczuwała, że jej mamie coś chodzi po głowie.
- Teodor to naprawdę cudowny chłopak – powiedziała kobieta, obrzucając córkę uważnym spojrzeniem.
- Tak, jest świetny – szatynka uśmiechnęła się lekko.
- Ale nie tak świetny jak Draco, mam rację? – gdy tylko Hermiona to usłyszała, wypuściła z rąk talerze. Szybko machnęła różdżką i naczynia znów były całe, czego nie można było powiedzieć o Gryfonce. Zszokowana spojrzała na mamę.
- Ale o czym ty mówisz?
- Komu jak komu, ale mi możesz powiedzieć prawdę. Myślisz, że nie zauważyłam, że coś jest miedzy wami? Wystarczy spojrzeć na jego twarz, gdy na ciebie patrzy. Czegoś takiego nie da się udawać, widać, że za tobą szaleje – pani Granger roześmiała się, widząc niezbyt inteligentny wyraz twarzy córki.
- Jestem z Teodorem i jest nam razem bardzo dobrze – powiedziała, jednak nie zabrzmiało to zbyt pewnie.
- Ja oczywiście ci wierzę – mama Hermiony spojrzała na nią z powątpiewaniem – Tylko dlaczego gdy mówisz o Teodorze nie masz tego błysku w oku, jak wtedy, gdy mówisz o Draco? – zapytała i nie czekając na odpowiedź wyszła, zostawiając Gryfonkę z mętlikiem w głowie.

~*~*~

            Harry siedział na fotelu przy kominku, bez celu wpatrując się w płomienie. Przypomniał sobie, jak dawniej właśnie w takich płomieniach dostrzegł twarz Syriusza. Na wspomnienie ojca chrzestnego uśmiechnął się smutno. Tak wiele zmieniło się w jego życiu od tamtego czasu. Oddałby tak wiele, aby było tak, jak kiedyś. Aby Ginny znów była wpatrzona tylko w niego. Nie rozumiał, jak mógł zepsuć tę sprawę. Nie zauważył, gdy zaczęło się między nimi psuć. A gdy już zrozumiał swój błąd, było już za późno. Teraz pozostawało mu mieć nadzieję, że Gryfonka nadal coś do niego czuje i będzie chciała dać mu jeszcze jedną szansę. Tak bardzo się bał, że się nie zjawi. Wtedy musiałby pogodzić się z tym, że to koniec, a nie był pewien, czy dałby temu radę. Nagle usłyszał ciche pukanie do drzwi. Zerwał się od razu i pobiegł je otworzyć. Na progu ujrzał Ginny z twarzą wbitą w ziemię. Przez głowę przebiegła mu myśl, że przyszła tu tylko po to, aby odpowiedzieć mu nie.
- Przyszłaś – to była chyba najmądrzejsza rzecz, na jaką mógł teraz wpaść. W końcu Ginny odważyła się spojrzeć mu w oczy. Nie wytrzymał i przyciągnął ją do siebie szybko, wprowadzając do domu. Nogą zatrzasnął drzwi, a na ustach dziewczyny wycisnął namiętny pocałunek. Od razu poczuł, że Ginny go odwzajemnia.  Nagle Gryfonka gwałtownie się od niego oderwała i spojrzała głęboko w jego oczy.
- Tym razem nie możemy tego zepsuć – powiedziała, szukając w jego oczach potwierdzenia swoich słów. Potrzebowała zapewnienia, że tym razem będzie dobrze i wszystko się uda.

- Nigdy w życiu – wyszeptał, po czym nie czekając na jakąkolwiek reakcję, po raz kolejny przyciągnął do siebie Gryfonkę i złączył ich usta w czułym pocałunku.

~*~*~

Wiem, że minęło mnóstwo czasu od ostatniego rozdziału, ale mam nadzieję, że mi wybaczycie, a ten rozdział chociaż trochę wynagrodzi Wam ten długi czas oczekiwań. Nie chcę już nic obiecywać, ale myślę, że tak długa przerwa na tym blogu już nigdy nie będzie miała miejsca. Jestem gotowa złożyć tylko jedną obietnicę, której z pewnością dotrzymam - dokończę to opowiadanie, chociażby nie wiem co i będzie ono miało zaplanowane już dawno 40 rozdziałów. Nie pozostaje mi nic poza zaproszeniem Was do komentowania, o ile po takiej przerwie ktoś tu jeszcze zagląda.

Trzymajcie się ciepło, 
BlackCape