poniedziałek, 26 stycznia 2015

Rozdział XIII - "[Nie]codzienne problemy"


~*~*~


Piątkowy poranek zbytnio nie różnił się od reszty. Większość uczniów była już na śniadaniu, jedynie pewna czarnowłosa brunetka pędziła w stronę lochów, by zabrać różdżkę, którą najwyraźniej zostawiła w dormitorium. Gdy wreszcie znalazła się w Pokoju Wspólnym, skierowała się w stronę swojej sypialni. Już złapała za klamkę, gdy do jej uszu dotarł znajomy głos, stłumiony przez drzwi. Zamarła w bezruchu i przysłuchiwała się rozmowie Ślizgonek, które znała aż za dobrze.
-Daf, no powiedz w końcu. Trzymasz to w tajemnicy, jakbyś dokonała niewiadomo czego – Astoria miała lekko zirytowany głos.
-Bo tak jest. Już niedługo ta szlama odczepi się od Nott’a. Dziewczyny są na śniadaniu? – zapytała Daphne. Tracey domyśliła się, że któraś pokiwała twierdząco głową, bo po chwili kontynuowała – Wysłałam jej list, w którym napisałam o Colinie – Davis usłyszała, jak Ślizgonki wciągają ze świstem powietrze. Ciarki przebiegły ją wzdłuż kręgosłupa, a bicie serca lekko przyspieszyło. Każdy, kto miał jakiekolwiek powiązania ze Śmierciożercami, znał tę historię. A panna Greengrass najwidoczniej nie zdaje sobie sprawy, jak źle postępuje, ujawniając ją.
-Draco cię zabije, jeśli się dowie – powiedziała Astoria. Jej głos przesiąknięty był niepewnością. Najwyraźniej miała wątpliwości, co do czynów siostry.
-Spokojne, As, to był anonimowy list. Przecież nie jestem głupia. Wiem, że Malfoy się wścieknie, ale jakoś trzeba się pozbyć tej szlamy.
-Ale ona jest z Teodorem, nie Draco. Nie bardzo wiem, co chcesz osiągnąć, skłócając ją z Malfoy’em – rzuciła Milicenta, która do tej pory milczała.
-Nott też nie jest święty. Granger szybko się zorientuje, że wszyscy Śmierciożercy są ulepieni z tej samej gliny – nawet jej nie widząc, Tracey mogła przysiąc, że blondynka miała właśnie na twarzy wredny uśmiech – No już, chodźmy, chcę jeszcze zdążyć na śniadanie.

Brunetka zamarła. Musiała szybko się schować. Ślizgonki nie mogły się dowiedzieć, że słyszała ich rozmowę. Szybko otworzyła najbliższe drzwi i weszła po cichu do pokoju. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Było to dormitorium jakiegoś młodszego rocznika. Usłyszała stukot obcasów i na moment wstrzymała oddech. Po kilku minutach odważyła się pójść po różdżkę i wrócić na śniadanie.

-Hej, długo cię nie było – przywitała ją Pansy, gdy usiadła przy stole.
-Zupełnie zapomniałam, gdzie ją odłożyłam - uśmiechnęła się – I nie chcę wiedzieć, czemu leżała pod materacem – dodała, mając nadzieję, że to wystarczy, by panna Parkinson nie zadawała więcej pytań. Ta jedynie w odpowiedzi zaśmiała się i zabrała się za dalsze jedzenie śniadania.

Po kilkunastu minutach większość uczniów zaczęła opuszczać Wielką Salę. Także Ślizgonki postanowiły iść już pod salę.
-Hermiona! Hej, Hermiona! – krzyczała Pansy.
Zdziwiona szatynka odwróciła głowę, by zobaczyć, kto ją woła. Gdy już przecisnęła się przez tłum studentów wylewających się z Wielkiej Sali, przywitała się z uśmiechem z dziewczynami.
-Podobno za dwa tygodnie jest wyjście do Hogsmeade. Wiesz coś o tym? – zapytała Ślizgonka.
-Tak, McGonnagall coś o tym wspominała. Wybieracie się? – spojrzała na obie pytająco, choć wiedziała, że od Tracey raczej nie uzyska odpowiedzi. Pansy niedawno je zapoznała, lecz od tamtej pory nie zamieniły ze sobą słowa. Nie można powiedzieć, że się nie lubiły, po prostu trudno było się im dogadać. Hermiona odczuwała, że panna Davis jest raczej specyficzna. Cicha i oziębła. Jej zupełne przeciwieństwo. Akceptowały jednak swoją obecność, która ograniczała się raczej do wspólnych wypadów z Pansy.
-Jasne. Myślałam, że może wybierzemy się naszą paczką. No wiecie, my, Ginny, Potter, Teo i Blaise. No i Draco – dodała, patrząc niepewne na przyjaciółkę. Chyba każde zdążył zauważyć, że coś wydarzyło się pomiędzy dwójką prefektów. Unikali się jak ognia, nie odzywali nawet słowem, a gdy pytano ich, co się stało, szybko zmieniali temat.
-Nie wiem, Pansy, dwa tygodnie to dużo czasu, jeszcze to przemyślimy. Nie chcesz iść z Blaise’m? Dawno nie byliście na randce, prawda? – Hermiona uśmiechnęła się niemrawo.
-Och, przestań już, doskonale wiem, że chodzi ci o Malfoy’a. Czemu nie powiesz mi, o co wam poszło? – zirytowała się.
-O nic nie poszło, chyba po prostu nie przepadamy za swoim towarzystwem – zaśmiała się nerwowo – Trudno żeby tak nie było po ostatnich latach, prawda?
-Nie uważasz, że już wystarczy? – obie spojrzały zdziwione na Tracey, która beznamiętnie patrzyła wprost na Hermionę.
-Ale o co cho… - nie dokończyła, bo Ślizgonka jej przerwała.
-Po prostu przyznaj, że unikasz Malfoy’a, bo dowiedziałaś się o Colinie – brunetka nie odwróciła wzroku, nawet, gdy usłyszała zduszony okrzyk Pansy.
-To ty wysłałaś mi ten list? – wydukała Gryfonka.
-Nie ja, Greengrass. Musi bardzo chcieć, żebyś się odczepiła od Ślizgonów – powiedziała od niechcenia.
-To prawda? – zapytała cicho, co było ledwie dosłyszalne, bo wokół krzątali się rozgadani uczniowie.
-Teraz pytasz? Po tym, jak już doszło do konfrontacji między tobą, a Malfoy’em? Wnioskując po waszych zachowaniach, oczywiście – dodała, uśmiechając się. Nie doczekawszy się odpowiedzi, kontynuowała – Nie powinnaś go za to piętnować. Nie wyobrażasz sobie, jak było mu trudno. Nie myśl, że w czasie wojny, gdy wy ratowaliście świat, my siedzieliśmy przy kominku, popijając wino. Każdego dnia martwiliśmy się o naszych rodziców, którzy codziennie stawali oko w oko z Czarnym Panem. Uwierz lub nie, ale Śmierciożercy nie żyli w pięciogwiazdkowych hotelach, wypoczywając nad basenem. Każdego pieprzonego dnia walczyli o życie. A teraz, gdy my rozmawiamy sobie na korytarzu, oni, włączając w to mojego ojca, tkwią w Azkabanie, nie mając szans na wyjście. Nie wolno ci tak traktować Draco tylko za to, że jakimś cudem tego uniknął. Możesz nie chcieć mieć z nami nic do czynienia, ale nie masz prawa uważać się za lepszą od siebie – przez jeszcze jedną chwilę patrzyła jej prosto w oczy, po czym odwróciła się na pięcie i podążyła korytarzem.
-Nie bierz tego do siebie, Herm, ona bardzo cierpi. Jej ojciec… Zrozum – Pansy poklepała ją po ramieniu i ruszyła za Tracey, pozostawiając Hermionę samej sobie.


~*~*~


            Pierwszą lekcją siódmoklasistów były Eliksiry. Profesor Slughorn nie był chyba w humorze. Rzucił jedynie, że mają przygotować Eliksir Słodkiego Snu, którego dokładny sposób przygotowania znajdował się na tablicy, nakazał skompletować potrzebne ingrediencje i wrócił na swój fotel, mając chyba zamiar przespać całą lekcję. Draco lekko ociągał się z pójściem do schowka, bo wolał przeczekać cały ten tłum. W końcu ruszył w stronę pomieszczenia sąsiadującego z salą i zabrał się za szukanie potrzebnych składników.
-Malfoy – usłyszał czyjś cichy szept. Obejrzał się za siebie i zauważył Pansy, która właśnie nerwowo rozglądała się na boki.
-Mogę się dowiedzieć, co robisz? – zapytał rozbawiony, przez co oberwał od dziewczyny w ramię – Ał, za co to?
-Cicho bądź, muszę ci coś powiedzieć. Wszyscy już chyba się zabrali za robienie eliksirów – wyciągnęła różdżkę i rzuciła zaklęcie wyciszające na schowek – No – uśmiechnęła się zadowolona.
-O co chodzi? – zdziwił się Draco. Musiało chodzić o coś ważnego, w innym wypadku Pansy nie zachowywałaby się tak dziwnie.
-O co poszło tobie i Hermionie? – zapytała prosto z mostu.
-Jeśli o to chciałaś zapytać, to niestety cię zawiodę, bo nie mam zamiaru o tym rozmawiać – odwrócił się z zamiarem odejścia, jednak Ślizgonka przycisnęła go do ściany.
-Ale ja mam zamiar o tym rozmawiać, rozumiesz? Poszło o coś konkretnego? – wycedziła, wyraźnie zirytowana.
-W sumie to nie. Powiedziała, że nie może wyzbyć się dawnej urazy czy coś w tym stylu – wzruszył ramionami.
-Gówno prawda. Dowiedziała się o Colinie – blondyn zamarł na krótką chwilę.
-A-ale jak to? Od kogo? Skąd wiesz? – wydusił z siebie Draco.
-Greengrass wysłała jej anonimowy list. Tracey podsłuchała, jak mówiła dziś o tym dziewczynom. Pytanie tylko, skąd ona to wiedziała – Pansy spojrzała na niego, a w jej oczach tliła się żądza mordu. Zrozumiał, że nie puści jej tego płazem. Sam też miał ochotę ją zabić.
-Pewnie od starego Greengrass’a. Zawsze miał długi język po Ognistej Whisky – Malfoy zacisnął gniewnie pięści – Nic z tym nie rób, nikomu nie mów. Sam to załatwię – dodał już nieco spokojniej.
-Draco, nie musisz. Nie jesteś w tym sam – powiedziała łagodnie, kładąc mu rękę na ramieniu.
-Nie, Pans, muszę to załatwić sam. Jeśli tego nie zrobię, to będzie już zawsze się za mną ciągnęło. Dzięki, że mi powiedziałaś – uśmiechnął się.
-Od tego są przyjaciele – westchnęła ciężko.
-Nie martw się, będzie dobrze – puścił jej oko i wyszedł, zabierając potrzebne ingrediencje.
-Oby – powiedziała cicho i wróciła do swojej ławki.


~*~*~


            Po dzwonku wszyscy zaczęli zgarniać swoje rzeczy i ruszyli do wyjścia, wylewając się na korytarz. Także Hermiona zbierała się do wyjścia, wpychając do torby kociołek i podręcznik od eliksirów. Następną jej lekcją miały być Starożytne Runy. Szła powoli korytarzem, upewniając się, że nie musi po nic wracać do dormitorium, gdy nagle poczuła, że silne męskie ramiona obejmują ją w talii i wciągają do ciemnego pomieszczenia. Szybko rozpoznała w nim jeden ze składzików na stare środki do czystości Filcha.
-Nie krzycz – usłyszała przy uchu rozbawiony głos i od razu się rozluźniła.
-Na Merlinia, wystraszyłeś mnie – zganiła go, patrząc na pozór groźnie.
-Mamy – spojrzał na zegarek – 7 minut. Chcesz je przegadać? – zapytał, uśmiechając się szelmowsko. Widząc jej zadziorny wyraz twarzy, przyciągnął ją do siebie i namiętnie wpił w jej wargi. Ta natychmiast odwzajemniła pocałunek. Jej ręce powędrowały na jego kark, upuszczając torbę.  Kilka minut później rozbrzmiał dźwięk dzwonka, co wywołało grymas na ich twarzach.
-Musimy iść, Buckland nie lubi spóźnień – powiedziała Hermiona.
-Ja muszę iść do Hooch, chciała coś omówić, pewnie chodzi o ustalenie dat meczy. Wszyscy kapitanowie idą – uśmiechnął się zawadiacko.
-Zdrajca – mruknęła cicho, szturchając go w bok.
Szybko opuścili składzik i żegnając się krótkim pocałunkiem, rozeszli się w różnych kierunkach. Hermiona w pośpiechu przemierzała korytarze, szukając w torbie swojego podręcznika. Nagle zza rogu wyłoniła się postać. Gryfonka, nadal zanurzona wśród swoich książek, odbiła się, gwałtownie upadając i boleśnie obijając sobie tył. Podniosła wzrok, a jej oczom ukazał się Malfoy, uśmiechając się szelmowsko. Pomógł jej wstać i pozbierał szybko opasłe tomiska, które wypadły z torby szatynki.
-Dzięki – rzuciła krótko i odwróciła się na pięcie, by pójść na lekcje, jednak zatrzymał ją głos blondyna.
-Chyba powinniśmy porozmawiać – powiedział, przeciągając sylaby.
-Już wiesz? – zapytała cicho, rozglądając się po korytarzu w poszukiwaniu ratunku. Nic. Nikt. Pusto. Wszyscy są na lekcjach. Wszyscy poza nimi.
Draco nie odpowiedział, pokiwał jedynie głową, podchodząc bliżej. Hermiona jak na zawołanie zrobiła kilka kroków w tył, w końcu natykając się na ścianę.
-Chyba się nie boisz – wyszeptał, ponownie zmniejszając dystans między nimi. Dzieliło ich jedynie kilkadziesiąt centymetrów. Doskonale słyszał, jak przełykała ślinę, mógłby także przysiąc, że czuje bicie jej serca.
-A powinnam? – spojrzała mu w oczy, jednak widząc natarczywość jego spojrzenia, odwróciła wzrok.
-Nie, nie sądzę – odpowiedział, robiąc krok w tył – A ty? Myślisz, że powinnaś się mnie bać?
-Zabiłeś człowieka.


~*~*~


-No, no, całkiem nieźle to wygląda – powiedział Ron z uznaniem.
-W zasadzie już moglibyśmy otwierać –  w drzwiach pojawił się Fabien, niosąc kolejny karton wypełniony gadżetami.
-George chce jeszcze poczekać. Za dwa tygodnie Hogwart ma wyjście do Hogsmeade, to świetna okazja. No wiesz, mnóstwo dzieciaków gotowych oddać rodzinne majątki, by móc wyrządzić komuś kawał godzien zapamiętania – zaśmiał się rudzielec – Tym bardziej, że sklep Zonka został zamknięty. Początkowo George chciał go odkupić, ale ktoś go uprzedził i jest tam teraz jakiś sklep z szatami – wzruszył ramionami i wyszedł po kolejne pudło.
-Na pewno nie chcesz zostać? – zapytał szatyn, doganiając chłopaka. Musiał przyznać, że zdążył go polubić. Odkąd rozpoczął pracę w Magicznych Dowcipach Weasley’ów, to właśnie Ron zapoznawał go ze wszystkim. Razem pomagali przygotowywać lokal do otwarcia, spędzając ze sobą naprawdę dużo czasu.
-Nie, muszę wrócić na Pokątną. Ktoś musi być na miejscu. Poza tym tak chyba będzie lepiej  - powiedział cicho, łapiąc spory karton.
-Dla ciebie czy dla niej? – naciskał Fabien.
-Dla wszystkich – odpowiedział, wracając do sklepu.
-Jestem pewien, że ci wybaczy. Ona to zrozumie. Hermiona to cholernie mądra dziewczyna. Jeśli się dowie, co tobą kierowało, to nie będzie miała wątpliwości, że miałeś na celu przede wszystkim jej szczęście – pocieszył do Francuz. Odkąd Ron opowiedział mu całą historię, zmienił o nim zdanie. Początkowo uważał, że ten po prostu przestał kochać Gryfonkę, jednak tu najwyraźniej chodziło o coś znacznie większego.
-Kiedy się dowie? Ona jest teraz z Nott’em! Tym pieprzonym Śmierciożercą! Wszystko się popieprzyło, więc muszę wracać na Pokątną, zanim będzie jeszcze gorzej, rozumiesz?! – zdenerwowany wypuścił z rąk pudło i usiadł, opierając się o najbliższą ścianę – To wszystko miało wyglądać inaczej – wyszlochał, chowając twarz w dłoniach.
-Dobrze wiesz, że tak musi być. Musimy to po prostu przeczekać, jeszcze się wszystko ułoży – Fabien usiadł obok przyjaciela i uśmiechnął się przepraszająco – Chodź, jeśli chcesz jeszcze dziś odwiedzić Norę, to musimy się pospieszyć, te pudła same się nie wniosą – powiedział, szczerząc zęby w głupim uśmiechu. Wyciągnął różdżkę i przelewitował większość pudeł do środka.


~*~*~


         O dziwo nie zabrzmiało to jak oskarżenie czy wyrok. Równie dobrze Gryfonka mogłaby mówić o pogodzie, jednak coś w jej oczach sprawiało, że Malfoy czuł się jak największy złoczyńca świata. Według niej bezlitośnie i z zimnym sercem zamordował niewinnego chłopca.
-To prawda? – zapytała tak cicho, że ledwo dosłyszalnie. Przy plecach czuła zimną kamienną ścianę i miała wrażenie, że ten chłód ją przenika.
-Tak – powiedział krótko. Oczy Hermiony jak na zawołanie wypełniły się łzami. Patrzył w nie przez kilkadziesiąt sekund, aż w końcu poczuł, że musi jej o tym opowiedzieć. Musi w końcu to z siebie wyrzucić – Bitwa trwała zaledwie kilkadziesiąt minut, w pewnym momencie uciekając przed zaklęciami znalazłem się w pustym korytarzu. Nagle zza rogu wyskoczył ten Creevey. Zaczął miotać we mnie jakimiś klątwami. Z łatwością wszystkie blokowałem i odbijałem. W końcu któraś w niego trafiła, różdżka wyleciała mu z ręki, a sam upadł kilka metrów dalej. Chciałem go tam już zostawić, ale nagle obok pojawiła się moja ciotka – głos mu się urwał. Odszedł kilka metrów i oparł się o ścianę, osuwając się po niej.
-Bellatrix? – zapytała cicho, choć dobrze znała odpowiedź. Ten pokiwał jedynie głową.
-Powiedziała, że świetnie się spisałem, teraz wystarczy już tylko go zabić. Naprawdę nie chciałem tego robić, jednak ona nalegała. Powiedziała, że albo go zabiję, albo ona wykończy nas obu. Nie miałem wyjścia, musiałem – zaszlochał cicho.
-Nie musiałeś. Zabiłeś niewinnego, bezbronnego chłopca, Malfoy. To było jeszcze dziecko – jej głos brzmiał dziwnie głośno w tym pustym korytarzu. Dlaczego to powiedziała? Czy chciała jeszcze bardziej go dobić? Wiedziała, że bardzo tego żałował. Jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie.
-Wiem, myślę o tym każdego dnia. Każdego dnia żałuję, że stchórzyłem i zrobiłem to, co rozkazała mi ciotka. Uwierz mi, Granger – jego głos wyrażał szczery ból, zrobiło jej się go żal.
-Wierzę – to jedno słowo dało mu ogromną nadzieję. Nadzieję, że nie każdy będzie go osądzał, nie każdy będzie go postrzegał jako tego najgorszego – Nie powiem nikomu, nie musisz się martwić – dodała, odwracając wzrok.
-Dziękuję.
Odwróciła się, by odejść, lecz zatrzymał ją cichy głos.
-Po usłyszeniu prawdy czy uratowałabyś mnie? No wiesz, wtedy, kiedy Crabbe wzniecił pożar w Pokoju Życzeń – dodał, widząc zaskoczenie w jej oczach - Czy wróciłabyś, żeby mnie uratować? – nie wiedział, czemu o to zapytał. Po prostu chciał to wiedzieć.
-Tak, postąpiłabym dokładnie tak samo – powiedziała ledwo dosłyszalnie, lecz z taką pewnością w głosie, że Draco nie miał wątpliwości w prawdziwość jej słów. W ciszy patrzył, jak jej sylwetka się oddala, w końcu niknąc za rogiem. Został sam, lecz wcale się tak nie czuł. Zrozumiał, że w tej chwili coś zmieniło się na zawsze.


~*~*~


         Po kolacji większość uczniów siedziała w Pokojach Wspólnych. Nieliczni postanowili wyjść na błonia czy też spędzić piątkowy wieczór bibliotece. Także Harry i Ginny rozkoszowali się ciepłem bijącym od kominka, zajmując swoje ulubione fotele.
-Skończ już wreszcie. Zrozumiałam, że musimy się ostro wziąć do pracy, za pierwszym razem. Naprawdę wystarczy – powiedziała poirytowana Gryfonka.
-Musimy w tym roku zdobyć puchar. A żeby to zrobić, musimy dużo trenować. Jutro pójdę do McGonnagall, żeby ustalić harmonogram treningów. Mówię Ci, Gin, w tym roku puchar jest nasz. Nie mamy najgorszej drużyny, damy radę – podekscytowany Harry zdawał się nie zwracać uwagi na narzekania rudej.
-Wystarczy! – krzyknęła, co zaowocowało kilkoma wścibskimi spojrzeniami skierowanymi na parę – Mam już tego dosyć! Ciągle tylko quidditch i quidditch, ile można?! Jakbyś nie zauważył, to ja jestem twoją dziewczyną, a nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio spędziliśmy razem czas, tak po prostu – wyrzuciła z siebie wściekła Ginny.
-O co ci chodzi? Przecież właśnie spędzamy razem czas! – Harry również podniósł głos.
-Tak, słuchając twojego monologu o treningach i meczach. Nie męczy cię to?
-Przecież ty też jesteś w drużynie. Myślałem, że ciebie też to interesuje.
-Tak, Harry, ale nie naszym kosztem. Chcę rozmawiać z moim chłopakiem, a nie kapitanem Gryfonów – powiedziała już nieco ciszej.
-Przecież jestem!
-Nie, nie sądzę – odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi.
-Gdzie idziesz?! – zawołał za nią.
-Na spacer. Ten, na który ty powinieneś mnie dziś zabrać, tak jak Teodor Hermionę. Nie czekaj na mnie – wykrzyczała, a jej oczy się zaszkliły.
-Gin, no co ty… - nie dokończył, bo ta szybko wybiegła z Pokoju Wspólnego. Harry rozejrzał się po pomieszczeniu. Teraz już wszystkie spojrzenia kierowane były w jego stronę. Szybkim krokiem wrócił do swojego dormitorium, trzaskając przy tym drzwiami. Dałby wiele, żeby móc teraz pogadać z Ronem.

~*~*~



Cześć i czołem! Jakoś się spięłam i w dwa dni napisałam zupełnie nowiutki rozdział. Jeszcze ciepły! Mam nadzieję, że się Wam spodoba. Myślałam, aby założyć aska, może tam chętniej dawalibyście znać, co Wam się podoba czy nie. Co o tym myślicie? Bardzo się cieszę natomiast, że nawet, gdy rozdziały pojawiają się niesystematycznie (co raczej się nie zmieni), to liczba wyświetleń rośnie. W każdym razie pozdrawiam, Wasza BlackCape.

2 komentarze:

  1. Uuuła, ale się Ginny zdenerwowała... Cieszę się, że Draco podzielił się z Hermioną swoim wspomnieniem. To znak, że jej zaufał. Znowu miałam wrażenie, że ją pocałuje xD Boże co za zboczenie xD
    Znalezione błędy:
    1. Możesz nie chcieć mieć z nami nic do czynienia, ale nie masz prawa uważać się za lepszą od siebie ---> chyba miało być lepszą od niego.
    2. Jeśli się dowie, co tobą kierowało, to nie będzie miała wątpliwości, że miałeś na celu przede wszystkim jej szczęście – pocieszył do Francuz.----> pocieszył go Francuz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I znów błędy. Naprawdę przepraszam, mam nadzieję, że aż tak bardzo nie przeszkadzało to w czytaniu. Co do pocałunku, to jeszcze chwilę trzeba na niego poczekać, ale już niedługo. To kwestia jedynie kilku rozdziałów. :)

      Usuń